– Naprawdę? – zapytała Janey, patrząc na boisko, gdzie Digger machał kijem na próbę, przygotowując się do gry. Miał na sobie głęboko wciętą koszulkę bez rękawów, pumpy khaki i płócienny kapelusz wędkarski, jaki noszą dziadkowie na Florydzie; tak według niego miał wyglądać strój baseballisty.
– Myślisz, że da nam autograf? – zapytał nerwowo Jack, dłubiąc palcem przy ruszającym się zębie. Nie mógł jakoś do końca uwierzyć, kiedy wszyscy powtarzali, że w tym wieku zęby wypadają, ale potem zawsze wyrastają nowe. – A jak go poprosimy, a on się nie zgodzi?
– Zapytamy Patty, dla pewności – poradziła Janey. Pochyliła do siostry, siedzącej z drugiej strony chłopca. – Jack martwi się, czy Digger da mu autograf.
Patty oderwała wzrok od męża. Kiedy byli na takich imprezach, zawsze bała się, że może mu się stać coś złego, na przykład zaatakuje go szalony fan udający fotoreportera.
– Jeśli nie będzie chciał dać ci autografu, od razu przyjdź do mnie. – Zmierzwiła Jackowi włosy.
Janey i Patty zawsze były bardzo miłe dla dzieci; jako nastolatki zdobywały fundusze, pracując w uświęconym tradycją zawodzie opiekunki. Jednak w Hamptons, gdzie zajmowały się tym głównie wyspecjalizowane agencje aupair, nie każda młoda kobieta miała tyle serca do dzieci.
Roditzy Deardrum, siedząca na ławce za nimi, przyglądała się tej scenie z niesmakiem, ale jednocześnie z zazdrością. Szczyciła się tym, że „zna tutaj wszystkich", zarówno gwiazdy, jak i zwykłych widzów, choć i tak każdy musiał mieć zaproszenie. Mogła usiąść, z kim tylko chciała, ale postanowiła zaszczycić swoim towarzystwem Janey i Patty. Co prawda, chciała w ten sposób zawrzeć bliższą znajomość z Diggerem, nie spodziewała się jednak, że obie siostry będą wolały rozmawiać z… dziećmi!
A najgorsze w nich jest to, myślała Roditzy, że nie są ani trochę takie, jakie dzieci być powinny – przynajmniej jeśli się chce pokazywać je publicznie. Żaden z tych chłopców nie jest ładny; ten mniejszy trzęsie się jak szczeniak chihuahua, a ten większy jest taki… duży! Roditzy rzadko miała do czynienia z dziećmi i była zaskoczona, że robi się je teraz w tak wielkich rozmiarach. Brzuch tego chłopca przypominał piwny mięsień mężczyzny w średnim wieku. Potrzebny był mu wyjazd do sanatorium i ścisła dieta składająca się z sałaty popijanej sokiem z kiełków pszenicy. Rzuciła małemu niechętne spojrzenie i nachyliła się nad nim, wracając do przerwanej rozmowy z Janey:
– Mówię ci, że on na pewno skończy w więzieniu.
– Kto? – Janey już od dłuższej chwili nie słuchała tego, co mówiła Roditzy.
– Peter Cannon! – powiedziała Roditzy. – Mój ojciec jest prawnikiem. Mówi, że wszyscy tylko czekali, żeby go na czymś złapać… Podatków, oczywiście, też nie płacił.
Patty westchnęła głośno i przewróciła oczami. Janey ją zignorowała. Nie chciała być niemiła dla Roditzy, bo znajomość z nią uważała za użyteczną.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego zaufało mu tylu sławnych aktorów – odparła.
– O to właśnie chodzi. Gwiazdy filmowe nie są, oględnie mówiąc, najbystrzejsze – rzekła Roditzy. – Poza tym dotarł do nich, kiedy zaczynali kariery. Zanim dorobili się pieniędzy. – Spojrzała na Patty.
– Jak długo jeszcze ludzie będą o tym gadać? – zapytała Patty.
– Nie dłużej niż do następnego skandalu. Wtedy o wszystkim zapomną – powiedziała Roditzy z wszechwiedzącą miną.
Wróciły do obserwowania meczu. Na boisku były gwiazdor filmowy pierwszej wielkości, Jason Bean, rzucił szybką piłkę Diggerowi, który stał obecnie na bazie domowej. Jak donosiła prasa plotkarska, Bean spadł do trzeciej ligi, kiedy postanowił ubiegać się o urząd publiczny. Problem stwarzał nie tyle jego program, ile wrodzona głupota, która podpowiedziała mu, że skoro raz zagrał polityka w filmie, to może bez przeszkód robić karierę polityczną. Digger nie trafił w rzuconą przez niego piłkę, co zostało odnotowane przez kilku fotografów.
