Выбрать главу

Comstock westchnął, jakby chciał powiedzieć, że jest żałosna, ale rzekł tylko:

– Nie bądź zazdrosna.

– Nie jestem – parsknęła Janey. Nie znosiła, gdy ktoś wytykał jej wady. – O Mauve Binchely? Żartujesz chyba!

W jej pojęciu Mauve była już praktycznie zabytkiem – miała czterdzieści pięć lat – a jedyną rzeczą, która mogła się w niej podobać, były ciemne, długie i falujące włosy.

Comstock najwidoczniej miał już dość tego tematu, bo nagle powtórzył:

– Janey, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że nie będziesz robić mi kłopotów.

– Z jakiego powodu? – zapytała.

– Nie zgrywaj się – warknął. Jego głos nagle przycichł, a ton stał się niemal konspiratorski. – Jesteś niebezpieczną kobietą.

W pierwszej chwili Janey poczuła się mile połechtana tym przytykiem, bo miewała napady narcyzmu, kiedy to wyobrażała sobie, że faktycznie jest niebezpieczną kobietą, która chce zawładnąć całym światem. Jednak w słowach Comstocka wyczuła ukrytą groźbę. W zeszłym roku, kiedy była bez grosza, za jej plecami szeptano, że jest kurwą. W tym roku odbiła się od dna, radziła sobie sama, ale szepty nie ustały, zmieniły tylko charakter. Teraz mówiono o niej, że jest niebezpieczna. Ale taki jest Nowy Jork. Nadała głosowi zmysłowe brzmienie, żeby ukryć narastającą konsternację:

– Kiepsko ci wychodzi ta rozmowa z przyjaciółką, Comstock.

Jego śmiech trwał dokładnie sekundę.

– Nie próbuj mi robić koło pióra… – powiedział tonem groźby.

Przez chwilę Janey spodziewała się, że zaraz nastąpi jeden z jego osławionych wybuchów. Comstock Dibble, geniusz filmowego biznesu, był także znany z niepohamowanego temperamentu. Wiele kobiet usłyszało od niego skierowane pod swoim adresem wyzwisko „cipa". Większość dostała potem kosze kwiatów na przeprosiny. W mieście było kilkunastu takich ludzi jak Comstock – w jednej chwili ujmująco grzecznych, w następnej miotających przekleństwami. Dopóki jednak Dibble kierował Paradorem, a Parador pozostawał pupilkiem prasy, nie było na to siły – i to także jest charakterystyczne dla Nowego Jorku.

Gdyby Janey Wilcox miała mniej pewności siebie, na pewno dałaby się zastraszyć, ale ona zawsze szczyciła się tym, że nie pozwala wodzić się za nos nawet najpotężniejszym mężczyznom. Odparła zatem głosikiem pełnym najszczerszej niewinności:

– Grozisz mi?

– Wybierasz się dziś do Mimi Kilroy? – Wypluł z siebie to pytanie.

Janey była tak zaskoczona, że wybuchnęła śmiechem.

– No wiesz? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, niż dzwonić do mnie i pytać, czy idę na przyjęcie?

– Skoro już o to pytasz, to mam – odpowiedział, przedrzeźniając jej swobodny ton – i dlatego jestem taki wkurzony. Do jasnej cholery, nie możesz posiedzieć w domu?

– A ty nie możesz?

– Mauve jest przyjaciółką Mimi.

– No to co? – Głos Janey był zimny jak stal.

– Posłuchaj mnie, Janey – powiedział Comstock. – Ostrzegam cię jak przyjaciel. Lepiej dla nas obojga, żeby nikt się nie dowiedział, że się znamy.

Janey nie mogła się powstrzymać, żeby nie przypomnieć mu o ich dawnym związku.

– Nie, Comstock – odparła ze słodkim uśmiechem. – To dla ciebie będzie lepiej, jeśli nikt się nie dowie, że zeszłego lata pieprzyłeś się ze mną.

I doczekała się. Comstock stracił panowanie nad sobą.

– Zamkniesz się wreszcie i posłuchasz, cipo jebana?! – ryknął.

Wrzasnął tak głośno, że Janey pomyślała, że słyszą go wszyscy kierowcy dookoła, cały ten długi korek na autostradzie Long Island. Ale jeśli myślał, że z nią to przejdzie, to grubo się mylił. Już nie była tą zagubioną dziewczynką, którą w zeszłym roku brał, jak chciał. Nadszedł czas, żeby mu to pokazać.

