Выбрать главу

– Przykro mi. Byliście przyjaciółmi?

– Nie, aż tak to nie. Byliśmy w dobrych stosunkach, ale Harriet i Lola pracowały tu znacznie dłużej ode mnie. Ja przeniosłem się tu z Caesars Palące dopiero zeszłej wiosny. Byłem tam rzymskim żołnierzem.

Nigdy bym na to nie wpadła.

– Czy Lola przyjaźni się z kimś jeszcze? – zapytałam. Pokręcił głową.

– Nie, Lola i Harriet trzymały głównie ze sobą. No i z Bobbi. Przyjaźniły się we trójkę. Ale Bobbi odeszła w zeszłym tygodniu.

Wyprostowałam się.

– Tak? Wiesz może dlaczego?

Madonna pokręcił głową, rozhuśtując blond perukę.

– Niestety, nie. Po prostu któregoś dnia zniknęła. Przygryzłam wargę. Zdaje się, że takie akcje były ostatnio bardzo popularne.

– A Monaldo? – włączyła się Dana. – Mówi ci coś to nazwisko? Madonna się uśmiechnął.

– Jasne. To właściciel. – Wskazał na korytarz za barem.

– Dzięki.

– Spoko. Mam nadzieję, że przedstawienie będzie się wam podobało – powiedział, po czym puścił oczko do Marca i odszedł do sąsiedniego stolika.

Kiedy zostaliśmy sami, Dana kopnęła mnie pod stołem.

– Widzisz, mówiłam ci, że wszystkie te kluby są w łapach mafii! Boże.

– To, że facet jest Włochem i jednocześnie właścicielem klubu, nie robi z niego gangstera.

– Amerykaninem włoskiego pochodzenia – poprawił mnie Marco.

– Założę się – zaczęła Dana, zniżając głos do szeptu – że pełno tu mafiosów. Rozejrzałam się, ale zobaczyłam tylko podejrzanie dużą liczbę czółenek w rozmiarze czterdzieści pięć. Mafiosi. Jasne.

– Pójdę pogadać z właścicielem. Jestem pewna, że to miły, zupełnie zwyczajny Amerykanin włoskiego pochodzenia – stwierdziłam z naciskiem. – Wy zostańcie.

– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą poszła? – zapytała Dana. – Miałam już zajęcia z metod przesłuchiwania i zastraszania. Rico wykorzystuje te same techniki, co CIA. Są naprawdę skuteczne, Maddie.

– Nie! Powiedziałam, że pójdę z nim pogadać, a nie, że będę go przesłuchiwać.

Dana wydęła wargi.

– Paralizator nie, przesłuchanie nie. Człowiek nie może się nawet zabawić.

– Obejrzyjcie występ – powiedziałam, wskazując scenę, gdzie Marilyn zaczęła właśnie śpiewać Happy Birthday, Mr. President.

Dana nadal była naburmuszona, a Marco wodził rozmarzonym wzrokiem za Madonną, kiedy zostawiłam ich, przemykając między klubowiczami w stronę korytarza. Wyjrzałam zza rogu. Trzy pary drzwi po lewej, po prawej dwie łazienki. Zerknęłam szybko przez ramię i zajęłam się lewą stroną. Na pierwszych drzwiach było napisane „Magazyn”, na pozostałych dwóch, że są to pomieszczenia służbowe. Zapukałam do pierwszych drzwi. Żadnej odpowiedzi.

Podeszłam do drugich. Znieruchomiałam, słysząc w środku stłumione głosy.

Rozmawiały dwie osoby. Jeden głos był głębszy i wolniejszy, ale nie mogłam zrozumieć, co mówi. Słyszałam tylko ciche, burkliwe odgłosy. Drugi głos był wyższy i bardziej natarczywy. I, na szczęście, głośniejszy. W tym momencie przypomniały mi się pogadanki mojej irlandzkiej, katolickiej babci na temat podsłuchiwania. Zignorowałam to i przyłożyłam ucho do drzwi.

Najpierw usłyszałam słowa „kretyn” i „idiota”. Właściciel wyższego głosu był wkurzony. Potem usłyszałam „towar” i „Lola”. I w końcu „broń”.

Stłumiłam jęk, czując nagły przypływ adrenaliny. Całym ciałem przywarłam do drzwi, żeby lepiej słyszeć.

Facet o niższym głosie wymamrotał coś w odpowiedzi, a ten pierwszy znowu się wściekł. Tym razem wyraźnie usłyszałam jego odpowiedź.

– Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Po prostu masz się nim zająć. Zamarłam. Raczej nie miał na myśli zafundowania komuś masażu stóp.

Nagle wzmianki Dany o Ojcu chrzestnym przestały się wydawać bezsensowne. Kim miał się zająć? Larrym? Zaschło mi w ustach, w głowie miałam kłębowisko myśli.

