Выбрать главу

W telewizji pokazywano Simpsonów. Ale Gorshank nie oglądał.

Royd zatrzymał się w progu, wzrok utkwił w fotelu, który stal przed telewizorem.

Gorshank był przywiązany do fotela, jego oczy wpatrywały się ślepo w migający ekran.

Był zakneblowany, powieki miał otwarte, przytwierdzone za pomocą szpilek do skóry.

Był wykastrowany.

Boże, to musiał być Devlin.

Royd sprawdził pokój i podszedł do Gorshanka.

Był martwy. Ale zmarł niedawno. Z rany zadanej nożem w serce wciąż sączyła się krew.

Gorshank był już bezużyteczny. Ale może zostawił coś, co mogłoby im się przydać. Miał wątpliwości. Delvin wiedział, co ma robić.

Przez dłuższy czas pastwił się nad Gorshankiem, po czym chwilę temu odszedł.

Royd zamarł. Przeszedł go zimny dreszcz. Jak długą chwilę?

Czy przeszkodzili mu? Royd, zanim wszedł do salonu, spraw¬dzał dom. Wszystko było w porządku. Nikt niczego nie szukał.

A jeśli Devlin słyszał, jak on i Sophie szli w stronę werandy, dobił Gorshanka i uciekł przez jedno z okien? Żadne z okien frontowych nie było otwarte.

A tylne? Jeśli… Nagle usłyszał strzał.

Zobaczyła błysk metalu w rękach człowieka, który nagle pojawił się przed nią.

Sophie podniosła pistolet i wystrzeliła w momencie, w któ¬rym padała na ziemię.

Kula raniła mężczyznę.

Widziała, jak jego twarz wykrzywia się w bólu.

– Suka.

Ruszył w jej stronę• Wystrzeliła raz jeszcze. Chybiła.

Celuj starannie, powtarzał Jock. Powstrzymaj nerwy na wodzy.

Jak mogła spokojnie wycelować, kiedy on zbliżał się do niej?

To musi być Devlin. Poruszał się powoli. Ten oprawca miał kulę w klatce piersiowej, a zdawał się tego nie czuć. I to spojrzenie.

_ Suka. Dziwka. Nie możesz mi nic zrobić. Ręce ci się trzęsą, jesteś przerażona. Ale ja mogę zabawić się z tobą na najróżniejsze sposoby. Myślisz, że dzieciak jest bezpieczny? Franks z łatwością wyszarpie go policji. Sanborne nie pozwolił mi go zdjąć. Twierdzi, że ze swymi zachwianiami mógłbym zniszczyć jego najlepszą kartę przetargową. Ma rację. Ale ty mnie nieźle wkurzyłaś, więc wkroczę do akcji, żeby delektować się myślą, jak chłopak…

Wymierzyła. Tym razem nie chybi. Nie zdąrzyła wystrzelić.

Nagle za Devlinem pojawił się Royd i chwycił go za szyję.

– Idź do diabła, Devlin

Jednym ruchem złamał mu kark. Devlin opadł na ziemię.

W sekundzie Royd znalazł się przy niej.

– W porządku?

Oczywiście, że nie. Wciąż miała przed oczami wyraz twarzy Devlina i prawdopodobnie nie zapomni go do końca życia. Zło…

Skinęła głową.

_ Nic mi nie zrobił. Ale postrzeliłam go, a on wciąż szedł w moją stronę. Jak Frankenstein.

– Nie powinno cię to dziwić. Mówiłem ci, że miał ogromną wytrzymałość na ból. Wiedziałaś, co zrobił w chacie.

– Tak, ale kiedy go zobaczyłam…

Przestań się trząść! Nie mogła być słaba. Devlin nie żyl.

Musiała się wziąć w garść.

– Daj spokój! – Ton głosu Royda był szorstki, ale jego dotyk delikatny. Przytulił ją do siebie. – Nic ci już nie zrobi. Nikogo już nie skrzywdzi. Nie pozwól, żeby cię prześladował. Zabiłem go, ale gdybym się nie pojawił, sama byś go zabiła.

Przytuliła się do niego mocniej.

– Zrobiłabym to. Musiałabym to zrobić. Mówił o Michaelu… – Nagle zesztywniała. – Boże, mówił chyba, że Sanborne znowu wysłał kogoś do Szkocji, chyba jakiegoś Franksa. Powiedział, że wydrze Michaela policji bez problemu. Dlatego Devlina przystał tutaj.

– Policja… Jedyny sposób, w jaki policja mogłaby być w to zaangażowana, to ekstradycją.

– Ale Scotland Yard nie przeszukiwał zamku, kiedy tam byliśmy.

– MacDuff potrafi być przekonujący. A Sanborne znalazł sposób, żeby przekupić kogoś na bardzo wysokim stanowisku.

