Na początek kupiła starą posiadłość Wanamakerów w dzielnicy East Hampton. Był to wielki dom z piaskowca, uznawany na rynku nieruchomości za nie lada rarytas. Miał piętnaście sypialni, kryty basen, a na ścianach prawdziwe włoskie freski. Przez lata stał pusty. Wybudował go Chester Wanamaker, który zbił fortunę na domach towarowych w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, a w latach siedemdziesiątych stracił wszystko, próbując rozwinąć firmę. Bank zajął obciążoną nieruchomość, której wartość wynosiła osiem milionów dolarów. Wyliczono jednak, że koszty restauracji domu, naruszonego przez czas oraz niesione z wiatrem piasek i sól, wyniosą dwukrotnie więcej. Mimi była specjalistką od takich przedsięwzięć. W kwietniu remont dobiegł końca, a posiadłość wzbogaciła się o lądowisko dla prywatnego helikoptera George'a.
W dniu bankietu helikopter kursował bez przerwy, przewożąc najważniejszych gości. O godzinie siódmej wieczorem, kiedy Janey Wilcox skręcała na Georgica Pond Lane, słynny black hawk, czyn sikorsky VH60, właśnie lądował, kryjąc się za żywopłotem otaczającym dom. Ciekawe, kto nim przyleciał, pomyślała Janey, i kim trzeba być, żeby do zwykłego zaproszenia dołączono bilet na śmigłowiec. Obiecała sobie, że w przyszłym roku znajdzie się na jego pokładzie; nie znaczyło to bynajmniej, że jej „zwykłe" zaproszenie straciło nagle na wartości. U stóp wejściowych schodów z polerowanego granitu stał niezwykle uprzejmy człowiek, który witał gości.
– Czy mogę zobaczyć pani zaproszenie? – zapytał, a Janey, drżąc z przejęcia, otworzyła wyszywaną perłami torebkę (która była bezcenna, bo projektant wykonał tylko dziesięć sztuk, z czego jedną dał jej w prezencie) i wręczyła mu kopertę.
– Witam, pani Wilcox – powiedział lokaj. – Bardzo przepraszam, że pani nie poznałem.
– Nie ma sprawy. – Janey uśmiechnęła się łaskawie. Uniosła rąbek długiej żółtej sukni od Oscara de la Renta (wypożyczyła ją specjalnie na tę okazję) i lekkim krokiem wbiegła po schodach, delektując się słodkim zapachem kwitnących jabłoni. Pomiędzy drzewami stali żonglerzy, podrzucając złote jabłka, a u szczytu schodów grał kwartet smyczkowy. Masywne drewniane drzwi rezydencji stały otworem. Janey z zapartym tchem przekroczyła próg, wiedziona ulotnym łkaniem skrzypiec.
Mimi stała na odległym końcu wyłożonego marmurem hollu. W białej sukni Tuleh wyglądała olśniewająco. Towarzyszył jej Rupert Jackson, angielski gwiazdor filmowy. Mimi spostrzegła Janey i uniosła rękę. Janey podeszła, myśląc mimo woli, że ona i Rupert tworzyliby wspaniałą parę.
– Janey, najdroższa. – Mimi postąpiła o krok, chwyciła ją za ręce i ucałowała w oba policzki. Na jej nadgarstkach lśniły bransoletki wysadzane brylantami, a w uszach wisiały brylantowe kolczyki. W Nowym Jorku kobiety nie starzeją się szybko; Janey znała Mimi od ponad dziesięciu lat, których absolutnie nie było po niej widać. Janey była ciekawa, czemu Mimi to zawdzięcza.
– Prześliczne bransoletki – powiedziała.
– Nic wielkiego – zbyła komplement Mimi.
– Dla bogaczy milion dolarów to zawsze „nic wielkiego". Urocze, nie uważa pani? – do rozmowy włączył się Rupert Jackson.
– Znasz Janey Wilcox, prawda? – zapytała Mimi.
– Nie, ale widzę, że jest czego żałować. – Uśmiechnął się. Janey pomyślała, że istnieją dwa rodzaje aktorów: ci, którzy nie mają nic wspólnego z kreowanymi przez nich postaciami, i ci, którzy w życiu są tacy sami jak na ekranie. Rupert Jackson zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii. Był przystojny jak w swoich filmach. Kiedy się uśmiechał, robiły mu się drobne zmarszczki. Z jego czoła zwieszał się niesforny lok brązowych włosów.
– Pani fotografie są wszędzie – powiedział. – Bardzo mnie ciekawi, jaka pani jest naprawdę. Proszę mi obiecać, że opowie mi pani o swojej bieliźnie.
