Выбрать главу

Nie byłam pewna, czy jestem gotowa poznać odpowiedzi na pozostałe pytania, dlatego zaczęłam od ostatniego.

– Kim jest Monaldo?

– Nikim – odparł Larry, odrobinę za szybko. Posłał Panu Golfikowi ostrzegawcze spojrzenie i pistolet zniknął z powrotem w kieszeni sztruksów.

Okej…

– Widziałam wczoraj, co przydarzyło się Harriet – powiedziałam, zmieniając temat. – Przykro mi.

Pan Golfik wydał z siebie stłumiony szloch i ukrył twarz w dłoniach. Larry znowu przygryzł wargę.

– Czy on był twoim… – Urwałam, wlepiając wzrok w jego minispódniczkę.

– Był moim współlokatorem – wybąkał Larry. Ze wstydem przyznaję, że mi ulżyło. Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie w tamtej chwili z dwoma tatusiami. Zwłaszcza że jeden z nich był martwy.

Larry wskazał na Pana Golfika.

– Maurice i Harriet są… byli parą.

Maurice skinął głową, a po jego pyzatych policzkach znowu pociekły łzy. Posłałam mu najbardziej współczujące spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć, zważywszy na to, że przed chwilą celował do mnie z pistoletu.

– Słuchaj – ciągnął Larry – doceniam, że jechałaś taki kawał drogi, ale, eee… – Ponownie spojrzał na Maurice'a. – To naprawdę nie jest odpowiedni moment. Przykro mi. – Z tymi słowami, Larry odwrócił się i zniknął z powrotem w domu.

– Zaczekaj! – zawołałam. Weszłam przez przesuwne drzwi. Maurice, ciągle szlochając, poszedł za mną.

W domu pachniało wybielaczem i używanymi przez moją irlandzką katolicką babcię odświeżaczami do kontaktu Giade. Na małym stoliku stała butelka płynu do mycia szyb, obok leżały szmatki. Były to jedyne dwie rzeczy nie na swoim miejscu w całym pokoju. Dom lśnił czystością, jak w reklamie jakiegoś środka czyszczącego. Wszystkie meble – obita perkalem sofa, dębowa ława, szafka na telewizor – były ustawione zgodnie z zasadami symetrii, dosłownie pod linijkę. Przez chwilę miałam ochotę ściągnąć buty z obawy, że zostawię ślady z błota na nieskazitelnie czystej kafelkowej posadzce.

Ruszyłam na górę.

– Larry? – zawołałam, przeskakując po dwa stopnie naraz, z Mauricem depczącym mi po piętach.

– Co robisz? Nie możesz tu wchodzić – protestował Maurice, patrząc, jak podeszwy moich sandałków wchodzą w bliski kontakt z białą wykładziną na górze.

Zignorowałam go, podążając za odgłosami kroków Loli. Na piętrze znajdowały się trzy sypialnie oraz łazienka z różową glazurą i różową zasłonką prysznicową w białe grochy. (Czy ich dekoratorką wnętrz była Barbie?) Pierwsze dwa pokoje były zamknięte. W trzecim mignęła mi ruda peruka Larry'ego.

Gdy weszłam do pokoju, stało się dla mnie jasne, że to nie Larry jest gospodynią w tym domu. Jego pokój przypominał Bloomingdale's w Beverly Center zaraz po trzęsieniu ziemi w Northridge. Wszędzie walały się sukienki, spódnice, bluzki i buty. Na toaletce zobaczyłam kilka styropianowych głów w długich perukach, a oprócz tego eyeliner, mascarę i – aż się wzdrygnęłam – błyszczyk Raspberry Perfection dokładnie taki sam, jakiego używałam co rano. Odwróciłam wzrok, znowu zmarszczyłam się tak, że kilka zastrzyków z botoksu nie byłoby nie na miejscu.

Skupiłam się na Larrym, który stał pośrodku pokoju i zasuwał niewielką, czarną torbę podróżną. Wokół jego kostek kręcił się mały, hałaśliwy pies.

– Musimy porozmawiać, Larry – powiedziałam, kiedy za moimi plecami stanął zasapany Maurtce.

Larry uniósł wzrok, tylko trochę zaskoczony, że za nim poszłam.

– Nie mogę. Muszę lecieć. – Podniósł z podłogi wyszywaną koralikami torebkę i zarzucił sobie na ramię.

– Czyli, czyli… znowu tak po prostu znikniesz? – odparłam łamiącym się głosem. Wspomnienie włochatej ręki machającej mi na pożegnanie zupełnie mnie przytłoczyło. Owszem, nie o takim spotkaniu po latach z ojcem zawsze marzyłam, ale to, że znowu odchodził, spowodowało, że wpadłam w panikę.

