– Witaj, kochanie – powiedziała z żałością w głosie.
Należała do tych kobiet, które na zdjęciach wychodzą gorzej niż w rzeczywistości, jak gdyby ich prawdziwe piękno było zbyt ulotne, aby uchwycić je na kliszy filmowej. Janey nieraz później myślała, że to właśnie jest powód, dla którego Mimi, pomimo wszystkich atutów, nigdy nie wyszła poza obręb swojego ciasnego, ograniczonego światka: jej zalety nie nadawały się do masowego rozpowszechniania. Nie puszczając ręki Petiego, Mimi nachyliła się ku niemu i powiedziała:
– Muszę z tobą coś obgadać. Chodźmy do łazienki.
Po twarzy Petiego przemknął grymas niezadowolenia i rezygnacji, jakby zrozumiał, że Mimi szykuje się, aby wykorzystać go po raz kolejny.
– Za chwilę. – Odwrócił się do Janey i przyciągnął ją do siebie. – Znasz Janey Wilcox?
Mimi wyciągnęła do niej szczupłą rękę.
– Miło mi – powiedziała beznamiętnie, po czym z powrotem wbiła wzrok w Petiego. Janey uderzyło brzmienie tych słów. Nie spodziewała się usłyszeć głosu tak wytwornego i bogatego w subtelności.
– Janey jest nowa w mieście – powiedział Petie. – Jest modelką.
Mimi zmierzyła Janey chłodnym spojrzeniem.
– Jak my wszystkie. – Zaśmiała się.
I wtedy Janey, wiedziona zupełnie niewinnym pragnieniem zbliżenia się do swojego bożyszcza, powiedziała:
– Kiedy byłam mała, oglądałam pani zdjęcia w magazynach…
Zapadła niezręczna cisza. Janey myślała tylko o tym, że ze zdenerwowania, zamiast mówić, piszczała jak mysz. Mimi obrzuciła ją taksującym wzrokiem, po czym widocznie doszła do wniosku, że ma przed sobą kompletne zero, bo powiedziała:
– Naprawdę? Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz…
Rzuciła Petiemu znaczące spojrzenie i odwróciła się do nich plecami.
Janey patrzyła za nią w osłupieniu; dotarło do niej, że z pełnym wyrachowaniem została zlekceważona, ale nie mogła zrozumieć dlaczego. Petie, zauważywszy jej minę, rzekł pocieszająco:
– Nie przejmuj się. Wszyscy wiedzą, że Mimi nie lubi kobiet, zwłaszcza młodszych i ładniejszych. Przywykniesz. – Roześmiał się i podał jej drinka.
Janey upiła łyczek, nie spuszczając wzroku z Mimi. Była zdruzgotana, a mimo to Mimi nie przestawała jej fascynować. Przyglądała się jej gestom, wdzięcznym ruchom głowy; kiedy Mimi otwierała usta, Janey wydawało się, że znów słyszy ten wspaniały głos. Płonęła z ciekawości, co też ona teraz mówi.
Ale nie było jej dane zaspokoić tego pragnienia, bo choć w ciągu kolejnych dziesięciu lat nieraz spotykały się przy różnych okazjach, to Mimi zawsze patrzyła na nią jak na powietrze, a jej wytworny głos oznajmiał nieodmiennie: „Miło znów cię widzieć". W Nowym Jorku tej formułki używa się, kiedy nie można sobie przypomnieć, czy się kogoś zna, czy nie. Janey dobrze rozumiała, co Mimi chce powiedzieć: nawet kiedy obydwie są na jednym przyjęciu, to dzieli je taka sama przepaść, jaka dzieliła sześcioletnią Janey od młodej Mimi na zdjęciach w „Good Housekeeping".
Z biegiem czasu zachowanie Mimi uległo subtelnej zmianie; o ile przedtem demonstrowała ona wobec Janey zwykłą obojętność, o tyle mniej więcej od pięciu lat w jej słowach: „Miło cię znów widzieć", brzmiały tony jawnej niechęci. Janey podejrzewała, że Mimi jest zazdrosna o facetów, z którymi obydwie spały.
Zdaje się, że było ich co najmniej dziesięciu, a wśród nich Redmon Richardly oraz scenarzysta Bill Westacott. Irytowało ją, że Mimi może chodzić do łóżka, z kim zechce, i chociaż wszyscy o tym wiedzą, nikogo nie gorszy jej zachowanie, nikomu nie przyjdzie do głowy nazwać ją puszczalską. Był to dowód kolejnej prawdy o mentalności nowojorskiego społeczeństwa: kiedy bogata dziewczyna ma tabuny facetów, mówi się, że tak żyje bohema; biedna dziewczyna, która robi to samo, to modliszka albo kurwa.