Sophie spojrzała na niego.

– Muszę zadzwonić do Jane i ostrzec ją.

– Przewidziałem taką okoliczność. Są przygotowani.

– Nie mów mi takich rzeczy – wybuchnęła. – Nie wiedzą, że Sanborne tam kogoś wysłał.

– Masz rację. Wejdźmy do środka. Możesz zadzwonić z kuchni. Muszę przeszukać biurko Gorshanka.

Gorshank. Prawie o nim ząpomniała.

– Nie żyje?

Skinął głową.

– Prawie przyłapaliśmy Devlina. – Popchnął ją w stronę drzwi wejściowych. – Zadzwoń. Musimy się śpieszyć. Ktoś mógł usłyszeć strzały.

– Policja może zaraz tu być.

– Niekoniecznie. Zdziwi C:ię, ilu ludzi woli nie mieszać się w cudze sprawy.

Ruszył w stronę korytarza i zniknął jej z pola widzenia. Sophie opadła na krzesło i wzięła głęboki oddech. Może powinna zapalić światło? W kuchni było ciemno. Wszędzie ciemność. Wszędzie dookoła śmierć.

Nie myśl o tym! Powinna skupić się na tym, co ma do zrobienia.

Lepiej nie zapalać światła. Widziała wystarczająco dobrze, żeby wybrać numer MacDuff' s Run. Wyciągnęła telefon.

– Spokojnie. Wiem, że się boisz. Masz prawo – powiedziała Jane, kiedy wysłuchała opowieści Sophie. – Łajdaki.

– Ostrzeż Campbella, powinien mieć się na baczności. Przy¬jadę tak szybko, jak to będzie możliwe.

– Poczekaj, niech pomyślę… Nie przyjeżdżaj. Zabieram Mi¬chaela do Stanów.

– Co?

– Jeśli Sanborne'owi uda się przekabacić na swoją stronę lokalną policję i dojdzie do ekstradycji, nie będziemy mogli pomóc twojemu synowi. Może nawet nie będziemy widzieli, dokąd go zabiorą. – Jej głos był zabarwiony frustracją. – Gdzie jest MacDuff, kiedy go potrzebujemy?

– W drodze tutaj.

– Nie liczyłabym na to, że może pociągać za sznurki na odległość. Sama się tym zajmę.

– Nie możesz opuścić zamku. Zobaczą cię.

– Jest sposób. Już kiedyś z niego korzystałam.

– Jane, to mi się nie podoba.

– Wiem. Przywiązałaś się do myśli, że Michael jest dobrze chroniony w tych kamiennych murach – powiedziała łagodnie Jane. – Ale tam, dokąd jedziemy, też będzie bezpieczny. Joe dopilnuje, żeby miał go na oku każdy policjant.

– Atlanta?

– To zapewni mu najlepszą ochronę. Zaufaj mi, Sophie. Na tym świecie kamienne mury mogą bardzo łatwo zostać zburzo¬ne, dzięki pieniądzom i sile polityków. Musimy zabrać stąd Michaela.

– Może jeśli zadzwonimy do MacDuffa, będzie mógł… – Tak bardzo nie chciała narażać Michaela, choćby tylko przez chwilę. Jane miała rację. Kamienne mury nie dawały już do¬brego schronienia. – Muszę się zastanowić. Zadzwonię później.

– Za niedługo, dobrze? – Jane rozłączyła się.

– Chodź – powiedział Royd, stając w drzwiach. – Musimy stąd wiać.

Skinęła głową i wstała. – Znalazłeś coś?

– Tak myślę. Dzwoniłem też do MacDuffa i poprosiłem go, żeby ściągnął tu ludzi z CIA, żeby zabrali ciało Devlina. San¬borne nie powinien jeszcze wiedzieć, że Devlin nie żyje. – Spoj¬rzał na nią uważniej. – Co z Michaelem?

– Jane chce zabrać go do Atlanty. Mówi, że wie, jak opuścić zamek niezauważenie. – Starała się ukryć drżenie głosu. – Boję Się•

– Co jej powiedziałaś?

– Muszę…

– Jeśli jej ufasz, pozwól jej działać – poradził, otwierając drzwi do samochodu. – Nie podoba mi się myśl, że rząd może przejąć opiekę nad Michaelem. Niełatwo jest dostać się do kogoś, kto jest przetrzymywany rzekomo dla własnego bez¬pieczeństwa.

– Wydajesz się bardzo pewien. Próbowałeś kiedyś to zrobić?

– Raz. W Syrii. – Usiadł na miejscu kierowcy. – Ale nie chciałabyś znać szczegółów. – Zapalił silnik.

Nie, nie chciała wiedzieć. Za dużo śmierci dookoła. Jednak musiała zapytać.