– To ty posłuchaj – rzekła z lodowatym spokojem. – Chcesz mi powiedzieć, że w zeszłym roku byłam dobra do łóżka, ale w tym roku lepiej mnie nie znać? To ja też ci coś powiem: nie jestem taka.

– Wszyscy wiemy, jaka jesteś – odparł złowrogo.

– I tym się różnimy: ja nie wstydzę się swojej przeszłości. – To nie była do końca prawda, ale trzeba przyznać, że zabrzmiało nieźle.

Na Comstocku nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Trzymaj się ode mnie z daleka – powiedział. – Ostrzegam cię. W razie czego oboje pójdziemy na dno.

I rozłączył się.

A niech go szlag trafi, pomyślała Janey, wciskając pedał hamulca. Wszystkie samochody stały. Zmrużyła oczy, patrząc przed siebie na długi sznur pojazdów.

To miało być lato mojego triumfu, przypomniała sobie ze złością. Od trzech dni w telewizji puszczano nową reklamówkę, w której Janey wystąpiła ubrana tylko w białą jedwabną bieliznę i z rekwizytem w postaci białej gitary elektrycznej. Sukces był wielki, a jej status jako supermodelki wydawał się niezachwiany. Tego lata należało uderzyć. Jej plan był prosty: zdobyć wpływy wśród grubych ryb napływających co roku latem do Hamptons. Marzyła o prowadzeniu „salonu", który byłby miejscem spotkań artystów, filmowców, pisarzy, świątynią intelektualnej dyskusji… Gdyby ktoś ją mocno indagował, wyznałaby, że marzy o tym, żeby kiedyś stanąć za kamerą. Lecz najbardziej ze wszystkiego pragnęła osiągnąć taką pozycję – i w tym miała jej pomóc kariera supermodelki – żeby już nigdy więcej nie musiała użerać się z debilami pokroju Comstocka Dibble'a. Naturalnie, marzyła o miłości, ale czy nawet w najlepiej dobranym związku nie ma choć odrobiny cynizmu? A dla publiki nie ma nic lepszego niż skojarzenie dwojga sławnych ludzi.

Ale rozmowa z Comstockiem, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zachwiała jej pewnością siebie i zmusiła do zastanowienia się, czy aby na pewno zaszła tak wysoko, jak jej się wydawało. Odkąd tylko pamiętała, musiała oddawać się bogatym facetom, aby przeżyć – łysym kurduplom z brzuszkiem, włosami w uszach i grzybem między palcami u nóg, z popsutymi zębami i futrem na plecach, patałachom z niedowładem członka, krótko mówiąc: mężczyznom, z którymi żadna szanująca się kobieta nie poszłaby do łóżka, gdyby nie mieli pieniędzy. Obiecała sobie, że to lato, pierwsze ze wszystkich, będzie inne. Tymczasem wystarczyło kilka kpiących słów Comstocka Dibble'a – „wszyscy wiemy, jaka jesteś" – i nagle straciła cały rezon…

Chwyciła mocniej kierownicę i zauważyła, że znów ma obgryzione paznokcie. Szybko wsunęła dłoń między nogi, żeby nie myśleć o palcach, i zaczęła sobie wmawiać, że Comstock nie powiedział prawdy. Na pewno był po prostu zły, że dziewczyna, którą mógł mieć, została supermodelką… Niestety, jego słowa dobitnie charakteryzowały mentalność nowojorczyków: jeśli chodzi o mężczyzn, to mogli oni mieć tyle kobiet, ile dusza zapragnie, a jednocześnie wciąż pokutował staroświecki pogląd, że kobiety nie powinny mieć zbyt wielu partnerów. Oczywiście nikt nie zabraniał im seksu; wprost przeciwnie, oczekiwano tego od nich. Niemniej istniał jakiś niepisany limit łóżkowy, po którego przekroczeniu kobieta nie była już „odpowiednia na żonę".

Co za niesprawiedliwość, pomyślała gniewnie Janey. To prawda, że miała więcej facetów niż którakolwiek z jej znajomych. Wiedziała też, że za plecami ludzie mówią o niej, iż jest dziwką. Nikt jednak nie rozumiał, że każdy facet, z którym to robiła, nawet jeśli tylko zrobiła mu dobrze w toalecie w restauracji, był dla niej kandydatem na „tego jedynego".

Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła.

Telefon znów zadzwonił. Sięgnęła po niego z nadzieją, że to może Comstock chce ją przeprosić. Usłyszała mgliście znajomy kobiecy głos: