Postanowiła przejąć projekt Janey. Nie chciała jednak poruszać tego tematu tutaj, na bankiecie „Vanity Fair"; byłoby to zbyt proste, a poza tym w Hollywood interesy załatwia się inaczej. Negocjacje muszą być prowadzone w pokrętny sposób i tak skrycie, że nawet agenci CIA mogliby się tu czegoś nauczyć. Candi zapytała zatem Janey, czy ma dzieci.
Janey oczywiście nie miała zielonego pojęcia o hollywoodzkich machinacjach, ale nieomylnie wyczuła nadarzającą się okazję.
– Nie i bardzo tego żałuję. – Westchnęła. – Chciałam mieć dzieci, ale mój mąż…
– Rozumiem – powiedziała Candi ze współczuciem, przypominając sobie, że Janey jest żoną Seldena Rose'a. Candi przyjaźniła się z Sheilą Rose, jego pierwszą żoną. Teraz już nie mogła się oprzeć: scenariusz Janey w połączeniu z tą siatką wzajemnych zależności stanowił zbyt kuszącą mieszankę.
– Musisz wpaść do mnie w niedzielę na lunch – oznajmiła stanowczo, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę możliwości odmowy. – Co tydzień robimy sobie takie kameralne spotkanko. Moja asystentka zadzwoni jutro i poda ci adres.
– Z przyjemnością przyjdę. – Janey uśmiechnęła się przebiegle. Była wprost wniebowzięta; nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, odkąd przyjechała do Los Angeles, a już szefowa studia filmowego zaprasza ją na lunch – i to do dokąd? Do własnego domu, co przecież nie może się równać ze spotkaniem w restauracji…
Nie miała jednak czasu napawać się swoim triumfem, bo kiedy tylko Candi ją przeprosiła (żeby przywitać się z Robertem Redfordem), u jej boku wyrósł jak spod ziemi Rupert Jackson. Czaił się już od dłuższego czasu, czekając na tę okazję. Nie śmiał przeszkadzać Candi Clemens, ponieważ jako człowiek zorientowany w polityce Hollywoodu zdawał sobie dobrze sprawę z tego, że takie faux pas może kiedyś kosztować go rolę.
Rupert Jackson nie był jednak jedynym, który obserwował Janey. W przeciwległym krańcu sali opływający potem Comstock Dibble słuchał opowieści Russella Crowe'a o jakiejś dennej kapelce, w której Russell podobno grał w rodzinnej Australii. Udawał zainteresowanie, ale w rzeczywistości kątem oka przyglądał się rozmowie Janey z Candi Clemens. Nie był zachwycony. Jeśli Candi uważała, że Comstock pozwoli wyjąć sobie swoją nową gwiazdę, to grubo się myliła. Janey Wilcox była jego odkryciem i Dibble nie zamierzał się nią dzielić. Nie wiedział jeszcze co prawda, jak ją wykorzysta. W pewnym momencie bez wątpienia będzie trzeba odsunąć ją od projektu, ale zanim to nastąpi, można organizować różne spotkania, które i tak nic nie zmienią, a jej dadzą poczucie, że jest ważna. Comstock był nawet zdecydowany wynająć dla Janey apartament w hotelu;
zrobiłby to tym chętniej, że zapłaciłby za niego pieniędzmi George'a Paxtona…
Kilka metrów dalej stał wysoki, chudy mężczyzna przypominający wyglądem zasuszoną laskę wanilii. Podniósłszy do bladych ust kieliszek szampana, obserwował bacznie, jak Rupert Jackson prowadzi Janey przez całą salę. Uroda modelki nie uszła jego uwagi, lecz dla niego te pełne kobiece kształty układały się raczej w podwójnie przekreślony symbol dolara. Magwich Barone, czterdziestodwuletni agent gwiazd, uważany był za najpotężniejszego w swoim fachu w całym Hollywood. Słynął szeroko zarówno ze swoich seksualnych wyczynów, jak i łatwości, z jaką zmuszał szefów studiów filmowych do wypłacania swoim nic niewartym (takie miał o nich zdanie) klientom honorariów wyższych niż przewidziane. W Janey Wilcox od razu dostrzegł doskonałą markę. Jeżeli nie uda mu się zrobić pieniędzy na kobiecie, która już była gwiazdą, to znaczy, że czas wystąpić ze Stowarzyszenia Agentów Amerykańskich. Janey Wilcox mogłaby firmować swoim nazwiskiem… Na początek może nawet linię bielizny na kanale sprzedaży wysyłkowej QVC? Pozostawała jeszcze sprawa tego projektu z Comstockiem Dibble'em. Magwich Barone żadną miarą nie zamierzał przyglądać się temu z boku…
Dwie godziny później, około północy, rząd długich czarnych limuzyn leniwie piął się w górę po Sunset Plaża Drive, wioząc gości na imprezę w domu Tannera Cole'a. Jednym z tych samochodów jechał zadziwiający tercet: Janey Wilcox, Jenny Cadine i Magwich Barone.
