– Witajcie w Mieście Grzechu, dziewczęta! – powiedział Marco, podskakując z podnieceniem na siedzeniu, kiedy wjechaliśmy na Las Vegas Boulevard. Minęliśmy zamek Excalibur i piramidę Luxor, prawie wpadając na białą limuzynę przed nami, kiedy Marco dostrzegł New York, New York. – Rety, a oto i ona. Pani Wolność we własnej osobie! – zawołał, przyciskając dłonie do serca.
– Skarbie, wiesz, że to nie jest prawdziwa Statua Wolności? – zapytała Dana. Marco zignorował ją, skręcając z zamglonym wzrokiem w Tropiczna Avenue. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do New York, New York.
– Och, patrzcie! Most Brooklyński i nowojorski port! Dokładnie takie, jak je sobie wyobrażałem.
Obie z Daną przewróciłyśmy oczami.
Marco oddał kluczyki parkingowemu w czerwonym uniformie, a my złapałyśmy nasze niewielkie torby podróżne. Marco sięgnął na tylne siedzenie i wyciągnął olbrzymią walizę w lamparcie cętki, w której z powodzeniem zmieściłoby się kilkuletnie dziecko.
– Zabrałeś całą szafę? – zapytałam. Marco zamrugał.
– Skarbeńku, to dopiero początek. – Otworzył bagażnik, gdzie ujrzałyśmy jeszcze trzy torby od kompletu.
W myślach pacnęłam się dłonią w czoło.
Kiedy Marco, dysząc i sapiąc, załadował swoje klamoty na wózek bagażowy, ruszyliśmy do środka, gdzie dzwoniły automaty, powietrze było ciężkie od dymu papierosowego i co jakiś czas ktoś głośnym okrzykiem dawał upust radości z powodu wygranej. W kasynie nie było okien i ciężko było się zorientować, czy jest druga po południu, czy druga nad ranem. Wszędzie roiło się od ludzi, począwszy od turystów w T – shirtach z napisem „Widziałem Zaporę Hoovera” po kobiety w obcisłych (a nawet lekko zdzirowatych) sukniach wieczorowych i szpilkach. Miałam wrażenie, że znaleźliśmy się w innym wymiarze, gdzie nie istnieją pojęcia takie, jak czas, przestrzeń i dobry gust.
Po lewej znajdowała się recepcja urządzona w stylu art deco. Ustawiliśmy się w kolejce obładowanych bagażami graczy i w końcu dotarliśmy do wysokiego, chudego recepcjonisty, który miał straszny trądzik i plakietkę z imieniem; Jim.
– Witamy w Nowym Jorku – powiedział Chudy Jim, zwracając się do piersi Dany.
– Rety, słyszałaś? Nawet ma nowojorski akcent – szepnął do mnie Marco, z przejęcia wznosząc się i opadając na palcach stóp. Nie miałam serca powiedzieć mu, że Jim ma akcent z New Jersey.
– Mam rezerwację na nazwisko Maddie Springer – oznajmiłam, podając Jimowi swoją kartę kredytową. Zerknął na nią, po czym znowu utkwił wzrok w biuście Dany.
Na szczęście Dana była zbyt zajęta ślinieniem się na widok automatów z pokerem, żeby to zauważyć.
Chudy Jim wystukał coś na klawiaturze.
– Zgadza się, dwójka dla niepalących, do środy.
Skinęłam głową. Miałam nadzieję, że trzy dni wystarczą, żeby namierzyć Larry'ego i pomóc mu wykaraskać się z kłopotów, które zmusiły go do skontaktowania się ze mną. – Chcielibyśmy wynająć jeszcze jeden pokój – powiedziałam, spoglądając na Marca i jego bambetle.
– Okej – odparł Chudy Jim i znowu zastukał w klawiaturę. – Mamy wolny Apartament Markiza na czternastym piętrze.
– Cudownie! – Marco aż przyklasnął. Chudy Jim się uśmiechnął.
– Pierwszy raz w Nowym Jorku?
– Proszę go nie zachęcać – powiedziałam błagalnie.
– Markiz kosztuje czterysta dziewięćdziesiąt pięć dolarów za dobę. Marco przestał podskakiwać.
– Słucham? – wykrztusiłam.
– Przykro mi – bąknął Chudy Jim, wzruszając kościstymi ramionami. – Nic innego nie mogę zaproponować. Bette Midler występuje w tym tygodniu w Cabaret Theater. Zawsze, kiedy Bette jest w mieście, mamy zajęte wszystkie, eee… – Urwał, nachylił się i dokończył głośnym szeptem -…tanie pokoje.
