Выбрать главу

Przypomniałam sobie wyraz twarzy Monalda, kiedy przyłapał mnie w biurze. Ramirez miał rację: nie było to przyjemne uczucie. Jeszcze mniej przyjemny był fakt, że Larry był w jakiś sposób powiązany z tymi niebezpiecznymi ludźmi.

– A co z Hankiem? – zapytałam. – Czy jego śmierć ma coś wspólnego z tą sprawą?

Ramirez wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

– Naprawdę popełnił samobójstwo?

Milczał, znowu przybierając minę Tajemniczego Gliny.

– O, nie, tylko nie to. – Wstałam, krzyżując ręce na piersi. – Słuchaj, gdybyś tylko powiedział mi to wszystko trzy dni temu, nie poszłabym do tego klubu, a ty nie musiałbyś się martwić, że cię przypadkiem zdemaskuję. Więc przestań zgrywać Pana Tajemniczego. Jestem już dużą dziewczynką. Zniosę prawdę. Mogłabym przysiąc, że stłumił uśmiech.

– W porządku, duża dziewczynko. – Tak, to był uśmiech. – Nie, nie uważamy, że to było samobójstwo. Trajektoria się nie zgadza. Poza tym… – Znowu zamilkł, zastanawiając się, jak dużo może mi powiedzieć.

Postanowiłam zapozować na dziewczynę Bonda. Dłonie na biodrach, oczy zmrużone, zaciśnięta szczęka. Wreszcie zmiękł.

– Ale to nie może wyjść poza ten pokój. – Skinęłam głową.

– Nie podaliśmy tego do publicznej wiadomości, ale znaleźliśmy list pożegnalny. Wyraźnie sfałszowany. Ktoś chciał, żeby to wyglądało, jakby Hank popełnił samobójstwo.

– To robota Monalda? – Ramirez wzruszył ramionami.

– Nieważne, co myślę. Liczy się tylko to, co mogę udowodnić.

– To co teraz zrobimy? – zapytałam. Pokręcił głową.

– Znowu zaczynasz z tą liczbą mnogą. Dlaczego za każdym razem, kiedy używasz liczby mnogiej, ogarniają mnie złe przeczucia?

Zmrużyłam oczy. Uśmiechnął się.

– Wiesz, jesteś urocza, kiedy tak robisz. Pokazałam mu język.

– I tak. – Teraz uśmiechał się jak Wielki Zły Wilk, błyskając śnieżnobiałymi zębami. – Skarbie, ostatnie sześć tygodni spędziłem w towarzystwie facetów w kiepskich perukach. Cokolwiek zrobisz, dla mnie będzie urocze.

Muszę przyznać, że jego gadka o moim uroku na mnie działała. Zwłaszcza że kiedy mówił, uśmiechał się zadziornie, a wtedy w policzku robił mu się uroczy, chłopięcy dołeczek.

– Naprawdę przez cały ten czas pracowałeś pod przykrywką? – zapytałam. Skinął twierdząco.

– I nie olewałeś mnie, tylko faktycznie, nie mogłeś do mnie zadzwonić? Ramirez wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

– Przykro mi. Chciałem do ciebie zadzwonić, ale Bruno nie ma zbyt wiele czasu dla siebie.

– Czy to znaczy, że… mnie lubisz? – Wiedziałam, że zabrzmiało to nieco żałośnie, ale czując jego ciepłe ciało napierające na moje, miałam to gdzieś.

Znowu przytaknął, wpatrując się namiętnie w moje oczy.

– Zamierzasz mnie teraz pocałować? – szepnęłam, kiedy nachylił się do mnie.

Ponownie skinął głową.

I mnie pocałował. Tym razem powoli, leniwie skubiąc moje wargi na całej długości. Zdaje się, że głośno westchnęłam.

– Wybaczyłaś mi już? – zapytał szeptem. Pokręciłam głową. – Eeee.

Pocałował mnie jeszcze raz, włączając do akcji język.

– A teraz? – zamruczał.

– Nie.

Pocałował mnie mocniej, jeszcze bardziej angażując język. O wiele bardziej.

– Teraz?

– Może troszeczkę.

Odsunął się, z szelmowskim błyskiem w oku.

– Pozwól, że w pełni ci wszystko wynagrodzę.

Moje hormony rozszalały się jak nowa karta MasterCard w Bloomingdales. Przyszło mi do głowy sto różnych rzeczy, które mógłby zrobić, żeby mnie przebłagać, i wszystkie wiązały się z użyciem przez niego języka.

– Słuchaj, może jutro obejrzysz jakieś przedstawienie, pójdziesz na zakupy… Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, kiedy powiedział:

– …a wieczorem zabiorę cię na kolację. Zamknęłam usta.