Musiał to zauważyć, bo przystanął.

– Przykro mi, że musieliśmy się spotkać w takich okolicznościach. Wiem, jak musisz się czuć i żałuję, że to dla ciebie taki wstrząs.

Tak, wstrząs to odpowiednie słowo. Ale wstrząs jest czymś dobrym. Od wstrząsu jest już tylko jeden krok do zaprzeczenia. Pomyślałam, że gdy tylko mój mózg pokona ten krótki dystans, z przyjemnością spędzę bardzo długi czas w krainie wyparcia. Ponownie spojrzałam na jego buty od Gucciego i długo się w nie wpatrywałam.

– Powiesz mi o strzale w piątkowy wieczór? – zapytałam, przenosząc wzrok na twarz Larry'ego.

Znalazł na spódniczce jakiś paproszek, który nagle wydał mu się niezwykle interesujący.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Słyszałam odgłos wystrzału w wiadomości, którą mi zostawiłeś. Larry i Maurice wymienili spojrzenia.

– Pewnie strzelił gaźnik.

Najwyraźniej nieumiejętność kłamania była u nas rodzinna.

– Powiedziałeś przez telefon, że potrzebujesz pomocy. Jakiej pomocy? Czy to ma coś wspólnego z Monaldem?

Larry patrzył na mnie obojętnie.

– Nie. I nie potrzebuję żadnej pomocy. Wszystko jest w porządku. – Jasne. Zmrużyłam oczy. Tak bardzo w porządku, że jego współlokator właśnie popełnił samobójstwo. Nie wspominając już o szlochającym geju z pistoletem w kieszeni sztruksów Old Navy.

– Larry, jeśli masz kłopoty… – Przerwał mi.

– Nie, Maddie, naprawdę wszystko w porządku. – Wyminął mnie i ruszył schodami na dół.

– Czekaj! – Pognałam za nim, stukając obcasami w płytki, kiedy Larry wyszedł przez frontowe drzwi. Pobiegłam za nim do końca kamiennej ścieżki, aż do volvo. W tym czasie, Pan Golfik złapał małego psa, po raz ostatni spojrzał na Larry'ego, wskoczył do taurusa i odjechał.

Ja jednak byłam całkowicie skupiona na Larrym, który wrzucił torbę do samochodu, po czym przeszedł na stronę kierowcy.

– Czekaj – powtórzyłam, z gardłem ściśniętym paniką. – Mogę… do ciebie zadzwonić albo coś?

Zatrzymał się i spojrzał na mnie łagodniej.

– Dobrze cię było zobaczyć, Maddie. Pozdrów ode mnie mamę.

Zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko kolejnemu porzuceniu, odpalił samochód i po raz drugi zniknął z mojego życia. Tyle że tym razem, zamiast włochatej ręki, widziałam długie, rude włosy powiewające na wietrze.

Stałam na pustym podjeździe, próbując zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło.

Mój ojciec nie został postrzelony. Wszystko było w porządku. Nie był martwy, ranny ani się nie wykrwawiał. Powinnam czuć ulgę, że jest cały i zdrowy, prawda?

I czułam.

Częściowo.

Wiedziałam jednak, że nie wszystko jest okej. Tyle pytań ciągle pozostawało bez odpowiedzi. Pomijając jego styl ubierania, działo się tu coś naprawdę dziwnego.

Spojrzałam na dom. Na wszelki wypadek, wróciłam do frontowych drzwi i spróbowałam je otworzyć. Były zamknięte.

Z braku innych genialnych pomysłów, wsiadłam do mustanga i pojechałam do hotelu.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie do pokoju, było odsłuchanie wiadomości. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że jest ich aż siedem. I wszystkie od Ramireza.

W innej sytuacji, siedem wiadomości od wściekłego policjanta, nakazującego ci powrót do Los Angeles, mogłoby popsuć humor, ale kiedy słuchałam ich, jedna po drugiej, nie mogłam pozbyć się poczucia triumfu. I kto teraz nie odpowiadał na telefony, co?

Skasowałam wszystkie siedem wiadomości. Potem opadłam na łóżko i wlepiłam wzrok w fantazyjnie wytynkowany sufit.

Okej, więc mój ojciec wolał szminki od krawatów. I lubił bury od Gucciego. (O to akurat nie miałam do niego pretensji). I jak się okazało, wcale nie uciekł do Vegas z tancerką, tylko sam nią został.