– Czy ci paparazzi muszą wszystko fotografować? – zdenerwowała się Patty.
– Przecież to impreza dobroczynna – upomniała ją Janey.
– Znacie tę dziewczynę? – Roditzy jak zwykle wtrąciła się ni w pięć, ni w dziewięć. – Gapi się na Patty już z pół godziny.
– Gdzie ją widzisz?
– Tam. – Roditzy wskazała głową miejsce, w którym kończył się tłum. Stała tam młoda, ciemnowłosa kobieta ubrana w dżinsowy bezrękawnik i dżinsową mini. Na nogach miała tanie czarne szpilki. Patrzyła w ich kierunku; kiedy zaczęły jej się przyglądać, szybko się odwróciła.
– Nie wiem kto to – powiedziała Patty.
– Wieśniaczka z Jersey! – Roditzy była święcie oburzona. – Jak w ogóle tutaj weszła? Widzę, że Hamptons naprawdę schodzi na psy!
Janey roześmiała się, przypominając sobie, że niektórzy mówią to samo o Roditzy. Przesunęła wzrokiem po trybunach i nagle zrobiło jej się słabo, jak zawsze kiedy niespodziewanie dostrzegała gdzieś Ziziego. Oczywiście, znów towarzyszyła mu Mimi – ostatnio często zdarzało im się pokazywać razem. Oboje wydawali się pochłonięci nader poufałą rozmową. Janey byłaby zazdrosna, gdyby nie wiedziała, że Mimi dla wszystkich znajomych jest na pozór wylewna. Poza tym nie mieściło jej się w głowie, żeby Mimi mogła podobać się Ziziemu, zwłaszcza że była od niego co najmniej o piętnaście lat starsza. No i zawsze mówili tylko o koniach. Miało to ten wielki minus, że Janey już raz powiedziała, że konie zupełnie jej nie interesują. Nie mogła zatem włączyć się do takiej rozmowy, bo natychmiast zdradziłaby się, że za wszelką cenę chce zwrócić uwagę Ziziego.
– Pojedziemy potem do Maidstone? – zapytał Georgie z ożywieniem. – Chcę ci pokazać moją nową sztuczkę z kartami.
– Kochany jesteś – odrzekła Janey, zauważając, że Mimi i Zizi idą w stronę trybun – ale dziś nie mogę. Może Mimi was zabierze.
Na dźwięk imienia Mimi Jack zrobił minę smutnego spaniela, a Georgie spuścił głowę i wbił wzrok w koniuszek swojego trampka. Mimi nie darzyła synów George'a wielką sympatią; uważała, że Jack jest „za mało samodzielny", a na Georgiego nie mogła wprost patrzeć i kiedy tylko się pojawiał, zawsze potrafiła znaleźć pretekst, żeby odesłać go do pokoju.
Janey polubiła chłopców, ponieważ doskonale rozumiała, co to znaczy być niekochanym, wyobcowanym dzieckiem, które nigdy nie wie, co z nim dalej będzie. Ostatnio jednak trochę zbyt często proszono ją, żeby się nimi zajęła. Kiedy Mimi po raz pierwszy zaprosiła ją na przejażdżkę do ośrodka rekreacyjnego Maidstone (najbardziej ekskluzywnego w Hamptons), Janey nie posiadała się ze szczęścia. Ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni Mimi kilkakrotnie zostawiła chłopców pod opieką Janey, a sama znikała na godzinę czy nawet dłużej. Po powrocie tłumaczyła się, że wezwały ją pilne obowiązki domowe; Janey nigdy nie mogła odgadnąć, czego Mimi musi osobiście dopilnować w domu, gdzie na stałe mieszka czworo służby.
Nagle poczuła mdłości, zrozumiawszy, że ową „pilną sprawą" mógł być przecież Zizi. Próbowała się uspokoić, odpędzając tę myśl, ale oto na jej oczach Zizi pomagał Mimi wejść na pierwszą ławkę, słuchając tego, co właśnie mówiła, z wyrazem skupienia i zadowolenia na pięknej twarzy. Dlaczego na mnie już tak nie patrzy, pomyślała żałośnie Janey, wspominając, że podczas ich pierwszego spotkania zachowywał się identycznie jak teraz wobec Mimi. Od tego czasu zawsze witał ją wylewnie i serdecznie, zupełnie jakby był liderem szkolnej drużyny futbolowej, a ona jedną z tłumu rozchichotanych, szarych dziewczynek, zakochanych w nim do szaleństwa. Rzecz jasna, to tylko podsycało ogień jej pożądania. Czuła się przy nim jak mała mysz.