Выбрать главу

Parę razy przesunęłam kartę w górę i w dół. modląc się, by jakimś cudem zamek ustąpił. Nacisnęłam mocno na klamkę.

Trzask.

O, cholera. Pociągnęłam za kartę, ale wyszła tylko połowa.

– Nieee! – zawyłam. Wpatrywałam się w zniszczoną kartę Macy's. Czemu nie użyłam karty Nordstroma? Na tamtej przynajmniej przekroczyłam limit.

Musiałam pogodzić się z faktem, że nie jestem Veronica Mars. Nie mając ochoty poświęcać karty Banana Republic, odpuściłam sobie drzwi przesuwne.

Postanowiłam sprawdzić drugą stronę domu. Kto wie, może Larry tak się spieszył, że zostawił otwarte okno. Ruszyłam ścieżką z kamiennych płyt wokół budynku. Przy płocie zauważyłam rząd terakotowych donic i różne narzędzia ogrodnicze. Obok leżał zwinięty wąż ogrodowy. Na wszelki wypadek, uważnie go wyminęłam.

Z tej strony domu, na górze znajdowały się trzy okna, a na dole dwa. Sprawdziłam – wszystkie były zamknięte. Dodatkowo we wszystkich były pozaciągane beżowe żaluzje. Byłam bliska poddania się, kiedy na końcu ścieżki zauważyłam drzwi do garażu.

Czy są otwarte? Zważywszy na moje dotychczasowe szczęście, nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei. Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie, kiedy z łatwością przekręciłam gałkę. Może wcale nie byłam aż tak pechowa, jak myślałam.

Jeszcze raz obejrzałam się przez ramię, po czym szybko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Było ciemno, choć nie całkowicie, do wnętrza przez szparę pod drzwiami, wpadał nikły strumień światła. Odczekałam, aż oczy przyzwyczają się do mroku i ruszyłam powoli do drzwi po drugiej stronie. Po drodze dotarło do mnie, że nie jest to zwyczajny garaż. Było zbyt czysto. Panował tu idealny, a nawet obsesyjny, porządek. Pod przeciwległą ścianą stały śnieżnobiałe szarki, na podłodze nie było ani jednej plamy z oleju, a w kątach próżno było szukać zapomnianej pajęczyny. Pod inną ścianą stał stół dla majsterkowiczów w komplecie z tablicą a każde z narzędzi znajdowało się dokładnie na swoim miejscu. Starałam się nie myśleć o tym, jak Larry wymachuje młotkiem, wystrojony w falbaniastą spódniczkę i perukę. Ostrożnie przeszłam do końca garażu i otworzyłam drzwi do domu.

Znalazłam się w kuchni i zamrugałam, oślepiona nagłą potężną dawką światła. Nad zlewem wisiały żółte perkalowe zasłonki. Obrus od kompletu przykrywał niewielki stolik przy oknie. Blaty z corianu, kredens z bielonego drewna sosnowego i dwa obrazki z kogutami dopełniały stylizacji na francuską kuchnię na wsi. Stojąc w tym jasnym, radosnym pomieszczeniu, nie chciało się wierzyć, żeby właściciele domu byli uwikłani w jakąś niebezpieczną, przerażającą historię.

Ponieważ sama nie wiedziałam, czego szukam, postanowiłam zacząć od pokoju Hanka. W końcu, był on jedynym trupem w tej zagadce. Uznałam, że nie będzie mu przeszkadzało, jeśli trochę poszperam – to znaczy, przeprowadzę małe śledztwo – w jego rzeczach.

Pobiegłam na górę i weszłam do sypialni po prawej. Tu też było znać rękę Maurice'a. Lekkie, zwiewne tkaniny, ciemne drewno, na ścianach duże obrazy prosto z centrum handlowego, a na toaletce i nocnych szafkach małe, koronkowe serwetki. Gdybym nie wiedziała, kto naprawdę tu mieszkał, mogłabym przysiąc, że to sypialnia mojej sześćdziesięciopięcioletniej ciotki Mildred.

Szybko przejrzałam szafy i szuflady, starając się zignorować gęsią skórkę, której dostałam na myśl o tym, że dotykam rzeczy zmarłego. Ale w końcu nie umarł w tych ciuchach, prawda? Z tego co pamiętałam, w chwili śmierci był golusieńki. Zapamiętałam sobie, żeby podpytać o to Ramireza.

Obsesyjne zamiłowanie Maurice'a do porządku sprawiło, że nie znalazłam nic ciekawego, poza paroma sztukami kosztownej biżuterii i szufladą pełną rajstop w rozmiarze potrójne XL. Zerkając na zegarek (ciągle miałam szansę zdążyć na umówione woskowanie, o ile tylko ograniczę dalsze szperanie, to znaczy śledztwo, do dziesięciu minut), przeszłam do pokoju Larry'ego.

Wzdrygnęłam się na widok błyszczyka Raspberry Perfection leżącego na toaletce.

Generalnie uważam się za tolerancyjną dziewczynę. Lubię oglądać Porady Różowej Brygady i tak jak wszyscy opłakiwałam koniec Will & Grace, Nie odmawiam nikomu prawa do bycia innym, więc jeśli facet chce nosić perukę i rajstopy, nic mi do tego. Tylko dlaczego tym facetem musi być mój ojciec?

