Upiła jeszcze jeden łyk wody, przyglądając się przez okno, jak obsługa w pomarańczowych kombinezonach ładuje do samolotu ostatnie sztuki bagażu. Pomyślała, że trzeba było jednak poprosić o szampana, zwłaszcza że był za darmo, a raczej, poprawiła się, że zapłaciła za niego.
Spojrzała na bilet, zmarszczywszy brwi. Po raz kolejny wstrząsnęła nią niebotyczna cena lotu do Los Angeles: pięć tysięcy dolarów i to w jedną stronę!
Chętnie poleciałaby klasą biznesową za połowę tej ceny, ale nie mogła; była zbyt sławna. Gdyby ktoś w samolocie ją poznał i dał o tym znać prasie, złośliwym komentarzom nie byłoby końca.
Niemniej cena biletu przyprawiała ją o mdłości. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zapłaciła sama za przelot samolotem. Tym razem jednak nie miała wyboru; ludzie z „Vanity Fair" zafundowali jej dwie doby w hotelu Chateau Marmont oraz samochód z lotniska do hotelu, a potem na przyjęcie i z powrotem na lotnisko, ale nie dali się namówić na zwrot kosztów podróży. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że przed tygodniem wygasł kontrakt Janey z Victoria's Secret…
– Szanowni państwo – w głośnikach zabrzmiał głos stewardesy – kapitan informuje, że otrzymaliśmy zezwolenie na start. Proszę zapiąć pasy i obejrzeć krótki film instruktażowy, który wyświetlimy na ekranie.
Janey rzuciła okiem na migoczący ekran i ziewnęła mimo woli. Czy oni myślą, że ktoś może nie wiedzieć, jak się zapina pas…?
Chyba musiała zasnąć, bo nagle gwałtownie się obudziła. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale szybko wszystko sobie przypomniała: samolot, Los Angeles, przyjęcie oscarowe „Vanity Fair". Zerknęła na zegarek – upłynęły cztery godziny! Jakim cudem?
Zwykle nigdy nie mogła zasnąć w powietrzu, ale widocznie wydarzenia ostatnich kilku tygodni wyczerpały ją do granic możliwości.
Gardło miała wyschnięte na wiór; wychyliwszy się zza rzędu foteli, skinęła na stewardesę.
– Obudziła się pani. – Stewardesa trzęsła się nad nią jak kura nad jajkiem. – Posiłek już podaliśmy, ale nie chciałam pani budzić. Czy teraz coś pani zje? Może krakersy z serem, a do tego odrobinę czerwonego wina?
– Dziękuję, proszę samą wodę – wychrypiała Janey.
Stewardesa przyniosła butelkę wody Evian i szklankę. Kiedy podawała je Janey, nagle z przodu rozległ się podniesiony męski głos, oznajmiający z dziecinnym uporem:
– Chcę obejrzeć „Erin Brockovich".
Głos brzmiał znajomo. Janey uderzyła dziwaczna, odpychająca wręcz dysharmonia pomiędzy męskim tembrem głosu a infantylną kapryśnością jego właściciela.
– Bardzo mi przykro – odparła stewardesa – ale mamy na pokładzie tylko trzy filmy i wszystkie trzy ktoś w tej chwili ogląda.
– W takim razie proszę przeszukać cały samolot! – warknął właściciel głosu, zdziwiony, że jeszcze tego nie zrobiono.
– Przepraszam, ale inni pasażerowie…
– Niech oddadzą ten film. Proszę im powiedzieć, że ja chcę go obejrzeć.
Stewardesa westchnęła i oddaliła się szybkim krokiem na tyły przedziału dla pierwszej klasy, przewracając oczami. Odczekawszy, aż ją minie, Janey uniosła się lekko i rzuciła okiem w stronę przednich siedzeń. Nie myliła się. Czubek głowy z trzema sterczącymi rudymi włoskami rozpoznałaby wszędzie. Siedział przed nią Comstock Dibble.
Opadła z powrotem na siedzenie. Ciekawe, pomyślała. Z całą pewnością Dibble leci na rozdanie Oscarów i bez wątpienia pojawi się potem na bankiecie „Vanity Fair". Żeby wykopać go z towarzystwa, nie wystarczy afera z płatnymi kochankami i spreparowaniem kilku scenariuszy. Bądź co bądź, Comstock był facetem, a Hollywood wybaczy facetom dosłownie wszystko…
Janey domyśliła się nawet, dlaczego domagał się tak uparcie akurat „Erin Brockovich": chciał sobie przypomnieć ten film, żeby mieć o czym rozmawiać z Julią Roberts!
