Выбрать главу

Przez pół sekundy wahałam się między koktajlem owocowym wzbogaconym proteinami w Mango Hut a placuszkową ucztą za trzy dziewięćdziesiąt dziewięć w American Restaurant. Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć, co wybrałam.

Po trzech filiżankach kawy i stosie maślanych, polanych syropem placków, poczułam się trochę lepiej. Niesamowite, co potrafią zdziałać cukier i kofeina.

Czułam się naprawdę lepiej, dopóki moja torebka nie zaczęła wygrywać uwertury do opery Wilhelm Tell. Wyciągnęłam komórkę.

– Halo?

– Co, u licha, robisz w Vegas? – Wzdrygnęłam się. Ramirez.

– Jestem na wypadzie tytko dla dziewczyn? – odparłam, tyle że zabrzmiało to bardziej jak pytanie.

– Jezu, Maddie, poprosiłem cię o jedną, prostą rzecz. Nie mogłaś mnie posłuchać choć jeden raz?

Postanowiłam nie odpowiadać.

– Skąd wiedziałeś, że jestem w Vegas? – zapytałam.

– Nie wiedziałem na pewno aż do teraz.

Super. Wykiwana przez Przebiegłego Gliniarza. Zacisnęłam szczękę, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo przeszkadzało mi, kiedy nie dzwonił.

– Dla twojej wiadomości, jest ze mną Dana. Potrafimy się o siebie zatroszczyć. Dana chodzi na zajęcia z samoobrony dla Miejskich Bojowników.

Ramirez milczał chwilę. – To ma mnie uspokoić?

– Nic mi nie jest. Jej też nie. Nikomu nic nie jest.

– Świetnie. To może póki nikomu nic nie jest, mogłabyś opuścić Vegas?

– Nie rozumiem. Czy według ciebie, coś mi tu grozi? – Cisza. Znowu poczułam dziwne mrowienie na karku.

– Wiesz coś o moim ojcu? – Nadal cisza.

Potem Ramirez westchnął w typowy dla siebie, zirytowany sposób.

– Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało, Maddie. – Muszę przyznać, że zabrzmiało to szczerze.

– Nie mogę teraz wyjechać. Nie znalazłam jeszcze taty. I… – Urwałam, nie wiedząc, jak dużo mogę mu powiedzieć na temat wydarzeń zeszłego wieczoru. W końcu doszłam do wniosku, że skoro dzielą nas setki kilometrów, nie mam się czego obawiać. Opowiedziałam mu o domu w Henderson, skoczku z Victoria Club i uciekającej tancerce.

Ramirez mruknął coś nieprzyzwoitego po hiszpańsku.

– Zrób mi tę przyjemność i po prostu wróć do domu.

– Czy ty słyszałeś, co przed chwilą powiedziałam? Tu dzieje się coś dziwnego.

– Czy ktoś ci już mówił, że jesteś strasznie uparta? – Ściągnęłam brwi.

– To jedna z moich lepszych cech. – Znowu hiszpańskie przekleństwo.

– Co to znaczy? Co powiedziałeś?

– Wierz mi, wolisz nie wiedzieć. – Pewnie miał rację.

– Słuchaj – powiedział. – Mówię poważnie. Naprawdę uważam, że nie powinnaś…

Ale ja przestałam słuchać. Ramirez mówił, a ja spacerowałam między rzędami automatów w stylizowanym na Central Park kasynie, aż w końcu dotarłam do wyjścia z hotelu. Kiedy zobaczyłam przez szybę, że pod wejście podjechał niebieski dodge neon, to co mówił Ramirez, zupełnie straciło znaczenie. Szybko schowałam się za kartonową Bette Midler.

– Aha – wysapałam do telefonu, całkowicie skupiona na dodge'u. – Co „aha”?

Jak z oddali słyszałam, że Ramirez znowu przeszedł na hiszpański, zbyt zaabsorbowana neonem, by się tym przejmować. Nie miałam stuprocentowej pewności, że to ten sam samochód, który widziałam wcześniej, ale po wczorajszym wieczorze, moja wiara w zbiegi okoliczności była równie mała, jak szansa na znalezienie na eBayu autentycznego Louis Vuittona.

Z neona wysiadł blondyn. Przeciętnego wzrostu, ubrany w spodnie khaki, skechersy i pogniecioną białą koszulę, która wyglądała jakby w niej spał. Nie sprawiał groźnego wrażenia. Ale jak nauczyłam się zeszłego lata, wygląd potrafi być mylący.

Wręczył parkingowemu kluczyki i pieniądze – najwyraźniej za mało, bo parkingowy pokazał środkowy palec, gdy tylko facet się odwrócił.