Głosy znowu ucichły. Wytężałam słuch, ale jedyne co usłyszałam to odgłos kroków. Niestety, dopiero poniewczasie zdałam sobie sprawę, że kierują się w moją stronę. Drzwi otworzyły się na oścież.

– Aua. – Dostałam nimi prosto w nos. Poleciałam na przeciwległą ścianę, uderzyłam w nią głową i osunęłam się na podłogę. Zamrugałam. Oszołomiona, uniosłam wzrok i zobaczyłam dwóch facetów, wpatrujących się we mnie. Jeden był wielki. Zdawało mi się, że wypełnia cały korytarz. I bynajmniej nie był gruby. Miał posturę zawodowego futbolisty. Jego twarz przecinała długa blizna, a gęste brwi zrosły się w jedną, która wyglądała jak przycupnięta nad oczami włochata gąsienica.

Ale to ten drugi przyprawił mnie o gęsią skórkę. Był niższy, o ostrych rysach twarzy, z krótko przyciętymi ciemnymi włosami i oliwkową cerą. Miał na sobie elegancki, ciemny garnitur. Jego twarz była nieco zaczerwieniona po kłótni, która odbyła się przed chwilą. Jego małe, czarne oczka patrzyły na mnie zimnym, wyrachowanym wzrokiem, od którego przeszedł mnie dreszcz. Byłam gotowa założyć się o moje sandałki od Blahnika, że to Monaldo.

– Co, do diabła, tutaj robisz? – zapytał z ledwie hamowaną wściekłością.

– Ja, eee, szukam toalety.

Spojrzał na znajdujący się po prawej stronie półmetrowy neon z oznaczeniem toalety, a potem z powrotem na mnie. Uniósł idealnie wyregulowaną brew.

– Eee. Zdaje się, że pomyliłam drzwi – wyjąkałam. Zmrużył małe oczka.

– Pomyliłaś drzwi?

– Przepraszam, eee, chyba wypiłam dziś o jednego drinka za dużo. – Podniosłam się z trudem. Nawet nie musiałam udawać, że się potykam, kiedy rzuciłam się do drzwi damskiej toalety.

Zamknęłam się w kabinie i usiadłam, głęboko oddychając. Aua. To bolało. Ostrożnie dotknęłam palcami nosa. Miałam nadzieję, że nie jest złamany. Policzyłam do dziesięciu i wyszłam z kabiny, żeby przyjrzeć się obrażeniom w lustrze. Nos był czerwony, ale nie krwawił. Nie był też jakoś strasznie spuchnięty. No może trochę, ale na pewno nie jak bania. Wyjęłam z torebki korektor, żeby zatuszować zaczerwienienie, jednocześnie rozmyślając o tym, co przed chwilą usłyszałam.

Mały i przerażający facet był wściekły na Larry'ego. Tylko dlaczego? Czy miało to coś wspólnego ze strzałem z zeszłego piątku? Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl. Może to nie do Larry'ego strzelali, tylko on strzelał? Może to dlatego Monaldo był taki wkurzony. Trudno mi było sobie wyobrazić, jak odstrojona Lola celuje w Monalda na oczach jego goryla, ale musiałam przyznać, że nie było to niemożliwe.

Kiedy zadbałam już o swój potłuczony nos, schowałam korektor do torebki i ostrożnie wyjrzałam na korytarz. Pusto. Zauważyłam, że Gąsienica i Pan Straszny stoją przy barze. Szybko wyszłam z łazienki i przemknęłam na drugą stronę korytarza. Zamknęłam oczy, w duchu zmówiłam szybką modlitwę do nieznanego świętego, który jest patronem dopuszczających się włamania z wtargnięciem w słusznej sprawie, i otworzyłam drzwi do biura. W środku nikogo nie było.

Rzuciłam bezgłośne „dzięki” w stronę sufitu, weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.

Okej, może włamywanie się do biura nie było najmądrzejszym pomysłem. Może było nawet głupie. Ale ponieważ nic lepszego nie przyszło mi do głowy, zrobiłam to, co zrobiłam. Sama nie wiedziałam, czego szukam. Może broni, pisemnego oświadczenia, że to Monaldo zepchnął Harriet z dachu albo szczegółowej rozpiski, w jaki sposób zamierzali… (w tym momencie przeszły mnie ciarki) „zająć się” Larrym. Zdaje się, że przede wszystkim szukałam jakiejś wskazówki, dlaczego współlokator Larry'ego wylądował w kostnicy i dlaczego chłopak rzeczonego współlokatora wymachiwał ludziom przed nosem pistoletem. (Przyznaję, że jakaś część mnie szukała też tabliczki z napisem „Honorowy Członek Mafii”).