– Przyprowadź ją na imprezę po bankiecie, dobrze? – poprosił Tanner. Miał wielką ochotę popisać się przed fantastyczną Janey Wilcox, ale w żadnym wypadku nie tutaj, na oczach tłumu ludzi. Cole był bardzo wrażliwy na punkcie prawa do prywatności.
Rupert oddalił się pospiesznie, żeby spełnić jego życzenie. Kochał Tannera i zawsze robił wszystko, czego tamten sobie życzył. W nagrodę za tę miłość Tanner od czasu do czasu pozwalał, żeby Rupert zrobił mu dobrze.
Janey Wilcox stała pośród małej grupki ludzi, co jakiś czas kiwając głową.
Gdyby ktoś przypadkiem na nią spojrzał, zobaczyłby osobę całkowicie opanowaną, uprzejmie uśmiechniętą i skoncentrowaną na tym, co mówi szefowa American Pictures, Candi Clemens. Candi, kobieta około czterdziestu pięciu lat, opowiadała o niedawnym przyjęciu z okazji trzecich urodzin swojego dziecka. Janey na pozór słuchała uważnie, ale jej myśli goniły jedna drugą niczym kości potrząsane w kubku…
Spodziewała się, że będzie celem fotografów, ale nie była przygotowana na takie szaleństwo ani też na tak nagły wybuch sympatii. Jeszcze dwa tygodnie temu była publicznie wyklęta, a zdjęcia robiono jej tylko po to, żeby ją ośmieszyć, ale dziś niewiadomym sposobem wszyscy zdążyli się już dowiedzieć, że Janey Wilcox napisała scenariusz. Cóż to była za satysfakcja patrzeć, jak spełnia się to, na co Janey czekała z tak niezachwianą wiarą przez całe życie. Aby mogła wejść na przyjęcie, potrzebna była eskorta dwóch ochroniarzy, a w tłoku i zamieszaniu Janey przypadkiem upuściła torebkę…
W pierwszej chwili nawet tego nie zauważyła, rozglądając się w olśnieniu po sali. Restauracja została urządzona na wzór srebrnego pałacu; wchodzący miał wrażenie, że przekroczył próg magicznego lustra i znalazł się w baśniowym świecie po jego drugiej stronie. Na podłodze mieniły się srebrne cekiny, greckie kolumny oplecione były girlandami róż pociągniętych srebrnym sprayem, a sufit i ściany ozdobiono srebrnymi cherubinami. Nagle ni stąd, ni zowąd u boku Janey pojawił się mężczyzna. Podniósł upuszczoną torebkę i wręczył jej z uśmiechem. Janey mogła przysiąc, że słyszała, jak szepnął pod nosem jedno słowo: „Zachwycająca". W tej chwili ich spojrzenia się spotkały: Janey nieomal zemdlała z wrażenia, kiedy poznała gwiazdora Tannera Cole'a.
– Dziękuję – szepnęła.
– Nie ma za co. – Uśmiechnął się jakby nigdy nic.
Oddalił się w kierunku baru. Janey patrzyła za nim i nagle pomyślała, że gdyby to się działo w szkole, Tanner byłby gwiazdą drużyny futbolowej, a nim wieczór dobiegłby końca, musiałby paść jej łupem… Wtedy zobaczyła, jak Tanner wita się przy barze z Rupertem Jacksonem i przypomniała sobie, jak na bankiecie u Mimi Kilroy dowiedziała się o nim, że Rupert jest gejem. W takim razie Tanner też może być homo, pomyślała, obiecując sobie nie popełnić tej samej pomyłki po raz drugi. Żałowała, że nie ma tutaj Billa Westacotta, który służyłby jej za przewodnika. Bill! Całkiem o nim zapomniała, a przecież było zupełnie możliwe, że przebywa obecnie w Los Angeles. Janey zanotowała w pamięci, że jak najszybciej, najlepiej już jutro, musi poszukać Billa. Jeżeli ma pozostać w tym mieście (a wiele na to wskazywało), będą jej potrzebni sprzymierzeńcy… Nie miała jednak czasu, żeby. nad tym pomyśleć, ponieważ kiedy tylko weszła do sali, otoczyła ją zwarta grupka życzliwych. Był wśród nich sam naczelny „Vainty Fair", a także Candi Clemens, szefowa American Pictures. Janey nie orientowała się zbyt dobrze w hollywoodzkich stosunkach, ale natychmiast wyczuła, że Candi jest jedną z najważniejszych osób na tej sali, a to, że raczy z kimś rozmawiać, stanowi nie lada zaszczyt. Słuchała więc z uwagą opowieści Candi o przyjęciu urodzinowym (impreza była urządzona w stylu japońskim; nie zabrakło nawet takich atrakcji jak akwarium z karpiami koi czy szef kuchni przyrządzający specjalne sushi dla dzieci), a jednocześnie zastanawiała się, w jaki sposób najlepiej wykorzystać tę sytuację.
– Wiesz, Janey. – Candi mówiła z ostrym akcentem ze wschodniego wybrzeża i, jak się wydawało, była przyzwyczajona do tego, że ludzie słuchają uważnie każdego jej słowa. – Mieliśmy na przyjęciu pół setki maluchów, ale tutaj, w Hollywood, nikt nawet nie tknie ryżu, więc dzieci uczą się jeść sashimi, zanim jeszcze zaczną chodzić…
Janey skinęła głową, robiąc mądrą minę. Nie miała pojęcia, że w Hollywood jest aż tyle dzieci. Wyobraziła sobie, jak uganiają się po studiach filmowych niczym stada małych myszy…
– Była też prawdziwa gejsza, która parzyła tradycyjną japońską herbatę – mówiła dalej Candi, zerkając na mężczyznę stojącego obok niej. – Ale to była atrakcja głównie dla panów mężów…
Janey zaśmiała się z żartu; jej perlisty śmiech brzmiał jak setka maleńkich dzwoneczków. Pomyślała, że w Nowym Jorku nie zwróciłaby nawet uwagi na kobietę o wyglądzie Candi Clemens, która miała około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i ważyła przy tym nie więcej niż czterdzieści siedem kilogramów. Jej naturalne blond włosy były równo obcięte minimalnie poniżej podbródka. Wszystko świadczyło o tym, że kiedyś była ładna, ale z biegiem lat z całej jej urody pozostało tylko to, co u kobiet w wieku średnim, które nie potrzebują już, żeby ich wygląd dla nich pracował, określa się mianem atrakcyjności. W Nowym Jorku, myślała Janey, Candi wyglądałaby jak te bezbarwne kobiety z Park Avenue, żony bankierów i aktywne członkinie komitetów rodzicielskich w prywatnych szkołach, do których posyłają swoje dzieci. Ale nie jesteśmy w Nowym Jorku, upomniała się Janey ze złośliwą satysfakcją; tutaj, w Los Angeles, Candi Clemens prowadzi studio filmowe. Janey zdążyła też zauważyć, że wszyscy trochę się jej boją. Nie rozumiała do końca znaczenia stanowiska Candi w American Pictures, ale etykietka „szefowa studia filmowego" nagle nabrała w jej oczach niesamowitego splendoru…
Widząc, że Janey kiwa głową ze zrozumieniem, Candi poruszyła swój ulubiony temat: szkodliwość jedzenia ryżu. Hollywood nie jest miejscem stworzonym dla kobiet (chociaż wszyscy chyba byli zdania, że ten stan ulega poprawie). W kontaktach ze wspólnikami w interesach Candi często stosowała ofensywny trik polegający na dawaniu do zrozumienia, że chociaż potrafi zachować się naprawdę wrednie, to jednak przede wszystkim jest kochającą matką swoich dzieci. Troszczyła się o nie, to prawda (i to z typową dla siebie przesadą, która dawała znać o sobie także w odniesieniu do innych cech jej charakteru), lecz także zależało jej na tym, żeby podkraść Comstockowi Dibble'owi projekt Janey Wilcox. Dowiedziała się o nim dziś rano; do jej gabinetu wbiegła zdyszana asystentka z wiadomością, że Comstock robi film na podstawie scenariusza Modelowej Prostytutki. Candi natychmiast postanowiła, że musi mieć ten projekt.
Snując pogadankę na temat zabójczego wpływu oczyszczonych węglowodanów na układ nerwowy rosnącego dziecka, Candi ukradkiem obserwowała Janey, starając się ocenić jej charakter. Słyszała, że Janey Wilcox została zaproszona na przyjęcie jako zdobywczyni tytułu Lafiryndy Roku. W zwykłych okolicznościach nie zawracałaby sobie głowy kimś takim. Candi była zdania, że lafiryndy są jak plankton, to jest stanowią niezbędne ogniwo łańcucha pokarmowego – i nic więcej. Janey Wilcox nie była jednak typem pustogłowej laluni. Candi od tygodni śledziła jej losy w prasie, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem kobieta może znosić tak zajadłą publiczną nagonkę. Teraz, gdy zajrzała dyskretnie prosto w oczy Janey, wydało jej się, że znalazła odpowiedź. W odróżnieniu od Tannera Cole'a, który dostrzegł w nich smutek znużonego anioła, Candi zrozumiała od pierwszego spojrzenia, że siłą napędową Janey jest niezmożona ambicja.
I od pierwszego spojrzenia spodobało jej się to.