Teraz wyraźnie widziałam kierowcę. To był ten sam blondyn, którego widziałam w kasynie. Miał okulary przeciwsłoneczne i pogniecioną koszulkę polo. Dla całego świata był jeszcze jednym, zwykłym użytkownikiem drogi. Tyle że teraz jego neon praktycznie tarł o mój tylny zderzak.
Wzięłam głęboki oddech, gwałtownie wdepnęłam hamulec i wcisnęłam się na prawy zewnętrzny pas, między dwie ciężarówki. Kierowca drugiej zatrąbił i wykonał obraźliwy gest ręką. Dana zaparła się rękami o deskę rozdzielczą.
– Łat! Wyluzuj, panno Earnhardt [Dale Earnhardt – słynny, zmarły tragicznie, kierowca rajdowy formuły NASCAR (przyp. tłum.).].
Ale było za późno. Wpadłam w panikę. Miałam do wyboru otwartą konfrontację albo ucieczkę, a zważywszy na to, że nie szło mi nawet na treningach tae – bo dla początkujących, zdecydowałam się na ucieczkę, modląc, żeby nie napatoczył się przypadkiem jakiś patrol drogówki. (Jestem już po imieniu z trzema sędziami z kolegium do spraw wykroczeń drogowych w LA., i wolałam nie dodawać do listy sędziów z Newady). Na szczęście, kierowca neona nie miał wyostrzonego dzięki adrenalinie refleksu i nie zdążył zahamować. Śmignął obok nas, a ja zjechałam z autostrady najbliższym zjazdem, gnając ulicami, jak po torze wyścigowym, dopóki nie upewniłam się, że go zgubiłam. Zatrzymałam mustanga na parkingu przed barem szybkiej obsługi, a kiedy adrenalina zaczęła opadać, poczułam, że mam nogi jak z galarety.
– Jezu – powiedziała Dana, wyciągając paznokcie z pokrytej sztuczną skórą deski rozdzielczą. – Co to było?
Nie odpowiedziałam, całkowicie skupiona na czynności oddychania. Wdech, wydech, wdech, wydech…
– Co to za świr, do cholery?
– Nie – wdech – wiem – wydech. Dana spojrzała na mnie.
– Dobrze się czujesz?
– Wszystko – wdech, wydech, wdech, wydech – w porządku. – A właściwie, będzie w porządku, jak już opanuję dyszenie i serce przestanie mi walić jak u dziesięciolatka na ritalinie.
Dana znalazła na tylnym siedzeniu porzuconą torbę z Taco Bell, do której kazała mi oddychać. Tygodniowy zapach taco z wołowiną przyprawiał o mdłości, ale po kilku wdechach i wydechach, ryzyko hiperwentylacji zaczęło mijać. Rytmicznie wdmuchując i zasysając powietrze z torebki, zastanawiałam się, kogo tak bardzo interesowały moje poczynania, że nie tylko ruszył za mną przez pustynię, ale i uganiał się za mną po Las Vegas. Ramireza? Larry'ego? Monalda? Mało prawdopodobne, zwłaszcza że dwóch ostatnich poznałam dopiero wczoraj. Jeśli chodziło o Ramireza, to jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby opłacił jakiegoś gościa w neonie, by ten miał oko na jego dziewczynę. No więc kim on był? Nie wiedziałam.
Dana zaproponowała, że poprowadzi do hotelu (pewnie nie chciała ryzykować kolejnej przejażdżki z panną Earnhardt). Z radością donoszę, że kiedy zatrzymałyśmy się przed kasynem, mój oddech całkowicie się uspokoił. (Choć nabrałam strasznego apetytu na taco). Dana udała się do kasyna, aleja nie miałam ochoty na popołudnie z ruletką. Z moim szczęściem, mądrze było nie ryzykować pieniędzy.
Automaty też odpadały, ale byłam zbyt nabuzowana, żeby siedzieć w pokoju. Zważywszy na to, że miałam dziś randkę z Panem Idealne Ciało, musiałam też oprzeć się pokusie, by pójść coś przekąsić. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze godzinę do umówionej wizyty w salonie piękności. Uznałam, że to dość czasu, by podjechać do Larry'ego, na wypadek, gdyby postanowił spędzić spokojne popołudnie w domu. Im więcej się o nim dowiadywałam, tym więcej miałam pytań. Cała ta akcja z mafią przypominała scenariusz filmu telewizyjnego, ale moje najważniejsze pytanie brzmiało: dlaczego Larry do mnie zadzwonił? Potrzebował pomocy, to jasne. Ale dlaczego zadzwonił akurat do mnie? Siedząca we mnie mała dziewczynka ciągle miała nadzieję na idealne spotkanie po latach z ojcem.