– Proponujesz mi randkę?

– Randkę. – Uśmiechnął się.

Nasza pierwsza randka. Przygryzłam wargę. Niezwykle kusząca propozycja.

– Dobrze – powiedziałam. – Pójdę z tobą na randkę. Ale pod jednym warunkiem.

Uśmiechnął się szerzej.

– Cokolwiek sobie życzysz.

– Bruno zostanie w klubie. Chcę spędzić ten wieczór tylko z tobą. Żadnego pagera, żadnej pracy.

Zmarszczył lekko czoło, ale się zgodził.

– Umowa stoi. Ale – dodał, puszczając oczko – ty też będziesz musiała zrobić dla mnie jedną rzecz.

O – ho.

– Czy ta rzecz wiąże się z prezerwatywami? – Znowu szeroko się uśmiechnął.

– Dobra, dwie rzeczy. – Spokojnie, moje serce.

– Chcę, żebyś trzymała się z daleka od Victoria Club. – Ponownie otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale znów był szybszy.

– Słuchaj, przez ostatnie sześć tygodni byłem Brunonem, który nawiasem mówiąc, nie jest miłym facetem, żeby zobaczyć Monalda za kratkami, gdzie jego miejsce. Dlatego zaufaj mi, kiedy mówię, że nie chcesz zaleźć Monaldowi za skórę. Proszę cię, Maddie, wróć do domu.

Tu miał rację. Monaldo był… przerażający. Zdecydowanie nie miałam ochoty znowu go spotkać.

Z drugiej strony, musiałam myśleć o Larrym. Stawało się coraz bardziej jasne, że coś go łączy z tymi okropnymi ludźmi. Jak dużo, nie wiedziałam. Nie wiedziałam też, jak wielu desperatów skoczy jeszcze na główkę z dachu Victoria Club, zanim Ramirez zdobędzie dość dowodów, żeby przymknąć Monalda. Bobbi zniknął, Hank nie żyje. Nie wróżyło to dobrze Larry'emu.

– Obiecujesz, że wrócisz do domu? – naciskał Ramirez. Schowałam rękę za plecy i skrzyżowałam palce.

– Obiecuję.

Ramirez wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Prawie poczułam wyrzuty sumienia.

– Grzeczna dziewczynka. Prawie. Znowu zmrużyłam oczy.

– Grzeczna dziewczynka? A co ja jestem, cocker spaniel? Na jego twarz powrócił uśmiech Złego Wilka.

– Wolisz być niegrzeczną dziewczynką?

Zamknęłam usta, bo nie przychodziła mi do głowy żadna błyskotliwa odpowiedź. Na szczęście, nie była potrzebna, bo nachylił się do mnie i znowu musnął moje usta swoimi.

Może chodziło o to, że zaprosił mnie na prawdziwą randkę. Albo o to, że przyznał, że mnie lubi i wcale nie olewał przez ostatnie sześć tygodni. A może o to, że od miesięcy damsko – męskie akcje oglądałam tylko na ekranie telewizora. Tak czy siak, kiedy Ramirez zaczął skubać moją dolną wargę, moją głowę wypełniły nagle same niegrzeczne myśli.

Przysunęłam się do niego, przeczesując palcami jego gęste włosy. Wsunął rękę pod moją bluzkę i zdaje się, że na ułamek sekundy straciłam przytomność.

– Sześć tygodni to cholernie długo – wymruczał mi do ucha. Nie musiał mi przypominać.

Jego palce zajęły się rozpinaniem mojego stanika, a moje gorączkowo gmerały przy sprzączce jego paska. (Tak na marginesie, dostać się do jego spodni było trudniej niż do Fort Knox). W końcu się poddałam i zaczęłam ściągać z niego koszulkę, kiedy drzwi otworzyły się na oścież.

– Widziałaś jak Madonna na mnie patrzył? Leci na mnie, jestem tego pe… Och. Sorki.

Marco i Dana zatrzymali się w progu. Ramirez zaklął po hiszpańsku. Doskonale go rozumiałam.

– Eee, sorry, że przeszkadzamy – powiedziała Dana, przenosząc wzrok z mojego wywleczonego stanika na wyciągniętą koszulkę Ramireza. – Ale martwiliśmy się o ciebie.

Czułam, jak płoną mi policzki. Nie byłam tylko pewna, czy z powodu nagłego wybuchu podniecenia, czy z zażenowania.

– Nie szkodzi. I tak miałem już wychodzić – rzucił Ramirez. – Posłał mi namiętne spojrzenie. – Widzimy się jutro wieczorem?