– Szanowni państwo – w głośnikach rozległ się głos kapitana – przelatujemy nad Wielkim Kanionem. Z prawej strony widać przepiękny zachód słońca…
ń Oczywiście ja siedzę z lewej i niczego nie zobaczę, pomyślała Janey z irytacją. Wyjrzała jednak przez okno, ale zobaczyła tylko równinę zasypaną czerwonym piaskiem.
Nagle usłyszała swoje nazwisko:
– Janey? Janey Wilcox?
Boże, co znowu, pomyślała, odwracając głowę. W przejściu pomiędzy siedzeniami stała kobieta o wyglądzie transwestytki; miała męską, kwadratową szczękę i szerokie bary, a do tego nadmiernie rozjaśnione włosy i przesadnie długie akrylowe tipsy.
– Nie pamiętasz mnie? – zapytała. Jej chrypliwy głos sugerował, że zamiast spać, przez całą noc piła whiskey i paliła papierosy.
– Ach, Dodo. – Janey obojętnie skinęła jej głową.
– No proszę! – zawołała Dodo. – Muszę przyznać, że nie spodziewałam się spotkać cię w samolocie do Los Angeles!
Janey podniosła szklankę do ust, posyłając Dodo chłodny uśmiech.
– Nie mogę lecieć do Los Angeles?
– Tego nie powiedziałam – pospieszyła z wyjaśnieniem Dodo, jakby chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie. – Wybierasz się na Oscary?
– Oczywiście – odparła z całym spokojem Janey. – A ty?
– Mam akredytację – Dodo przewróciła oczami – ale stacja tnie po kosztach i w budżecie nie mieszczą się już bilety pierwszej klasy, co oznacza, że wszyscy, włączając gadające głowy, latają klasą biznesową…
– Szkoda – powiedziała Janey. Bojąc się, że Dodo zanudzi ją na śmierć, wymyśliła sposób, żeby się jej pozbyć. – Więc pewnie spotkamy się na przyjęciu „Vanity Fair" – powiedziała.
– O! – Dodo uniosła brwi. – Też się tam wybierasz?
– Oczywiście. – Janey się uśmiechnęła. – Jestem zaproszona na kolację.
– Tak? – Dodo aż zatkało. Widocznie to już było zbyt wiele jak na jej nerwy, bo przeprosiła i poszła do łazienki.
Pasażerom z klasy biznesowej nie wolno korzystać z toalet w pierwszej klasie; Janey zastanawiała się, czy donieść o tym stewardesie, ale uznała, że Dodo poniosła już wystarczającą karę, dowiadując się, że Janey idzie na uroczystą kolację „Vanity Fair", podczas gdy ona zaproszenia nie otrzymała.
Dodo przykucnęła nad sedesem w toalecie dla pierwszej klasy. Powoli obracała w myślach usłyszane wieści. Jak to możliwe, że taką flądrę jak Janey Wilcox zaproszono na ekskluzywną kolację „Vanity Fair", a ona, która od lat stara się tam wkręcić, musi znów obejść się smakiem? Za każdym razem słyszała to samo: „W tym roku nie ma takiej możliwości, proszę dowiedzieć się w przyszłym". Między wierszami można było łatwo wyczytać: „Proszę się zgłosić, jak już będzie pani sławna".
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, pomyślała Dodo, urywając długą wstęgę papieru toaletowego do wytarcia wiecznie cieknącego nosa. Zawsze wychodzi na to, że ciężka praca w rzeczywistości nie popłaca…
Nagle Dodo wpadła na rozwiązanie tej zagadki. Z trudem powstrzymała głośny wybuch złośliwego śmiechu. Przypomniała sobie, jak kiedyś znajomy z redakcji „Vanity Fair", reporter Toby Young, opowiadał jej, że co roku redaktorzy naczelni zapraszają na oscarową kolację jedną znaną kobietę, której w tajemnicy przyznają tytuł „Lafiryndy Roku". Wszystko wskazywało na to, że w tym roku korona przypadła Janey.
Dodo wrzuciła zmięty papier do sedesu. Nie mogła się już doczekać, aż samolot wyląduje. Musiała wszystko opowiedzieć Markowi. Na pewno uśmieje się do łez, a znajomi też będą zachwyceni: Janey Wilcox, Modelowa Prostytutka, a teraz – Lafirynda Roku…