– Maddie?! – wrzasnął Ramirez.

– Tak. Jasne – powiedziałam z roztargnieniem do telefonu. Ramirez burczał coś pod nosem, a ja wyobraziłam sobie, jak zaczyna mu pulsować żyła na szyi.

– Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

– Oczywiście. „Nie mieszaj się w to. Wracaj do domu”. Bla, bla, bla.

Facet z Neona ruszył do wejścia. Szybko schowałam się za automatami do gry.

– Słuchaj, muszę kończyć. Zadzwonię później – rzuciłam do telefonu.

– Maddie? Maddie, przysięgam, że jeśli się rozłączysz… – Nie dowiedziałam się, czym to groził, bo szybko zamknęłam klapkę i wrzuciłam motorolę do torebki.

Patrzyłam jak Facet z Neona idzie do recepcji. Przykucnęłam i też tam przemknęłam, zerkając spomiędzy dwóch automatów z Lucky Seven. Chudy Jim znowu miał zmianę. On i Facet z Neona zamienili kilka słów. Potem Neon podał kartę kredytową, a Jim wydał mu klucz do pokoju. Kimkolwiek był Neon, najwyraźniej stać go było na coś więcej niż „tani pokój”.

– Hej, grasz czy nie?

Odwróciłam się i zobaczyłam niebieskowłosą kobietę w poliestrowym wdzianku, z której kościstego nadgarstka zwisała karta stałego klienta kasyna. Łypała na mnie groźnie zza grubych szkieł okularów.

– Och, przepraszam. Ja tylko, eee, patrzyłam.

– To, w takim razie, przesuń się, kochana. Nie idzie mi dziś na tamtym. Odsunęłam się, a kobieta klapnęła na winylowym stołku i szybko wsunęła kartę do automatu.

Zajęłam strategiczną pozycję przy sąsiednim automacie i spojrzałam na recepcję.

Cholera. Zgubiłam go.

Starając się zwalczyć ucisk w żołądku, rozważałam, czy powinnam wspomnieć Ramirezowi, że ktoś mnie śledzi.

Kiedy wróciłam do pokoju, zarówno Śpiąca Królewna, jak i Dana już wstali. Dana masowała sobie goleń, a Marco wyszedł właśnie z łazienki w chmurze poprysznicowej pary.

– Dzień dobry, słoneczko – zaćwierkał, składając swoją piżamę w kostkę. Zmrużyłam oczy.

– Czy wiesz, że chrapiesz jak drwal? – Marco odwrócił się z rozdziawionymi ustami.

– Wcale nie!

Poprosiłam Danę o potwierdzenie, ale tylko wzruszyła ramionami. Lata praktyki w spaniu w obcych łóżkach najwyraźniej uodporniły ją na podobne niedogodności.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, wskazując na jej nogę. Zauważyłam, że zaczyna jej wychodzić fioletowy siniak.

– Tak. Zdaje się, że spadłam z łóżka. Te dostawki są dobre dla karłów.

– Dzisiaj ja będę spała na dostawce – zaproponowałam wspaniałomyślnie. Przynajmniej będę dalej od maszyny do chrapania.

– Ja spałem jak niemowlę – powiedział Marco, chowając piżamę do szuflady. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi, notując w pamięci, żeby sprawdzić w sklepie z pamiątkami, czy nie mają plastrów na nos ułatwiających oddychanie. Albo chociaż tłumika.

Marco poinformował nas, że poznał już Nowy Jork na wylot i dzisiaj wybiera się do bardziej gejowskiego Paryża! Uzbrojony w kartę kredytową zamierzał spędzić dzień w La Boutique hotelu Paris. Dana, która wygrała poprzedniego wieczoru dwadzieścia dolców na automatach, planowała spróbować dziś szczęścia przy stole do blackjacka. Ja, z braku lepszego zajęcia, postanowiłam jeszcze raz odwiedzić dom Loli w Henderson.

Nie byłam pewna, co łączy Lolę i świętej pamięci Hanka, alias Harriett z moim ojcem, ale był to jedyny trop, jaki w tej chwili miałam.

Pół godziny później ponownie znalazłam się przed domem na Sand Hill Lane. Tym razem na podjeździe stały biały ford taurus i poobijane zielone volvo. Dobry znak.

Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam z auta. Zadzwoniłam do drzwi. Nic. Odczekałam chwilę i zadzwoniłam jeszcze raz. Znowu nic. Zajrzałam przez okno. W salonie nikogo nie było. Rozejrzałam się wokół. Niestety, dziś nie było pomocnego sąsiada podlewającego trawnik. Ani nikogo innego. Wszyscy albo byli w pracy, albo oglądali Regisa i Kelly.