Wszystko to nie zmieniało faktu, że jest moim ojcem. I choć nie chciał tego przyznać, miał kłopoty. Jak duże i jakiego rodzaju, nie wiedziałam. Właściwie, nie wiedziałam nawet, czy chcę to wiedzieć. W końcu Larry właśnie po raz drugi dał nogę. I jeśli się dobrze zastanowić, nie okazał ani jednej z klasycznych oznak ojcowskiego zadowolenia na widok córki.
Trąc oczy, zepchnęłam małą, pozbawioną ojca dziewczynkę z powrotem do podświadomości, w zamian próbując skoncentrować się na dorosłej, rozsądnej kobiecie, za którą się uważam.
Załóżmy, że faktycznie słyszałam wystrzał z broni w wiadomości od Larry'ego. Prosił o pomoc, a ktoś do niego strzelał. Trzy dni później, jego współlokator skoczył z dachu, a Larry nabrał wody w usta. Nie wyglądało to dobrze.
O jaką pomoc chodziło? Czy miało to coś wspólnego z Monaldem? Maurice powiedział, że to już koniec. Koniec czego? Czy właśnie o to kłócili się z Larrym w kuchni? Ich sprzeczka wyglądała dość poważnie, więc nie sądzę, by spierali się o to, w jakiej trumnie pochować biednego Hanka.
Zamknęłam oczy. Pytanie brzmiało: czy dam nogę, tak jak przed laty zrobił to Larry, czy zostanę i spróbuję pomóc mu wyplątać się z kłopotów, w jakie wpakowali się z Panem Golfikiem? Chciałabym powiedzieć, że przyszła mi do głowy genialna odpowiedź, ale prawda jest taka, że po prostu przysnęłam.
Następne co pamiętam, to Danę, która wpadła jak burza do pokoju i zaczęła skakać po łóżku.
– Rety. Rety. Maddie, obudź się!
Uchyliłam jedno oko i, zdziwiona, zobaczyłam za oknem słońce zachodzące nad zamkiem Excalibur.
– Która godzina?
– Odpowiednia na imprezę. Właśnie wygrałam w blackjacka. Tysiąc dolców! Jestem królową blackjacka. Mads, musisz w to ze mną zagrać. Ten recepcjonista, Jim, namówił mnie, żebym z nim zagrała. Na początku powiedziałam, że nie chcę, na co on, że to łatwe, na co spytałam, czy mi pokaże, na co on, że spoko. I zagrałam. Miałam dziesięć punktów i krupier spytał mnie co dalej. Powiedziałam, że dobieram, patrzę, walet, no i wygrałam. Tysiąc dolców, Maddie. Ale czad, nie?
Zamrugałam, otwierając drugie oko.
– Mój ojciec jest transwestytą.
Dana przestała skakać po łóżku. Ale – i tu plus dla niej – nawet nie zapytała, czy jestem pijana.
– Co takiego?
Podparłam się na łokciach i opowiedziałam jej o mojej wyprawie do Henderson. Łącznie z tym, że mój ojciec lubi bieliznę Victoria's Secret.
– Łat – powiedziała, kiedy skończyłam. – Znałam kiedyś jednego transa. Dolly. Pracowała na rogu Hollywood i Vine.
– Super, dzięki. Bardzo mnie pocieszyłaś.
– Myślisz, że twoja mama wie? – zapytała Dana. Zastanowiłam się. Biorąc pod uwagę, że na wzmiankę o Larrym zrobiła się kredowobiała, istniała taka możliwość.
– Nie wiem. Może.
– Może powinnaś do niej zadzwonić?
– Nie! – Poderwałam się jak oparzona. – Nie chcę z nią o tym rozmawiać. Właśnie jestem na etapie zaprzeczania. Jeśli pogadam o tym z mamą, wszystko się urzeczywistni. T moje zdrowie szlag trafi.
– Hm… nie wiem, czy zaprzeczanie jest znowu takie zdrowe – odparła Dana, ściągając brwi.
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Dana, mój ojciec nosi buty tancerki go – go. Wierz mi, zaprzeczenie to mój najlepszy przyjaciel.
– Skoro tak uważasz. – Usiadła obok mnie na łóżku. – Co zamierzasz teraz zrobić?
Zaburczało mi w brzuchu i przypomniałam sobie, że od rana nic nie jadłam.
– Zamierzam coś zjeść.
Jako że Dana też nie jadła, zbyt pochłonięta wygrywaniem w blackjacka, postanowiłyśmy znowu udać się do Broadway Burger. I choć wspomnienie mojego ojca w gorsecie sprawiało, że miałam wielką ochotę na ogromnego cheeseburgera z dodatkowym majonezem, poszłam w ślady Dany i w zamian zamówiłam sojowego hamburgera z dodatkowymi kiełkami. Kiedy czekałyśmy najedzenie, powiedziałam Danie o siedmiu wiadomościach od Ramireza. Przyznała mi rację. Dostał to, na co sobie zasłużył.
