Выбрать главу

– Bądź grzeczny. Oni oboje chcą ci pomóc.

– Nie musisz mi tego mówić, lUamo.

– Przepraszam. Chyba sama CZuję się niepewnie. Wiem, że będziesz mądry i dobry, jak zaWsze. – Odetchnęła głęboko. – Kocham cię. Będę dzwoniła, kiedy tylko będę mogła. Do widzenia, Michael.

Rozłączyła się.

– Zadowolona? – zapytał Royd, podając jej chusteczkę.

– Na tyle, na ile mogę być zadowolona. – Wytarła oczy.

– Jane MacGuire wydaje się Uczciwa i szczera. Myślę, że zaopiekuje się Michaelem. Michael ich polubi. Nawet jeśli ani ona, ani Joe Quinn nie grają w piłkę – dodała z uśmiechem. – Michael mówi, że Jane jest bardzo ładna.

Uśmiechnął się•

– Możesz mieć problem. Może bucha w nim testosteron. Może się okazać, że kiedy zobaczysz się z nim, będzie śmiertel¬nie zakochany.

– Nie dbam o to. Dam sobie z tym radę. – Oddała mu chusteczkę. – Chodźmy. – Ruszyła w stronę samolotu – Gdzie się zatrzymamy w Miami?

– Cóż, na pewno nie w Ritzu. Na wybrzeżu wynająłem dom na plaży. Już wcześniej się tam zatrzymywałem. Jest usytuowany na odludziu, poza tym jest całkiem wygodny. Dopóki nie skrystalizują się nasze dalsze plany, zostaniemy tam.

Skinęła głową.

– Chciałabym znowu przestudiować dysk Gorshanka. Tak,jak ci mówiłam, znalazłam tam kilka luk. Chciałabym się przyjrzeć uważniej jego wynikom, kiedy będę miała chwilę spokoju.

– Ślęczałaś nad nimi cały dzień.

– To za mało na formuły, nad którymi praca zajęła Gorshankowi prawdopodobnie cały ostatni rok.

– Śpi? – zwrócił się MacDuff do J ane MacGuire, która schodziła właśnie po schodach.

Skinęła głową.

– Trochę to trwało. Jest zaniepokojony i nie chce, żeby ktoś to zauważył. Dzielny dzieciak. – Spojrzała mu w oczy. – I bar¬dzo cię lubi.

– A to niespodzianka.

– Nie bardzo. Możesz być, kim chcesz. Dla Michaela jesteś miły. – Zeszła ze schodów i stanęła przed nim – Jock powie¬dział, że jeden monitor jest w moim pokoju, a drugi w bibliotece. – Tak. Jeśli będziesz potrzebowała ich więcej, poproś Camp¬bella.

– Kiedy wyjeżdżasz? Myślałam, że czekasz na wiadomości o tym Gorshanku.

– Zostanę jeszcze jedną noc, potem bez względu na to, czy informacje dotrą czy nie, wsiadam do samolotu do Stanów – powiedział i dodał: – Tutaj jesteś bezpieczna, J ane. Zosta¬wiam ci większość moich ludzi. Jestem pewien, że nie będziesz żałowała tej decyzji. Nie ściągnąłbym was tutaj, gdybym w to nie wierzył.

Wzruszyła ramionami.

– Stanie się, co ma się stać. Teraz nasze bezpieczeństwo zależy od nas. A żadne z nas nie jest mięczakiem. Joe to jeden z naj twardszych ludzi, jakich znam, a ja dorastałam na ulicy. Nie w żadnym zamku, jak ty. Pokaż mi, gdzie są monitory.

Zachichotał.

– Zapomniałem, jaką jesteś szczerą osobą. – Uśmiech powo¬li znikał z jego twarzy. – Pamiętam każdą charakterystykI.:' która czyni cię niepowtarzalną Jane MacGuire.

– Wiem – mruknęła, otwierając drzwi biblioteki. – W prze¬ciwnym razie nie byłoby mnie tutaj, żeby cię wyręczać, podczas gdy ty dobrze się bawisz, ratując dla świata demokrację.

– Bawię się?

– Większość mężczyzn lubi ucieczki i pościgi. To instynkt jaskiniowca. Ajeśli do tego dochodzi jakaś duża awantura, tym lepiej. – Rozejrzała się po pokoju i zauważyła monitor. – Do¬brze, prawdopodobnie zabiorę go stąd. Nie będę rysowała w tym pomieszczeniu. Może w hallu?

– Kogo masz zamiar rysować? Michaela?

– Może. Jak na tak młodego chłopca ma bardzo interesującą twarz. Może dlatego, że tak dużo przeszedł. Bardzo intrygująca twarz

– Ty sama jesteś intrygująca. Pamiętam, jak trudno mi było odwieść cię od rysowania Jocka.