Niestety, kiedy zatrzymałam się przed numerem 319 na Sand Hill Lane, okazało się, że niepotrzebnie się łudziłam. Podjazd był pusty. Dla pewności zaparkowałam przy krawężniku i zadzwoniłam do drzwi. Nic.
Zerknęłam przez okno do garażu. Pusto. Żadnych oznak życia. Biorąc pod uwagę, jak do tej pory układał się mój dzień, nie byłam specjalnie zaskoczona.
Pan Sharpei znowu był w ogródku i podlewał kaktusy. Podeszłam do żywopłotu, który oddzielał oba podwórka, i pomachałam – do niego.
– Dzień dobry! – zawołałam. Sharpei nawet nie spojrzał. Odchrząknęłam.
– Dzień dobry!
Dalej nic. Krzyknęłam trochę głośniej.
– Proszę pana!
W końcu uniósł głowę i spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Potem podkręcił swój aparat słuchowy.
– O, witam ponownie – powiedział. – Przepraszam. Żona przez cały dzień ogląda telezakupy. – Wskazał na ucho. – Musiałem wyciszyć Joan Rivers.
– Rozumiem. Mam pytanie. Widział pan dziś może Lar… eee, Lolę? Pokręcił głową.
– Nie, przykro mi. Ale widziałem, jak przyjechała wczoraj wieczorem. Akurat zaczynało się Koło fortuny. Gdy po Tańcu z gwiazdami wyjrzałem przez okno, zobaczyłem, jak ładuje walizkę do bagażnika. Potem odjechała.
Walizkę. Niedobrze.
– Pewnie nie wspominała, dokąd się wybiera? – Znowu pokręcił głową.
– Nie. Ale wyglądała, jakby się spieszyła. Może na jakąś gorącą randkę. – Sharpei ściągnął zmarszczki, żeby mrugnąć okiem.
Czułam, jak hamburger z szalonej krowy podchodzi mi do gardła.
– Dziękuję za informację.
– Nie ma sprawy. Przyjaciółki Loli są moimi przyjaciółkami. – Poruszył wymownie brwiami, a ja chciałam otulić się moim wyparciem jak kocykiem i nic więcej nie słyszeć.
Skierowałam się do domu. Cóż… doszłam do wniosku, że skoro Larry wyjechał, nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli troszkę się rozejrzę.
Otworzyłam furtkę i obeszłam dom na palcach. Skierowałam się do drzwi przesuwnych, tym razem uważając, żeby nie wejść na minę w postaci psiej zabawki. Zajrzałam przez szybę. Wszystko wyglądało tak samo jak wczoraj. Nawet płyn do mycia okien nadal stał na stoliku. Obejrzałam się szybko przez ramię i spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte. A niby czego się spodziewałam?
Co dalej? Rozmyślając, omiotłam wzrokiem wnętrze domu. Szczerze mówiąc, nie miałam żadnego pomysłu. Jeśli Larry był zaangażowany w mafijne interesy, nie była to moja liga. Moja liga była pełna dziecięcych bucików – plastików Rainbow Brite i kapciuszków ze Spiderrnanem. Moja liga nie grała nawet w tę samą grę, co Amerykanie włoskiego pochodzenia z mafijnej rodziny.
Z drugiej strony – nie sądziłam, żeby Larry naprawdę należał do mafii. Wiem, wiem, widziałam człowieka tylko raz. No dobrze, dwa razy, jeśli liczyć rękę w oknie el camino rocznik 1974. Skąd mogłam wiedzieć, jaki jest naprawdę? Nie mogłam. Ale był moim ojcem. Jeśli nie ja wezmę jego stronę, to kto?
Powtarzając sobie, że wyświadczam Larry'emu przysługę, wyciągnęłam kartę kredytową z Macy's i utkwiłam wzrok w zamkniętych drzwiach, starając sobie przypomnieć, jak Veronica Mars [Veronica Mars – główna bohaterka serialu kryminalnego dla młodzieży pod rym samym tytułem (przyp. tłum.).] włamała się w zeszłym tygodniu do domu pewnego gościa. Ostrożnie wsunęłam rożek czerwonej plastikowej karty między metalową framugę a drzwi. Odczekałam chwilę, czekając na uruchomienie się alarmu, ale nic takiego się nie stało. Jak na razie, wszystko szło dobrze. Wcisnęłam kartę głębiej, aż po datę ważności. Potem powoli przesunęłam ją w dół, docierając do zamka. Hm… co teraz? Poruszyłam kartą. Niestety nic się nie wydarzyło. W serialu, Veronica była już wewnątrz domu przestępcy, włamała się do jego komputera i kopiowała dane z twardego dysku.