Выбрать главу

Wyraz twarzy Patty szybko sprowadził ją na ziemię. Wyglądała, jakby zawiodła się na Janey. Po raz kolejny Janey uświadomiła sobie, że Patty, żona gwiazdy rocka, nie jest osobą światową. Po ślubie z Diggerem media poświęciły jej trochę uwagi, ale nie przypadło jej to zbytnio do gustu. Nie podsycała zainteresowania swoją osobą, twierdząc, że to jeden wielki fałsz. Przez chwilę Janey zobaczyła siebie i Mimi oczami Patty: dwie piękne i głupie lale, obrzucające się wymuszonymi komplementami. Uznała, że siostra ma po części rację, ale jej punkt widzenia jest nieco jednostronny. Patty była zanadto niedojrzała: takie osoby nie potrafią zrozumieć, że przesadne zachowanie pomaga przełamać lody i dotrzeć do ciekawych osób.

– Posłuchaj… – zaczęła, ale Patty jej przerwała.

– Jak mogłaś? – wybuchnęła.

– Co takiego? – Janey była uosobieniem niewinności.

– Po pierwsze, nigdy w życiu nie siedziałaś w siodle…

– O to ci chodzi? – Janey uśmiechnęła się lekceważąco. – Przecież będziemy tylko spacerować. Naprawdę. Siodło jest niewygodne. – Wbiła w siostrę twarde spojrzenie niebieskich oczu. Patty wiedziała, że Janey nie znosi, kiedy kwestionuje się motywy jej działania.

– Skłamałaś – szepnęła.

– No wiesz. – Janey miała już dość. – Przestań brać wszystko tak… dosłownie. Wolno mi chyba wybrać się z Mimi Kilroy na przejażdżkę? Czy jestem aż taka okropna, że nie mogę mieć nowych znajomych?

Patty westchnęła zrezygnowana. Po raz kolejny Janey udało się znaleźć jakiś emocjonalny wytrych, dzięki któremu zapanowała nad sytuacją. Patty wiedziała, że coś tu nie gra, ale argument był logiczny – czy może dyktować siostrze, z kim ma się przyjaźnić? Tylko dlaczego to musi być Mimi Kilroy, a nie ktoś zwyczajny?

– Zrozum, Patty – powiedziała Janey stanowczo. – Mimi jest bardzo miła, a ty uprzedziłaś się do niej, bo porównała Diggera z Mickiem Jaggerem. Przecież ona nie wie, że masz problemy z zajściem…

– Janey!

W tej chwili Janey przypomniała sobie, z jakim zachwytem Mimi mówiła o Diggerze. Małżeństwo Patty mogło przynieść nieocenione korzyści, jego rozpad był zatem z wszech miar niepożądany.

– Posłuchaj mnie, Patty. – Wzięła siostrę za rękę. – Nerwy nic tu nie pomogą. Na pewno można temu jakoś zaradzić. Nie uważasz na przykład, że Digger pali za dużo trawy?

Na widok ulgi i zrozumienia malujących się na twarzy Patty, Janey uśmiechnęła się, zadowolona, że potrafiła pomóc siostrze.

Mauve Binchely, siedząca przy stoliku w głębi sali, co chwilę spoglądała na Janey. Trzeba przyznać, że jest piękna, myślała, pocieszając się natychmiast spostrzeżeniem, że jej uroda jest bardzo tania. Odezwała się do Mimi:

– Naprawdę nie rozumiem, jak możesz w ogóle z nią rozmawiać. Jest okropnie pospolita, no i ta reputacja… Mówią, że miał ją każdy. Peter Cannon też.

– Kogo? – Mimi nie zrozumiała. Mauve wskazała wzrokiem. – Janey Wilcox? – Roześmiała się. – Dobrze wiesz, Mauve, że nie dbam o reputację. Gdyby zaczęło mnie to obchodzić, od razu zerwałabym kontakty z Comstockiem Dibble'em!

Nowojorczycy wszystko kategoryzują; kiedy już każdą rzecz umieszczą w odpowiedniej szufladce, przystępują niczym sortowacze diamentów do badania i wyceny.

