Выбрать главу

– Aleś ty naiwna, skarbeńku – stwierdził Marco. Moje lewe oko zaczęło drgać.

– Słuchajcie, jestem pewna, że ta nic takiego. Zwykłe nieporozumienie. Larry pewnie był rozstrojony z powodu śmierci swojego współlokatora. Poza tym, przeżył szok, widząc mnie po tak długim czasie. Myślę, że gdy spotkamy się na spokojnie, wszystko mi wyjaśni. Może to naprawdę był gaźnik.

Oho, zdaje się, że niepostrzeżenie osiągnęłam etap wyparcia.

– Myślę, że powinniśmy jeszcze raz pojechać do tego klubu – powiedziała Dana.

Marco zapiszczał.

– Clubbing w Vegas! Och, Mads, możemy? Bardzo cię proszę, bardzo, bardzo?

Wzruszyłam ramionami. Było to miejsce dobre jak każde inne, żeby spotkać się z Larrym. Kto wie, może jeśli dopadnę go na osobności, naprawdę mi wszystko wyjaśni?

– W porządku. Jedziemy do Victorii. – Marco podskoczył i przyklasnął.

– Super! Dajcie mi tylko dziesięć minut!

7

Dwie godziny później, Marco skończył dopieszczać swój klubowy wizerunek, na który składały się czarne skórzane spodnie, fioletowa, dopasowana koszulka na ramiączkach i trzy srebrne łańcuszki na szyję. Całość zwieńczył czarny beret. Dodam, że oczy Marca były pomalowane mocniej niż moje czy Dany.

– Gotowy? – zapytała Dana, poprawiając obszyty cekinami top bez ramiączek. Włożyła do niego czarną, obcisłą spódniczkę i pięciocentymetrowe szpilki. Ja zostałam w srebrnych sandałkach, ale przebrałam się w krótszą spódniczkę – czarną ze skóry – i elastyczny, intensywnie czerwony top. Muszę przyznać, te wyglądaliśmy naprawdę fajnie.

– Gotowy.

Tak jak poprzednio zostawiliśmy mustanga na sąsiedniej ulicy i resztę drogi pokonaliśmy pieszo. Żółta taśma policyjna zniknęła sprzed Victoria Club. Jedynym dowodem na to, że wczoraj wydarzyło się tu coś niecodziennego, była jasna plama w miejscu, gdzie ktoś próbował wybielić ślady krwi.

Przed wejściem stała bardzo długa kolejka, bez wątpienia, efekt doniesień prasowych na temat wczorajszego wieczoru. Jęknęłam. Choć uwielbiam moje sandałki, sama myśl o koczowaniu przez godzinę na chodniku w ośmiocentymetrowych obcasach, sprawiała, że podkurczały mi się palce u stóp. Naprawdę.

Wielki jak góra, zgolony bramkarz, w martensach, stał za czerwonym, aksamitnym sznurem oddzielającym czekający tłum od wybranych, którzy już weszli do środka. Facet trzymał w ręce podkładkę, zapewne z listą szczęśliwców, którzy byli na tyle fajni, że nie musieli stać w kolejce.

– Hej – powiedziałam, kiwając mu uwodzicielsko paluszkiem. – Da się jakoś załatwić, żebyśmy tam weszli? – zapytałam, wskazując klub, przez którego ściany przebijała dudniąca muzyka.

Bramkarz spojrzał na kolejkę, a potem znowu na nas.

– Jesteście na liście? – zapytał znużonym głosem, sugerującym, że już to dziś przerabiał i to pięćdziesiąt razy.

Wydęłam usta w kolorze Raspberry Perfection.

– Cóż, właściwie…

Nie dał mi nawet dokończyć, w zamian wskazując kolejkę czekających.

– Stańcie w kolejce. – Ale…

Spojrzał na mnie zimno i powtórzył:

– Stańcie w kolejce. – Cholera.

Już miałam dać za wygraną i zaryzykować utratę czucia w stopach, kiedy do przodu wysunęła się Dana.

– Patrz i ucz się – szepnęła, poprawiając biust, aż w końcu wyglądała, jakby przemycała bomby wodne pod bluzką.

– Heeej – powiedziała, podchodząc do bramkarza. Zatrzymała się i przeczytała imię z jego plakietki. – Pete. – Obdarzyła go szerokim uśmiechem. – Słyszeliśmy, że to najmodniejszy klub w mieście. Moi przyjaciele i ja marzymy, żeby go zobaczyć. Nie chciałbyś nas rozczarować, prawda? – Po tych słowach zatrzepotała rzęsami i nieśmiało dotknęła paznokciem swoich pełnych ust.