Zasiadłyśmy z naszymi kanapkami przy stoliku pod oknem i Dana natychmiast wgryzła się w swoją. Mrucząc z zadowolenia, wetknęła zabłąkany kiełek z powrotem do ust.
– Boże, jakie to dobre – westchnęła. Marszcząc nos, powąchałam swoją kanapkę.
– Pachnie jak skoszona trawa.
– Wcale nie! Maddie, pomyśl, jakie to dobre dla twojego organizmu. Soja jest zdrowa dla serca, do tego przeciwutleniacze.
Powąchałam jeszcze raz.
– No nie wiem…
– Śmiało – zachęcała Dana, z zadowoleniem przeżuwając kolejny kawałek. Odgryzłam maciupki kęs.
– Smakuje jak trawa.
– Ma siedemdziesiąt pięć procent mniej tłuszczu niż hamburger wołowy. Spojrzałam na swój brzuch. Był wolny od gorsetu. Jeszcze.
– Siedemdziesiąt pięć, tak? – Dana skinęła głową.
Starając się nie oddychać przez nos, zjadłam swoją kanapkę z trawą. Kiedy dotarłyśmy do pokoju, Marco już tam był. Wrócił z Paryża w założonym na bakier czarnym berecie, obładowany torbami z zakupami.
– Bonjour, moje śliczne – przywitał nas. – Jak tam Paryż?
– Magnifique! Podoba się wam beret?
– Bardzo do ciebie pasuje – powiedziałam szczerze.
– Dana, kiedy was nie było, dzwonił do ciebie jakiś facet – poinformował Marco, wyciągając z torby breloczek do kluczy w kształcie wieży Eiffla. – Roco? Rambo?
– Rico? – zapytała Dana i aż zaświeciły się jej oczy. – Tak. Rico. Sądząc po głosie, totalne ciacho.
– Co mówił?
– Prosił, żeby ci przekazać, że Mac – relacjonował Marco, robiąc palcami powietrzny cudzysłów przy ostatnim słowie – powiedziała, że sprawdzili już, czy nie masz kryminalnej przeszłości, i że on odbierze twoją ladysmith – znowu cudzysłów – w piątek.
Dana westchnęła, przyciskając dłonie do serca. – Czy to nie urocze? Uwielbiam tego faceta.
– Co to ta ladysmith? – zapytał Marco, opierając dłonie na biodrach. – Jakiś nowy gadżecik z sex shopu?
– To pistolet – wyjaśniłam mu.
Marco zrobił krok w tył, odsuwając się od Dany. Zważywszy na jego przygodę z paralizatorem, wcale mu się nie dziwiłam.
Kiedy Marco skończył wypakowywać pamiątki z Paryża, opowiedziałyśmy mu z Daną o mojej przygodzie w Henderson. Był stosownie zaszokowany, kiedy wspomniałam p butach tancerki go – go mojego ojca i odpowiednio wstrząśnięty, kiedy powiedziałam o tandetnych mokasynach Pana Golfika.
– Czy to znaczy, że Larry zabił swojego współlokatora? – zapytał, kiedy skończyłyśmy.
– Nie! – powiedziałam trochę głośniej, niż zamierzałam. – Nie sądzę, żeby Larry kogokolwiek zabił. Poza tym, policja uważa, że Hank popełnił samobójstwo.
– Och, skarbeńku. – Marco machnął lekceważąco ręką. – Oni zawsze tak mówią, kiedy nie mogą znaleźć winnego.
Owszem, Marco ma tendencję do zbytniego upraszczania, ale zastanawiałam się, czy aby tym razem nie ma racji.
– Monaldo – powiedziała powoli i wyraźnie Dana. – Ciekawe czy to włoskie nazwisko.
– Raczej portugalskie – podsunął Marco. – Spotykałem się kiedyś z jednym Portugalczykiem. Przyrządzał ośmiornicę tak, że palce lizać. Po prostu niebo w gębie.
– Nie, nie. Moim zdaniem to włoskie nazwisko. – Dana zmarszczyła brwi. – Czy w Ojcu chrzestnym nie było przypadkiem Monalda?
A więc to o to chodziło. – Nie.
– Przypomina mi to pilota pewnego serialu, w którym wystąpiłam. Laseczki Mafii – powiedziała Dana. – Wszyscy wiedzą, że kluby w Vegas są w łapach mafii – upierała się.
– Boże, Maddie! – Marco wciągnął głośno powietrze. – Czy twój tata należy do mafii?
– Nie! Mój tata nie należy do mafii. Zresztą w Vegas już nie ma mafii. Dana i Marco spojrzeli na mnie, a potem na siebie nawzajem.