Janey roześmiała się, a Mimi wtrąciła wesołym tonem:
– Nie tak szybko. Janey faktycznie jest najpiękniejszą kobietą tego wieczoru, ale ty jesteś prawie zaręczony, a poza tym wybrałam jej już partnera na dziś.
– O ja nieszczęśliwy – jęknął Rupert. – Kim jest ten farciarz?
– Nazywa się Selden Rose – oznajmiła Mimi. – To nowy dyrektor Movie-Time. Waśnie przyleciał… Utknął w korku na Long Island i musieliśmy wysłać po niego helikopter.
– Doprawdy? Niesłychane. Co to facet, którego trzeba ratować z korka helikopterem? – zdziwił się Rupert z wyrazem udanego przerażenia na twarzy, po czym zwrócił się do Janey i mrugnął. Trudno się było z nim nie zgodzić – wprawdzie nie poznała jeszcze tego pana Rose'a, ale to, co o nim usłyszała, nie brzmiało obiecująco.
– Nie słuchaj go – powiedziała Mimi. – Selden to stary przyjaciel George'a. Ale nie bój się, nie jest taki nudny jak George, który, o ile wiem, poza tym, że ma wielki majątek, nic nie robi.
Wypadało się roześmiać. Janey spostrzegła kątem oka Comstocka Dibble'a z narzeczoną, Mauve Binchely. Dobrze się stało – Comstock nie ośmieli się jej znieważyć przy Mimi. Ale Mimi stała tyłem do nich i jeszcze nie spostrzegła, że przyszli.
– Czasami mówię George'owi, że jestem częścią jego majątku. Uwielbia to – szczebiotała Mimi. Potrafiła mówić o wszystkim takim tonem, jakby zwierzała się z wielkiej tajemnicy. Pochyliła się ku Janey, dotykając jej ramienia. – Jeśli nie musisz, to nigdy nie wychodź za mąż. Zanudzisz się na śmierć. Chociaż Selden jest inny. Mówią, że to geniusz, w każdym razie podobno naprawdę czyta książki. George nie czyta nic oprócz czeków. Słyszałam, że na Harvardzie robił dyplom z literatury.
Janey czuła na sobie świdrujący wzrok Comstocka. Ruchem dawno temu podpatrzonym u Mimi lekko odwróciła głowę i wybuchnęła perlistym śmiechem.
– George? – zapytała.
– Ale skąd! Selden! – poprawiła ją Mimi. – George uczęszczał na Harvard’a ale bywają chwile, kiedy w ogóle tego po nim nie znać… Spójrz tylko na niego! – Mimi wskazała mężczyznę o pospolitym wyglądzie, który w jednej ręce trzymał zapalone cygaro, a w drugiej szklankę koktajlu z krewetek i pociągał z niej ukradkiem długie łyki. – George! – zawołała przez całą salę.
George spojrzał na nią z zakłopotaną miną, wytarł usta serwetką, którą podała mu kelnerka, i podszedł do nich. Miał na sobie spodnie koloru kremowego i granatową marynarkę ze złotymi guzikami. Janey stwierdziła, że wszystko, co o nim słyszała, jest prawdą: wyglądał na takiego przeciętniaka, że nie poznałaby go następnym razem. Nawet jego oczy przypominały seryjnie montowane części.
– Kochany – westchnęła rozpaczliwie Mimi – wiesz, że to nieładnie palić i jeść… Co by mama powiedziała?
– Na szczęście nic nie powie, bo nie żyje – odciął się George.
– Kiedy masz męża, to jakbyś miała małego syna – pożaliła się Mimi. – Wszyscy ci tak mówią, ale rozumiesz to dopiero po ślubie. George, poznaj Janey Wilcox.
George wytarł dłonie w serwetkę i podał Janey rękę. Palce miał krótkie i grube.
– Nie znam pani, ale wszystko o pani wiem – powiedział, po czym zapytał bezceremonialnie: – Jak to jest, kiedy połowa Ameryki ogląda panią w samej bieliźnie?
– George! – zawołała Mimi.
– Chciałem spytać o to samo. – Rupert się uśmiechnął.
– Może sam spróbujesz? – zaproponowała Janey.
– Już teraz ludzie się ze mnie śmieją – odparł Rupert. Mimi zwróciła się do męża z wyrzutem:
– Gdybyś nie był taki bogaty, rozwiodłabym się z tobą, przysięgam. – W tym momencie zauważyła Comstocka i Mauve. Janey złowiła spojrzenie Dibble'a i szybko odwróciła wzrok. Nie nastąpiła jednak nieunikniona chwila konfrontacji, ponieważ Mimi poprosiła Ruperta: