Nagle wiedział już, że znalazł to, czego szukał.
Przyklęknąwszy, uniósł komputer i wyciągnął spod niego papiery. Janey była osobą skrytą, lecz jeśli chodzi o chowanie rzeczy, nie należała do specjalistek; Selden przypomniał sobie, z jaką łatwością znalazł list od Comstocka.
Nagle coś go tknęło. Różowy papier? Scenariusz na różowym papierze? Banalny, dziewczyński pomysł.
Faktycznie, był to scenariusz. Na pierwszej stronie widniało: ZA WSZELKĄ CENĘ?, a pod spodem: „Scenariusz. Autorka: Janey Wilcox".
Jest! Selden drżał z podniecenia. Nagle powróciło poczucie czasu. Sprawdził na ręcznym zegarku: dochodziła dwunasta trzydzieści. Jeszcze niecałe cztery godziny…
Nie, nie, pomyślał radośnie. Już nie. Teraz, kiedy trzyma w rękach dowód, ma tyle czasu, ile dusza zapragnie…
Usadowił się na kanapie obitej spłowiałym czerwonym aksamitem, odłożył stronę tytułową na bok i zagłębił się w lekturze…
Po dwudziestu minutach przerwał i odchylił głowę do tyłu, kryjąc twarz w dłoniach.
Niesamowita dziewczyna, pomyślał. Niepojęta i zagadkowa, a jednocześnie tak łatwa do rozszyfrowania. Cały jej „scenariusz" liczył nie więcej jak trzydzieści stron, a jego forma pozostawiała wiele do życzenia – właściwie była to garść pomysłów na poszczególne sceny. Gdzieniegdzie tylko widniał strzępek dialogu, wtrącony dla zachowania proporcji. Selden miał wrażenie, że nareszcie zrozumiał swoją żonę. Znając jej wyrafinowane pojęcie o sztuce, nie dziwił się, że Janey wstydziła się pokazać swój scenariusz komukolwiek. W każdej scenie widać było, jak autorka w żenujący wprost sposób ucieka się do kalek i ogranych motywów.
Selden powrócił do pierwszej strony. Główna bohaterka nie miała nawet imienia; nazywano ją po prostu Dziewczyną lub (gdy była młodsza) Dziewczynką. W pierwszej scenie Dziewczynka miała cztery lata i tańczyła w szkolnym teatrzyku baletowym. Występowała w roli świeczki na torcie urodzinowym i przemierzała scenę raz po raz, kręcąc się jak fryga. Po skończonym przedstawieniu przyszli po nią rodzice. Tatuś (którego Dziewczynka kochała najbardziej na świecie) przytulił ją, a Matka (ona również nie miała żadnego nazwiska) odciągnęła córeczkę na stronę i nakrzyczała na nią za poplamioną baletową spódniczkę. W następnej scenie opowieść przeskakiwała sześć lat do przodu. Dziesięcioletnia Dziewczynka maluje się ukradkiem podebraną Matce szminką. Nagle do łazienki wpada Matka i zobaczywszy, co się dzieje, „wyrywa Dziewczynce szminkę z rąk" (tak było w tekście).
MATKA (gniewnie)
Powiem ci tylko tyle: jeżeli rozwiodę się z twoim ojcem, to będzie to wyłącznie twoja wina!
DZIEWCZYNKA Nie mów tak, mamo, proszę cię.
MATKA Posiedzisz zamknięta w pokoju. Dopóki nie zmądrzejesz.
Spójrz na siebie. Wyglądasz jak zdzira!
DZIEWCZYNKA Jeśli tak, to ucieknę z domu.
MATKA Bardzo dobrze. Rodzina i tak ma przez ciebie same kłopoty.
Selden uśmiechnął się pobłażliwie, przerzucając kilka stron. Znalazł fragment, który wydał mu się nieco bardziej interesujący. Dziewczyna, znów o dobre kilka lat starsza, znalazła się na jachcie jakiegoś Araba, porwana i zmuszona do świadczenia usług seksualnych za sprawą znajomej, noszącej w scenariuszu miano Tak Zwanej Przyjaciółki. Noc w noc kuliła się przerażona na koi, słuchając dobiegających zza ściany rozpaczliwych krzyków: „Niet! Niet!". To pomocnicy Araba (zwanego w tekście po prostu Arabem) gwałcili Dziewczynę z Rosji. „Wtedy właśnie – wyjaśniał scenariusz – Dziewczyna postanowiła, że jej nie może spotkać to samo. Musiała znaleźć sposób, żeby uniknąć takiego losu".
Po tym opisie następowała scena pokerowej rozgrywki pomiędzy Dziewczyną a trzema pomocnikami Araba.
PIERWSZY ARAB Podnoszę stawkę o sto.
DZIEWCZYNA Podwajam. Dwieście i sprawdzam.
PIERWSZY ARAB Jakim sposobem…?
DZIEWCZYNA Znowu wygrałam.