– Rety, rety! – Marco wbił mi w rękę pomalowane na czarno paznokcie. – Bette Midler tu jest? Chyba zemdleję. Łapcie mnie.
Dana i ja nawet nie drgnęłyśmy.
– Mogę wam załatwić dostawkę – zaproponował Jim.
Choć nie bardzo uśmiechało mi się dzielenie pokoju z boską Miss M., wiedziałam, że dopóki nie rozbiję banku, to wszystko, na co możemy sobie pozwolić.
– Dobrze, niech będzie dostawka.
– Proszę bardzo. Pokój 1205. Windy znajdują się na końcu kasyna, po prawej. Życzę udanego pobytu i – dodał, zwracając się do piersi Dany – proszę dać mi znać, gdybym mógł go w jakikolwiek sposób uprzyjemnić.
Wzięłam klucze i oddaliłyśmy się z Daną, zanim Chudy Jim zdążył wypalić wzrokiem dziurę w jej bluzce. Marco podążył za nami, przystając na moment, żeby posłuchać „ulicznego grajka” grającego New York State of Mind na saksofonie.
Przeszliśmy przez kasyno, stylizowane na Central Park (ze sztucznymi drzewami, fontannami i latarniami), i pojechaliśmy windą do pokoju, gdzie ciągnęliśmy mieszadełka z minibaru, żeby ustalić kto będzie spał na dostawce. Przegrała Dana, wyciągając najkrótsze. Zaczęła się rozpakowywać, a Marco poszedł do „azylu dziewczynek”, żeby się odświeżyć. Zadzwoniłam do domu, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie mam na sekretarce nowej wiadomości od Larry'ego. Ale nie dzwonił.
Pierwsza wiadomość – mama. Była zadowolona, że odpuściłam sobie Larry'ego i miała nadzieję, że dobrze się bawię w Palm Springs. Poczułam maleńkie, maciupeńkie wyrzuty sumienia. Tym bardziej że jakaś część mnie (ta, która nie miała faceta od tak dawna, że nawet Scott Baio wydawał się pociągający) trochę żałowała, że faktycznie nie wyjechałam z Ramirezem. W końcu, zjawił się, gdy tylko się dowiedział, że potrzebuję jego pomocy. I choć nie chciałam tego przyznać, jego pocałunek był całkiem miły. No dobrze. Był bardzo miły. Tak miły, że na dobre zaczęłam fantazjować o wakacjach w Palm Springs. Wyobraziłam sobie słoneczne, błękitne niebo, połyskującą wodę w – basenie, i Ramireza w skąpych kąpielówkach. Albo, jeszcze lepiej, bez kąpielówek…
Zanim zdążyłam dojść do najciekawszego wątku fantazji, sekretarka zaczęła odtwarzać kolejną wiadomość.
– „Maddie? Gdzie jesteś, do cholery?”
Pan Skąpe Kąpielówki we własnej osobie. Nie wydawał się zadowolony.
– „Wiem, że nie ma cię w domu, bo właśnie stoję pod drzwiami” – powiedział, starając się nie warczeć. – „Proszę, powiedz mi, że po prostu wyszłaś do fryzjera, na woskowanie wąsika czy coś w tym stylu'„.
Hej! O co mu chodzi z woskowaniem wąsika? Przyjrzałam się swojemu odbiciu w mosiężnym kloszu lampy.
– „Zadzwoń do mnie, kiedy odsłuchasz tę wiadomość”. – Jego ton wyraźnie wskazywał, że nie była to prośba tylko rozkaz.
Rozważałam to przez jakieś pół sekundy. I ani chwili dłużej. Za kogo on się uważa? Znika na całe sześć tygodni i ani razu nie raczy do mnie zadzwonić. Poza tym, uwaga o woskowaniu była ciosem poniżej pasa.
Skasowałam wiadomość, ciągle przyglądając się swojemu odbiciu w poszukiwaniu czarnych włosków.
– Dana, powiedz mi prawdę. Mam wąsy?
Dana, która wyjmowała właśnie z torby buty do biegania, spojrzała na mnie zaskoczona.
– Oczywiście, że nie.
Zmrużyłam oczy, nadal wpatrując się w lampę.
– Ale powiedziałabyś mi, gdybym miała? Nie pozwoliłabyś, żebym paradowała po mieście zarośnięta jak Groucho Marx, prawda?
– Jaki znowu Groucho? – Dana patrzyła na mnie skonsternowana.
– No ten facet w okularach, z wielkim nosem.
– Maddie, zdecydowanie nie masz wielkiego nosa.
– Pani Rosenblatt powiedziała, że mam meszek nad górną wargą. Dana oparła dłonie na biodrach.
– Pani Rosenblatt twierdzi, że widzi zmarłych. Fakt.