Nic. Facet nawet nie drgnął, tylko ponownie nakazał nam gestem, żebyśmy stanęli w kolejce.

Nie zraziło to Dany, która westchnęła.

– W porządku, Pete. Ale wydaje mi się, że twój szef nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, kogo spławiłeś.

W oczach bramkarza pojawiło się wahanie.

– Tak, tak – ciągnęła Dana, odwracając się i wskazując na mnie. – Tak się składa, żęto Eddie Izzard.

Szturchnęłam łokciem Marca.

– Kto? – zapytałam szeptem, kiedy Pete omiótł mnie wzrokiem. Marco tylko zachichotał.

– Serio? – zapytał Pete. Zmrużył oczy. – Myślałem, że Iz jest wyższa. Dana machnęła ręką.

– Telewizja dodaje dobrych piętnaście centymetrów. – Bramkarz pokiwał głową.

– Zdaje się, że o tym słyszałem.

– W każdym razie – kontynuowała Dana – nastawiliśmy się, że odwiedzimy dzisiaj Victorię. Ale jeśli Iz nie jest tu mile widziana, pójdziemy do Wynn…

– Czekajcie! – zawołał Pete, nagle łagodniejąc. – Chyba mógłbym zrobić wyjątek dla Iz.

Dana wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Och, jesteś naprawdę słodki, Pete – zaćwierkała.

Kiedy Pete odpiął aksamitny sznur, by wpuścić nas do klubu, dałam Danie kuksańca w żebra.

– Poddaję się – szepnęłam. – Kto to jest Iz? Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Halo? Eddie Izzard? Dressed to Kilft Komik – transwestyta? Gwiazda tego samego formatu co Ru Paul. Skarbie, naprawdę powinnaś częściej wychodzić.

Zamrugałam.

– Powiedziałaś mu, że jestem facetem?

Dana znowu na mnie spojrzała, i przysięgam, że patrzyła prosto na meszek nad moją górną wargą.

– Najważniejsze, że to kupił, prawda?

Postanowiłam, że jak najszybciej muszę udać się na woskowanie. Weszłam do klubu z opuszczoną głową.

W środku Victoria była jeszcze większa niż z zewnątrz. Po prawej znajdował się parkiet pełen gibających się ludzi, skąpanych w świetle stroboskopów, a po lewej – szklany bar, oświetlony neonami, ciągnący się przez całą długość ściany.

Tłoczyli się do niego ludzie spragnieni martini Sammy'ego Davisa Jr. Za barem dostrzegłam korytarz, w którym były zapewne toalety i biura.

Jednak główna atrakcja znajdowała się prosto przed nami. Liczne stoliki i boksy otaczały wielką scenę, na której występowało siedem kobiet w butach na platformie, piórach i żółtych, obszytych cekinami, opiętych kostiumach. Każda z nich miała jabłko Adama. Pośrodku stała męska wersja Marilyn Monroe, śpiewając o rym, że diamenty są najlepszymi przyjaciółmi chłopca.

– Kocham Las Vegas! – Marco aż przyklasnął.

Cieszyłam się, że ktoś się dobrze bawił. Ja nadal byłam na etapie zaprzeczania.

Idąc do wolnego stolika przy przejściu, rozglądałam się wokół, wypatrując w tłumie wysokiego rudzielca i niskiego gościa w sztruksach. Niestety, bez powodzenia.

Do naszego stolika podszedł kelner, zrobiony na wczesną Madonnę, łącznie ze srebrnymi bransoletkami i domalowanym pieprzykiem.

– Witamy w Victoria Club. Czego się panie napiją?

Marco zachichotał na słowo „panie” i zamówił brzoskwiniowego schnappsa.

– Muszę powiedzieć – dodał, wyglądając jak dwunastolatka na koncercie Ashlee Simpson – że uwielbiam twoją muzykę.

W duchu przewróciłam oczami.

Ale Madonna to łyknął. Spłonął rumieńcem, dał Marcowi autograf na serwetce, i dopiero potem przyjął resztę zamówień. Ja i Dana wzięłyśmy po cosmopolitanie.

– Nie wiesz, czy występuje dziś Lola? – zapytałam.

– Przykro mi. Dzisiaj ma wolne. Numery go – go są tylko w poniedziałki i piątki.

Mój ojciec, tancerka go – go. Czułam, że znowu się marszczę.

– Czyli w ogóle jej tu dzisiaj nie było? Madonna ściągnął brwi.

– Nie. Ale była wczoraj, widziałem ją tuż przed tym… – Urwał, spuszczając wzrok. – Jak znaleźli Harriet.