Selden nie miał pojęcia, skąd Janey wytrzasnęła tę historię. Była to oczywista kalka, oklepana opowiastka, której miło posłuchać, ale w którą nikt nie uwierzy. A jednak trzeba przyznać, że pomysł z wygrywaniem własnego losu przy pokerowym stole był niezły i oryginalny. Brzmiały w nim echa opowieści o Sinobrodym. Autorka, jak widać, miała trochę wyobraźni…
Zresztą, pomyślał Selden, kogo obchodzi, jaki jest ten scenariusz? Ważne było tylko jedno: że faktycznie próbowała go napisać, że od początku miała jak najlepsze intencje. No i oczywiście to, że powiedziała prawdę. A on nie chciał jej wierzyć, kiedy mu powtarzała, że napisała scenariusz…
Zalała go nagła fala wyrzutów sumienia.
Aby je ukoić, obiecał sobie szybko, że wynagrodzi Janey wszystko. Spełni każde jej życzenie. Teraz, kiedy trzymał jej zapiski w ręce, przejrzał na oczy: to była prawda, że Janey została wrobiona. Jak mógł w to wątpić? Zwinąwszy luźne kartki w rulon, Selden wsunął je do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Prawie wybiegł z mieszkania. Pęk kluczy brzęczał mu w ręce. Dziękował Bogu, że ani on, ani Janey nie będą musieli już więcej tutaj wracać; przekonają, żeby przestała płacić czynsz… Postanowił też rozgłosić swoją nowinę; zadzwoni do Jerry'ego Grabawa i powie mu, że znalazł scenariusz…
Powie też, oczywiście, Victorowi Matrickowi. Obracając klucz w zamku, wyobraził sobie ten wspaniały moment… Przypomniał sobie okrutne twierdzenie Victora, że Splatch Verner nie poradzi sobie z dziewczyną pokroju Janey Wilcox. Cóż, tym razem będzie musiał uznać własną pomyłkę i przyznać, że jest dokładnie odwrotnie. Janey Wilcox jest akurat taką żoną, jakiej potrzebuje firma: piękną, mądrą i utalentowaną. Dokończy swój scenariusz dzięki wskazówkom Seldena, który pomógł już niejednemu autorowi ogarnąć jego dzieło. O ileż zyska na tym jego wizerunek, kiedy ludzie zobaczą, że uroda nie jest bynajmniej jedynym atutem pani Rose. Nawet mama będzie pod wrażeniem…
Nagle zamarł, wkładając klucze do kieszeni. A jeśli ludzie i tak mu nie uwierzą? Jeśli uznają, że Janey stworzyła te szkice po fakcie, już po wybuchu skandalu, żeby dowieść swojej niewinności?
Otrząsnął się z tych myśli. Nie to było ważne. Zbiegając po schodach, zrozumiał, że najważniejsze jest to, że on zna prawdę. Opinie innych ludzi nie obchodziły go ani trochę.
Janey Wilcox siedziała w łazience, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.
Czuła radosne podniecenie, a jednocześnie była kłębkiem nerwów. W takich sytuacjach zawsze niezawodnie uspokajało ją studiowanie własnej urody, kwitnącej i pełnej życia, niepobladłej ani trochę, pomimo niedawnych przejść.
Dobrze było pomyśleć, że koniec kłopotów jest już bliski. Za dwadzieścia minut zjawi się samochód. Kierowca zawiezie Janey na lotnisko imienia Kennedy'ego, a po wejściu na pokład samolotu zacznie się dla niej nowe życie…
Oderwała się od lustra, przypomniawszy sobie, co musi jeszcze zrobić przed wyjściem. Na łóżku leżały cztery porządnie spakowane walizki od Louisa Vuittona, otwarte i gotowe do ostatniego przeglądu. Wszystko było na miejscu; pozostało jeszcze tylko pudełko wyłożone granatowym aksamitem, w którym Janey trzymała swój naszyjnik z czarnych pereł, zakupiony jeszcze w czasach, kiedy Seldena i ją łączyło uczucie. Pudełko to zawierało teraz także drugi najcenniejszy skarb Janey: zaproszenie na oscarowy bankiet magazynu „Vanity Fair".
Pudełko leżało na komódce. Janey uniosła wieczko, żeby jeszcze raz rzucić okiem na najbardziej pożądane zaproszenie na świecie. Z czułością przesunęła palcem po tłoczonych złotych literach układających się w tytuł „Vanity Fair" złożony tą samą słynną czcionką, którą co miesiąc można było podziwiać na okładce magazynu. Otworzyła zaproszenie. W lewym górnym rogu widniało jej nazwisko, ręcznie wypisane złotym atramentem, a pod nim w krótkich słowach informowano, że obecność Janey Wilcox będzie mile widziana na uroczystej kolacji, która odbędzie się po zakończeniu uroczystości wręczenia nagród Akademii, punktualnie o dwudziestej pierwszej. Kilkaset osób otrzymało zaproszenia na bankiet po oscarowej gali, ale na tej ekskluzywnej kolacji bawiło się absolutnie doborowe towarzystwo: największe gwiazdy, topowi reżyserzy i szefowie studiów filmowych. Na dodatek reporterów wpuszczano tam dopiero później, gwiazdy mogły więc bez obaw używać, ile dusza zapragnie.