Jednak w dniu, kiedy Janey została modelką Victoria's Secret, cała jej przeszłość poszła w niepamięć, jakby pomimo tylu lat spędzonych w Nowym Jorku dopiero teraz pokazała się światu w pełnej krasie. Nagle ludzie zaczęli ją rozpoznawać, wiedzieli, kim jest i co robi. W końcu doczekała się też upragnionego zaproszenia na bankiet Mimi Kilroy.
Dokładnie miesiąc temu pocztą kurierską dotarła do niej gruba kremowa koperta. Janey od dziesięciu lat zajmowała to samo mieszkanie w kamienicy bez windy przy Sześćdziesiątej Siódmej Ulicy, na wschód od Piątej Alei. Dziękowała losowi, że akurat nigdzie nie wyszła, bo w budynku nie było portiera, kurier nie miałby więc komu zostawić przesyłki. Bała się pomyśleć, co by wtedy się stało.
Na kopercie widniało tylko nazwisko, bez adresu, aby nie demaskować osób mieszkających w niemodnych okolicach. Janey od razu wiedziała, co jest w środku. Ostrożnie rozkleiła kopertę, tak aby jej nie zniszczyć (zawsze zachowywała takie pamiątki), wyjęła skromne zaproszenie na papierze koloru ecru. W lewym górnym rogu, tak jak to się robi w Anglii, wypisano ręcznie jej nazwisko. Pod spodem widniał wydrukowany tekst: „Zapraszamy do naszego domu w piątek, dwudziestego siódmego maja. Mimi Kilroy i George Paxton". Cała zapiekła nienawiść, którą Janey żywiła do Mimi, zgasła w jednej chwili. Trudno żywić podobne uczucie do kogoś, kto się na tobie poznał, kto cię docenia. Janey doszła do wniosku, że być może to prawda, że Nowy Jork jest płytki i powierzchowny, ale ta powierzchowność jest wspaniała, zwłaszcza kiedy już jest się kimś.
Trzy lata temu, w wieku trzydziestu dziewięciu lat, Mimi Kilroy wreszcie się ustatkowała, wychodząc za George'a Paxtona, miliardera.
Paxton obracał się wtedy w nowojorskim towarzystwie dopiero od pięciu lat. Pochodził podobno z okolic Bostonu, co znaczyło, że przybył niemal znikąd. Było to zjawisko regularnie obserwowane w tym mieście: co kilka lat pojawiał się w nim miliarder, samotny jeździec, zwykle pod postacią faceta po czterdziestce, ze świeżo zdobytą fortuną i w szponach kryzysu wieku średniego. Taki człowiek tyrał przez lata na swoje miliony, aż w końcu zarobił dość, by móc cieszyć się życiem, a więc po pierwsze: ożenić się. Nie inaczej też było z George'em Paxtonem.
Przez pierwsze dwa lata Nowy Jork poddawał go zwykłym próbom. George był gościem i ulubieńcem wszystkich. Kalendarz miał wypełniony randkami w ciemno, bo w towarzystwie nie ma nic lepszego niż świeży, samotny i nadziany mężczyzna, który sam jeszcze nie wie, na co wydać pieniądze. Przez dwa lata kosztował najsmakowitszych kąsków, jakie tylko można znaleźć na Upper East Side. Jego kochanki miały poprawiane piersi albo były płaskie jak deski, miały ciała wyrzeźbione treningiem Pilatesa, fryzury koloru karmelu i chodziły w sobolach. Poznawał kobiety, które zasiadały w radach nadzorczych, sprzedawały nieruchomości lub prowadziły własne interesy, lekarki i prawniczki, a także rozwódki, byłe żony innych bogaczy. Jego członek gościł we wszystkich otworach kobiecego ciała. Praktyki sado-maso przestały być mu obce: kobiety pogryzły mu sutki, ogoliły jaja i przyprawiły o wieczny stres z powodu braku wzwodu. Dopiero kiedy przeszedł to wszystko, przedstawiono mu Mimi Kilroy.
Mimi nie była „laską", którą George Paxton widział do tej pory jako swoją przyszłą żonę. Przypominała narowistego konia wyścigowego, podczas gdy on był człowiekiem zasadniczym. Niemniej po dwóch latach, podczas których przechodził z rąk do rąk, Mimi była dla niego, jak sam to ujął, „powiewem świeżego powietrza". Nie przeszkadzały jej dawne romanse wybranka, a jeśli chodzi o George'a, to zawsze szczycił się tym, że zna się na interesach. Nie spodziewano się, co prawda, że Mimi wyjdzie za kogoś takiego. Miała poślubić jakąś świetną partię – gwiazdora filmowego, przystojnego polityka lub nawet angielskiego księcia któregoś z niższych rodów – tymczasem George był pospolity aż do bólu. Ale był miliarderem, a miliardy piechotą nie chodzą; przecież tatusiowy brzuszek łatwo ukryć pod kosztowną włoską marynarką. Poza tym Mimi najlepiej wiedziała, jak wydać pieniądze George'a z pożytkiem dla wszystkich.