Magwich otworzył butelkę szampana i wyjąwszy kieliszek z drewnianego stojaka, zwrócił się do Jenny Cadine:
– Napijesz się, kochanie?
– Wiesz, że nie piję – ofuknęła go Jenny, udając oburzenie faktem, że Magwich mógł o tym zapomnieć. Nie była w dobrym humorze, ponieważ siedziała obok Janey. Comstock przedstawił je sobie na przyjęciu i od tej pory Jenny była wściekła, że ta Wilcox, nawet nie prawdziwa aktorka, wygląda lepiej niż ona. Bolało ją to tym bardziej, że było zupełnie niespodziewane – Jenny wyobrażała sobie Janey Wilcox jako niską brunetkę w typie feministki, czyli taką, co nie goli nóg ani pach…
– Jasne. – Magwich wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu, wręczając Jenny kieliszek. – Papierosów też nie tykasz, no i – westchnął, wznosząc oczy, jakby szukał odpowiedzi na suficie – masz tylko dwadzieścia osiem lat. Czy może zdecydowałaś się wreszcie rozpocząć dwudziesty dziewiąty rok życia, żeby nie wzbudzać podejrzeń?
– Magwich! – upomniała go Jenny. Wzięła podany kieliszek i zwróciła się do Janey z przymilną poufałością: – Widzisz, jak wygląda życie w Hollywood?
– Widzę. – Janey uśmiechnęła się ostrożnie. – Z pewnością ciężko to znieść.
Usiadła wygodniej, wodząc wzrokiem od Jenny Cadine do Magwicha Barone'a i z powrotem. Z jednej strony sytuacja była wprost niewiarygodna: oto ona, Janey Wilcox, jechała na prywatną imprezę po rozdaniu Oscarów w towarzystwie jednej z największych gwiazd Hollywood i jednego z najpotężniejszych agentów. Z drugiej strony jednak cały dzisiejszy wieczór upłynął w tak nierealnej atmosferze, że Janey nie mogła się już niczemu dziwić. Był to jeden z tych rzadkich dni, kiedy wszystko wydaje się możliwe; Janey była zdecydowana dać się ponieść szczęściu i sprawdzić, dokąd ją ono zaprowadzi. Magwich i Jenny, jak większość ludzi, których tutaj poznała, różnili się od nowojorczyków tak bardzo, jakby pochodzili z innej planety, ale Janey nie sprawiało to trudności, ponieważ wiedziała, co to znaczy żyć w innej kulturze, a poza tym była bystra i szybko się uczyła…
– Powiedz, Janey Wilcox – zagadnął ją Magwich, wręczając kieliszek szampana – jakie jest twoje największe marzenie? Gdyby z tej butelki nagle wyskoczył dobry duszek i powiedział, że możesz dostać w Hollywood każdą pracę, co byś wybrała? Mierz wysoko. Dziś jest wieczór spełniania życzeń…
Janey spojrzała na niego i z trudem powstrzymała się od śmiechu. Zdążyła już zauważyć, że Magwich ma skłonność do przemawiania kwestiami żywcem ściągniętymi z jakiegoś groteskowego filmidła. Chociaż wyglądem przypominał patyczaka, nosił się z klasą, która była jak mieszanka stylu Cary'ego Granta i Waltera Matthau. Pojawił się przy jej boku nagle, w samym środku bankietu „Vanity Fair", kiedy Comstock przedstawiał jej Jenny Cadine (widok Jenny płonącej ze wstydu, kiedy poznała dziewczynę z Dingo's, sam w sobie był wart tych pięciu kawałków za bilet lotniczy). Magwich spojrzał na Dibble'a z góry, jak na małego chłopca przyłapanego na jakiejś psocie, po czym skłonił się przed Janey:
– Magwich Barone, do usług – przedstawił się i zanim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją pod ramię i odprowadził na stronę. – Przy okazji – dodał – jestem twoim nowym agentem.
– Naprawdę? – zapytała Janey, która oczywiście wiedziała, kim jest legendarny Magwich Barone. Kilka lat temu krążyły głośne plotki o tym, jak Magwich zamknął znaną modelkę na cały dzień w szafie, wypuszczając tylko do łazienki i kiedy chciał się z nią kochać. Janey nie była pewna, czy ktoś taki powinien być jej agentem, ale zdążyła już zrozumieć, że w Hollywood dziewczyna potrzebuje sojuszników. Nie próbowała więc mu się sprzeciwiać, szczególnie kiedy powiedział: