Выбрать главу

Pośrodku gabinetu stało biurko, przed nim dwa fotele, a za nim wygodne krzesło biurowe. Z boku znajdowała się biblioteczka, na ścianie zdjęcia i zezwolenie na handel alkoholem, a dalej trzy szafki na dokumenty. Całość wyglądała jak typowe biuro. Zaczęłam od szafek na dokumenty. Niestety, były zamknięte. Zabrałam się do szuflad biurka, w których znalazłam gumki recepturki, spinacze i świńskie pisemko. Nic, co mogłoby mnie naprowadzić na jakiś trop. Dowiedziałam się tylko, że Monaldo lubi duże kobiety o obfitych kształtach.

Następnie wzięłam się za biblioteczkę, wyciągając na chybił trafił podręczniki pracownika, segregatory i książki. Nie znalazłam niczego podejrzanego. Spojrzałam na wiszące na ścianie zdjęcia. Na większości Monaldo uśmiechał się szeroko, obejmując ramieniem różnych ludzi – przeważnie facetów w garniturach. Nie kojarzyłam żadnego z nich, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Ponieważ o wiele częściej oglądam Kroniki Seinfelda niż wiadomości, mężczyźni ci mogli być zarówno politykami, jak i byłymi donami. Jedyną osobą jaką rozpoznałam, był Larry, wystrojony w różowy, obcisły kostium ozdobiony pawimi piórami. Spojrzałam na jego buty. Srebrne sandałki z zapięciem w kształcie motyla. Boże. Nic dziwnego, że ludzie biorą mnie za drag queen.

Obok Larry'ego stał drugi mężczyzna w różowym kostiumie, niższy i tęższy, z kręconymi blond włosami. Obejmował mojego ojca ramieniem. Zastanawiałam się, czy to nie przypadkiem nieszczęsny Hank. Stojący obok nich Monaldo szczerzył się do obiektywu, wskazując ręką neon z napisem „Victoria Club”.

Jako że patrzenie na zdjęcie mojego ojca w szpilkach i piórach zakłócało mój szczęśliwy pobyt w krainie zaprzeczenia, pokręciłam głową i skierowałam się do kosza na śmieci, którego jeszcze nie sprawdziłam. Druciany kosz stał w rogu gabinetu. Wysypujące się z niego śmieci, świadczyły o tym, że Monaldo nie jest fanatykiem porządku.

Zwykle nie grzebię w cudzych śmieciach. To niegrzeczne, wścibskie i obrzydliwe. Ale nie miałam wyboru. Ani czasu. Przerażający duet mógł wrócić w każdej chwili, żeby dalej kłócić się o to, jaki model cementowych butów zamówić dla Larry'ego. Zamknęłam więc oczy i zanurzyłam dłonie w śmieciach. Na szczęście nie trafiłam na nic oślizłego czy obrzydliwego. Głównie papiery, w tym rachunki. Szybko przeleciałam wzrokiem kilka pierwszych z góry. Nie było w nich nic niezwykłego. Wreszcie rozprostowałam kartkę z wydrukiem aukcji na eBayu. Jakaś tam aukcja nie zwróciłaby mojej uwagi, ale ta utworzona przez BobEDoll w zeszłą środę dotyczyła różowych czółenek Prady. Z wężowej skórki. Nówek, w pudełku, z woreczkiem do przechowywania. Czułam, jak w kąciku moich ust zbiera się ślina, kiedy zastanawiałam się, czy aukcja jeszcze trwa.

Zastanawiałam się, dlaczego właśnie Monaldo interesował się różowymi czółenkami (Był, co prawda, właścicielem klubu, w którym występowały drag queens, ale sprawiał wrażenie faceta, który woli kolekcjonować uzi niż damskie ciuszki), kiedy usłyszałam kroki na korytarzu. Odruchowo schowałam wydruk do torebki.

Drzwi się otworzyły.

– Co ty tu robisz, do diabła? – W progu stał Monaldo, a jego czarne oczy miotały błyskawice.

Zamarłam.

– Eee…, rety, to nie łazienka? – Przyznaję: szybkie myślenie w sytuacjach kryzysowych nie jest moją mocną stroną.

Zmrużył oczy, napinając mięśnie szczęki.

– Kim jesteś, do cholery? – zapytał. Biorąc pod uwagę wściekłość w jego oczach, mówił przerażająco spokojnie.

Przygryzłam wargę.

– Okej. Przyłapaliście mnie. Trudno. – Zaśmiałam się z wysiłkiem. – Powiem prawdę… – Myśl, Maddie, myśl. Co zabrzmi prawdopodobnie? – Jestem… z „LA. Informera”. Przygotowuję reportaże. Jak Mary Tyler Moore. Tyle że bez toczka, bo to już by była przesada. To znaczy, niektórym kobietom pasuje elegancja w stylu Jacqueline Kennedy, ale ja jestem bardziej jak Sarah Jessica Parker. No wiecie, zbzikowana na punkcie butów. Dlatego robię materiał o… – Znowu przygryzłam wargę, rozglądając się gorączkowo po biurze. Mój wzrok padł na zdjęcie Larry'ego w srebrnych sandałkach. – Butach! O obuwniczych gustach wśród transwestytów. To taki niedoceniany target, prawda? I pomyślałam sobie, że dobrze byłoby zamieścić kilka cytatów z pana w moim…

Przerwał mi, rycząc: – Wynocha!

Uznałam, że lepiej będzie go posłuchać. Przecięłam gabinet dwoma szybkimi susami. Wtedy Monaldo, który nadal stał w drzwiach, złapał mnie za rękę.

– Nie tak szybko.

Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, tak że jego bicie zlało się z rytmem klubowej muzyki, dudniącej z ukrytych głośników. Bałam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi i zacznie pląsać po podłodze. Monaldo przeszywał mnie wzrokiem. Jego czarne oczy były dziwnie puste. Jeśli to prawda, że oczy są oknem duszy, przysięgam, że ten facet był jej pozbawiony. Tak mocno wbił palce w moją rękę, że aż jęknęłam. To wywołało sadystyczny uśmiech na jego twarzy.

Potem krzyknął przez ramię do jednego z ochroniarzy przy barze.

– Bruno, chodź tu! Musisz się kimś zająć.

Znowu to sformułowanie. Z trudem przełknęłam ślinę.

Wstrzymałam oddech i w stanie bliskim paniki patrzyłam, jak Bruno zmierza w naszą stronę ciemnym korytarzem. Facet był dobrze zbudowany. Nie tak ogromny jak Gąsienica, ale jego sylwetka wskazywała, że lubił siłownię o wiele bardziej niż ja. Zdaje się, że znowu jęknęłam.

Monaldo zbliżył swoją twarz do mojej, tak że nasze nosy prawie się zetknęły. Wyczułam w jego oddechu rybę i czosnek z obiadu.

– Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu mojego biura, pani reporterko – uśmiechnął się złośliwie – możesz być pewna, że będzie to ostatnie miejsce, w jakim będziesz widziana żywa.

Już nie martwiłam się, że serce wyskoczy mi z piersi, bo zdaje się, że nagle przestało bić. Skinęłam głową, bojąc się odezwać.

– Masz – powiedział, popychając mnie do Brunona. – Pozbądź się jej.

– Robi się.

Zamarłam. Znałam ten głos.

Odwróciłam głowę i spojrzałam na Brunona. Tym razem moje serce stanęło na dobre. Ramirez.

8

Ramirez obrócił mnie, złapał mocno za ramiona i zaczął prowadzić korytarzem.

– Co ty tu robisz, do cholery? – szepnął mi do ucha. – Ja?

– Cicho.

– Ja? – odszepnęłam. – Co ty tu robisz?

– Pracuję.

– Nie wiedziałam, że dorabiasz jako wykidajło w nocnym klubie!

– Pracuję pod przykrywką. – Czułam na szyi jego gorący oddech i wiedziałam, że w środku aż kipi z wściekłości. – Mogłaś mnie zdradzić. – Minęliśmy bar, przebijając się przez tłum w stronę sceny. – Prosiłem cię o jedną, jedyną rzecz – mamrotał pod nosem. – Naprawdę tycią. Miałaś trzymać się z daleka od Vegas. Zostać w domu. Ale czy zrobiłaś to dla mnie? Nie. Typowa kobieta.

– Udam, że tego nie słyszałam.

– Udam, że wierzę, że teraz mnie posłuchasz. – Jeśli chciał się łudzić, proszę bardzo.

Zaprowadził mnie za słabo oświetlone kulisy. Transwestyci w różnych stopniach roznegliżowania biegali między technikami we flanelowych koszulach, którzy palili papierosy i pociągali za liny jakiegoś ustrojstwa. Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zdaje się, że byli przyzwyczajeni, iż Bruno musi się od czasu do czasu kimś „zająć”.

Ramirez wepchnął mnie w ciemny kąt za kurtyną i obrócił twarzą do siebie.

– Słuchaj, nie wiem o co tutaj chodzi – powiedziałam – ale…

Nie dokończyłam, bo usta Ramireza przywarły do moich, a jego ciało unieruchomiło moje pod ścianą. Nie żebym się gdzieś wybierała. W chwili, kiedy nasze usta się zetknęły, moja ochota na ewentualną kłótnię stopniała szybciej niż lody na deptaku w Venice. Boże, ale on cudownie całuje. Tak cudownie, że kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza, prawie nie pamiętałam już o jego wcześniejszej seksistowskiej uwadze.