Najbardziej wartościowy jest pięćdziesięciokilometrowy pas ziemi pomiędzy Southampton a East Hampton. Ta kategoria dzieli się na dwie mniejsze: „na południe od trasy" jest lepsza niż „na północ do trasy"; „trasa" oznacza dwupasmową drogę numer 27. Każdy akr tej ziemi ma inną wartość, a kryteriów wyceny jest mnóstwo: od bliskości oceanu po wpływowych sąsiadów. Janey miała tę wiedzę w małym palcu, ale w skrytości ducha pozwalała sobie na zdanie sprzeczne z ogólnie przyjętym: wolałaby mieszkać na północ od trasy. Przemawiały do niej szerokie otwarte przestrzenie ziemi uprawnej i znajome, kręte polne drogi. Odkryła je już dziesięć lat temu, kiedy po raz pierwszy wybrała się do Hamptons. Tam zawsze znajdowała wytchnienie. Zmieniło się tylko to, że kiedyś (czyli w praktyce jeszcze rok temu) zawsze musiała pożyczać samochód od swojego aktualnego kochanka. Teraz, pomyślała z wielkim zadowoleniem, redukując do trzeciego biegu, żeby zwolnić do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i wziąć ostry zakręt obok drogowskazu, nareszcie mam własny samochód.

Po pożegnaniu z siostrą oraz z Mimi Janey uznała, że pogoda jest w sam raz na popołudniową przejażdżkę. Przy wjeździe na drogę łączącą Sag Main Road i Scuttle Hole Road wrzuciła czwarty bieg, przyspieszając do stu dziesięciu. Włosy, związane w kucyk, powiewały dziko na wietrze. Uwielbiała to poczucie wolności, które dawała jej jazda z dużą prędkością; w chwilach takich jak ta wydawało się jej, że mogłaby tak pędzić, coraz szybciej i szybciej. Ale w końcu musiała zwolnić, żeby skręcić w drogę prowadzącą do szkoły jeździeckiej na farmie Two Trees.

Przygładzając rozwichrzone włosy, zwolniła do trzydziestu na godzinę (mogłaby przysiąc, że słyszała jęk silnika protestującego przeciwko takiemu ograniczeniu) i rozejrzała się po skoszonym polu, na którym stało kilka samochodów. Na samym końcu, tak jak się spodziewała, dostrzegła czarne maserati Harolda Vane'a, arogancko zaparkowane pod kątem, żeby żaden wóz nie mógł stanąć obok. Rozpoznała je natychmiast; przez cały zeszły sezon była dziewczyną Harolda i przejechała tym samochodem o wiele więcej kilometrów, niż powinna. Harold był zbyt nerwowy, żeby dobrze prowadzić, ale kiedy zwróciła mu na to uwagę, spojrzał na nią spłoszonym wzrokiem i dodał gazu. Nigdy więcej o tym nie wspomniała.

Pojechała dalej drogą gruntową, myśląc o kochanym, uroczym Haroldzie, łysym jak kolano, który zawsze miał lśniące buty i był naprawdę niezłym pozerem. Jednak człowiekowi tak ujmującemu i dobremu (w zeszłym roku pożyczył Janey pieniędzy, kiedy była bez grosza) nie sposób było czegokolwiek zarzucić.

A teraz, pomyślała Janey, malując usta w lusterku znajdującym się na daszku przeciwsłonecznym – szminka Pussy Pink, której używała, była jej znakiem rozpoznawczym – Harold znalazł sobie nowego konika: polo! Rzecz niezwykła, ponieważ był on niewysoki, odrobinę neurotyczny (skończył pięćdziesiąt lat, ale nie mógł usiedzieć spokojnie) i nie miał żadnych zadatków na jeźdźca. Janey jednak „coś mówiło", że polo będzie wielkim przebojem tego sezonu, a Harold należał do tych, którzy zawsze muszą być na czele nowej mody. Poza tym podobno w ciągu ostatnich dwóch lat zbił fortunę na akcjach. Miał zatem święte prawo poświęcać swój wolny czas, na co tylko zechciał, bez obaw, że może się ośmieszyć.

Na odległym, zielonym i aksamitnie gładkim boisku do polo uwijały się miniaturowe sylwetki graczy na koniach. Odległość była jednak zbyt wielka, aby kogoś rozpoznać. Janey ruszyła w tamtą stronę, ciesząc się na myśl, że sprawi Haroldowi radość (i niespodziankę). Natychmiast spostrzegła, że trudno będzie iść: niedawno padał deszcz i jej siedmiocentymetrowe szpilki wbijały się głęboko w ziemię, zmuszając do niezgrabnego utykania. Tak nie mogła się pokazać. Wróciła do samochodu, żeby zdjąć buty.

Pochyliła się i zaczęła rozpinać sprzączkę. Nagle poczuła się niezręcznie, jakby ktoś ją obserwował. Nie znosiła zaskoczenia, jak każdej sytuacji, w której nie mogła panować nad swoim wizerunkiem i wrażeniem, jakie sprawia. Odwróciła głowę; przeczucie jej nie myliło. Ktoś ją obserwował, a do tego tym kimś był człowiek, z którego powodu tutaj przyjechała: Zizi.