– Jock, oprócz tego, że jest najpiękniejszą istotą jaką po¬znałam, miał w wyrazie twarzy coś prometejskiego. Nie mo¬głam się powstrzymać. – Spojrzała na niego uważnie. – Ciebie nie narysowałam nigdy. Chociaż nie byłbyś złym modelem.

– Jestem zaszczycony – powiedział sucho. – Chociaż wypa¬dam blado przy Jocku i Michaelu.

Wzruszyła ramionami.

– Pewnie nigdy nawet nie spróbuję. Jesteś zbyt skompliko¬wany. Nie miałabym tyle czasu.

– Jestem tylko prostym właścicielem ziemskim, który stara się utrzymać w kupie przekazane mu dziedzictwo.

– Ty, prosty? Jesteś w połowie cywilizowanym arystokratą, a w połowie potomkiem tych bandyckich przodków baronów. – Widzisz? Nie mogę być tak bardzo skomplikowany. Roz¬szyfrowałaś mnie.

– Dotknęłam zaledwie powierzchni. – Odwróciła się i za¬częła iść w stronę schodów. – Pozostańmy w kontakcie. Chcę być informowana o tym, co się dzieje.

– Oczywiście. Wciąż widujesz się z Markiem Trevorem? – spytał.

– Tak.

– Często?

Obejrzała się.

– To nie,twoja sprawa, MacDuff.

– Cóż, czasami jestem wścibskim draniem. Często?

– Dobranoc, MacDuff.

Zachichotał.

– Dobranoc, Jane. Szkoda, że wam się nie układa. Ale mówiłem ci, że…

– Do diaska, wszystko jest w porządku. Dlaczego nic chcesz… – Zamilkła na moment, kiedy zobaczyła diabelskie ogniki w jego oczach. – Przyjechałam tu, żeby zająć się chłop¬cem, a nie po to, żeby słuchać twoich prowokacji. Zabierz Jocka i zejdź mi z oczu. Lepiej zrobisz, pomagając tej biednej kobie¬cie, która krwawi w środku, bo nie wie, komu może zaufać i powierzyć opiekę nad synem.

Uśmiech zniknął z twarzy MacDuffa.

– Ona wie, komu zaufać, Jane. Ma intuicję i byłaby głupia, gdyby nie dostrzegła tego, jakim jesteś skarbem. – Odwrócił sil,; i ruszył w kierunku biblioteki. – Nie będziemy cię budzić, żeby się pożegnać. Podziękuj jeszcze raz Joemu za pomoc.

– Poczekaj. – Pomyślała zirytowana, że prawdopodobni!.' bawił się teraz nią. Był mistrzem manipulacji, w przeciwnym razie nie byłoby jej tutaj. Jednak nie mogła pozwolić, żeby ta rozmowa zakończyła się tak gorzkim tonem. – Uważaj na siebie, MacDuff,

Uśmiech rozjaśnił mu twarz.

– Jesteś słodka, Jane.

– Przestań.

– Ukrywasz to głęboko, ale tym bardziej jest to intrygujące. Postaram się załatwić szybko wszystkie sprawy. Mam mnóstwo swoich własnych planów.

Drzwi biblioteki zamknęły się za nim.

Jane zawahała się, zanim weszła na schody. Jak zwykll' MacDuff igrał z jej uczuciami. Po co, u licha, tu przyjechała?

Wiedziała jednak po co. Chłopiec. Nie było ważne to, 'i.i; MacDuff ją irytował i wtykał nos w nie swoje sprawy. Dziwne więzi, które zawiązały się między nimi przed laty, wciąż ist¬niały. Starała się o nim zapomnieć. Jednak miało się stać inaczej. Nie potrafiła odmówić mu, kiedy opowiedział jej o So¬phie Dunston i jej synu.

Zresztą nie chodziło o MacDuffa. Nie byłaby w stanie od¬mówić nikomu, kto poprosiłby ją o pomoc w takiej sprawie. W dzieciństwie sama przeszła piekło. Uratowali ją Eve i Joe. W ten sam sposób potrzebował jej teraz Michael. Musiała mu pomóc.

MacDuff nie miał nic wspólnego z tym przymusem wewnę¬trznym.

Poza tym, że znając ją dobrze, złożył jej propozycję nie do odrzucenia. Nie mogła ~aprzeczyć. Zresztą dlaczego miałaby to robić? MacDuff był po prostu sobą, a to ich obecne spotkanie będzie tak samo krótkie, jak poprzednie. Kiedy Sophie Dunston będzie wreszcie bezpieczna i wróci po swojego syna, ona wyje¬dzie stąd bez żalu, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

I zagra na nosie MacDuffowi.

Dom na północ od Miami przypominał stylem domy hiszpań¬skie. Otoczony był wysokim murem. W środku znajdował się dziedziniec. Royd zaparkował wypożyczony samochód na uli¬vy i poszedł otworzyć żelazną bramę.

– Ładnie tu – odezwała się Sophie, wpatrując się w małą fontannę, która stała na środku dziedzińca. – Powiedziałeś, że już tu kiedyś byłeś?