O wiele łatwiej jest być wolnym od uprzedzeń, jeśli coś nie dotyczy nas bezpośrednio.

Wzięłam głęboki oddech, przecięłam pokój i schowałam błyszczyk pod blond perukę. No, tak już lepiej. Dalej mogłam bawić się w zaprzeczanie.

Postanowiłam zacząć od nocnej szafki, bo jeśli chodzi o mnie, właśnie tam co wieczór ląduje zawartość moich kieszeni. Może Larry zostawił jakiś rachunek albo pudełko zapałek – cokolwiek, co podpowiedziałoby mi, gdzie może teraz być lub przed czym ucieka.

Zaczęłam od blatu szafki, rozwijając papierek po papierku. Były tu głównie rachunki ze spożywczego, drogerii i barów z fast foodem. Nie dowiedziałam się z nich niczego użytecznego, poza rym, że Larry zbyt tłusto jadał. Zanotowałam w pamięci, żeby powiedzieć Danie, iż moje ciągoty do niezdrowego jedzenia są uwarunkowane genetycznie.

Po sprawdzeniu szafki nocnej podeszłam do szafy (toaletkę pominęłam, ponieważ nie byłam pewna, czy mój kokon zaprzeczenia jest na tyle mocny, by wytrzymać widok „osobistych rzeczy”, jakie mogły kryć się w jej szufladach).

Otworzyłam drzwi i wciągnęłam głośno powietrze. Buty. Dziesiątki przepięknych, lśniących, designerskich butów. To było jak oglądanie wystawy butiku. Przyklękłam, żeby przyjrzeć się satynowym butom na koturnach z zeszłego sezonu od Michaela Korsy. Czarne, ozdobione kryształami górskimi, miały wiązania jak u baletek. Gdyby nie to, że były pięć rozmiarów za duże, znalazłabym się w niebie. Obróciłam je w dłoniach, przyglądając się najmniejszym detalom. Jeśli to były podróbki, to ja jestem żyrafą. Może i Larry miał coś wspólnego z kontenerami pełnymi podróbek, ale na pewno w nich nie chodził. To były oryginalne korsy po sześćset dolców za parę. Westchnęłam, odstawiając je na miejsce z należnym szacunkiem.

Ledwie stłumiłam pisk, kiedy zobaczyłam następną parę: pantofelki z paskiem od Jimmy'ego Choo w kolorze strażackiej czerwieni, na ośmiocentymetrowym obcasie ze złoconymi sprzączkami. Musiałam to przyznać Larry'emu: był drag queen z klasą. Wyjęłam szpilki z szafy i podziwiałam, jak we wpadającym przez okno świetle cudownie błyszczy lakierowana skóra. Nie mogłam się powstrzymać. Ściągnęłam swoje buty i podarowałam moim stopom chwilę rozkoszy w szpilkach od Jimmy'ego. Jestem pewna, że głośno jęknęłam. Może i noszę trzydziestkęósemkę, a to była porządna czterdziestkatrójka, ale miałam to gdzieś. Były fantastyczne. Więcej niż fantastyczne. Absolutnie w stylu Sary Jessiki Parker! Przybrałam kilka póz, jak modelka, przyglądając się im ze wszystkich stron. Zastanawiałam się właśnie, ile waty będę musiała napchać w palce, żeby móc w nich pójść na dzisiejszą randkę z Ramirezem, kiedy usłyszałam, jak na dole otworzyły się drzwi.

Znieruchomiałam.

– Hej! – zawołał głos. – Larry? Jesteś tam?

Wstrzymałam oddech. Znałam ten głos. Był to ten sam głos, który kłócił się wtedy w klubie z Monaldem. Gąsienica.

– Larry – powiedział śpiewnie. – Jesteś tam, stary? Drzwi frontowe były otwarte, więc pomyślałem, że wpadnę z wizytą.

Kłamczuch. Jeśli Gąsienica wszedł od frontu, był o niebo lepszym włamywaczem ode mnie. Niezbyt pocieszająca myśl.

– Larry! – zawołał w górę Gąsienica, tym razem ostrzejszym tonem. – Mam coś dla ciebie. Nie zmuszaj mnie, żebym wszedł na górę i cię poszukał.

Cholera! Rozglądałam się gorączkowo po pokoju, szukając jakiejś kryjówki. Po chwili Gąsienica ruszył ciężkim krokiem na górę. Szata była zbyt oczywista, nawet gdyby nie wypełniały jej buty. Łóżko, toaletka, szafka nocna – meble były za małe, żebym mogła się za nimi schować. Uniosłam narzutę w lamparcie cętki. Pod łóżkiem było jeszcze więcej butów. Łat. Zdaje się, że poza mną i Imeldą Marcos, Larry był jedyną osobą, która posiadała aż tyle par obuwia. Szybko odsunęłam stos pudełek i wcisnęłam się pod łóżko, między buty a koty kurzu. Tymczasem Gąsienica dotarł na piętro.