Słyszałam jego ciężki oddech, kiedy wszedł do pokoju, ale jedyne co widziałam to brązowe buty z zaokrąglonym, dziurkowanym czubkiem i kawałek czarnych spodni.
Podszedł do toaletki i słyszałam, jak otwiera szuflady, wszystko z nich wyrzucając. Na podłogę poleciały szminki, trzy głowy ze styropianu, biżuteria. Zładowała też blond peruka, a ukryty pod nią błyszczyk Raspberry Perfection przetoczył się po dywanie, zatrzymując się parę centymetrów od mojego nosa.
Czemu los się tak ze mną drażnił? Nie mógł choć na chwilę odpuścić dziewczynie, która starała się wypierać prawdę o ojcu – transwestycie?
Gąsienica burknął coś i zostawił toaletkę w spokoju. Patrzyłam, jak jego buty zmierzają w stronę szafy i wzdrygnęłam się na myśl o tym, co jego wielkie łapy mogą zrobić z bezcenną kolekcją butów Larry'ego. Usłyszałam, jak z trzaskiem przewrócił stojak z butami i aż zabolało mnie serce. Byłam zadowolona, że włożyłam szpilki od Jimmy'ego Choo. Przynajmniej one były bezpieczne.
Najwyraźniej uznając, że wyrządził już dość szkód, Gąsienica odsunął się od szafy. Odetchnęłam, z ulgą myśląc o ocalonych butach.
Ale zaraz wstrzymałam oddech, bo Gąsienica obrał kierunek na łóżko.
Coraz większymi oczami patrzyłam, jak zbliża się do mnie, krok po kroku, dopóki nosek jego prawego buta nie zatrzymał się parę centymetrów od mojej twarzy. Czułam zapach skóry oraz gryzącą woń pasty do butów wymieszaną z delikatną domieszką dezodorantu do stóp. Zamknęłam oczy, modląc się w myślach do świętego od kiepskich kryjówek, żeby Gąsienica nie usiadł na łóżku. Biorąc pod uwagę jego rozmiary, zrobiłby ze mnie naleśnik.
Ktoś tam na górze musiał mnie usłyszeć, bo Gąsienica nie tylko nie usiadł, ale wyszedł z pokoju.
Odetchnęłam z tak wielką ulgą, że koty kurzu zaczęty tańczyć mi przed nosem. Gąsienica zszedł na dół, a ja wygramoliłam się spod łóżka. Zaczekałam, aż usłyszę odgłos zamykanych drzwi i dopiero wtedy zrzuciłam za duże szpilki, złapałam swoje buty i pognałam na dół, przeskakując po dwa stopnie naraz. Przecięłam boso kuchnię i właśnie wślizgiwałam się z powrotem do garażu, kiedy usłyszałam, jak znowu otwierają się drzwi frontowe. Włożyłam buty i na paluszkach ruszyłam przez garaż, modląc się, żeby na coś nie wpaść. Zbyt się bałam, żeby czekać, aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności.
Potknęłam się tylko raz, o worek z nawozem czy czymś podobnym, który ktoś zostawił na samym środku. Wreszcie dotarłam do wyjścia. Ostrożnie przekręciłam gałkę, uchyliłam drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Ani śladu Gąsienicy. Powoli zamknęłam za sobą drzwi, starając się to zrobić możliwie najciszej, mimo że ręce trzęsły mi się jak galareta. Potem pobiegłam do furtki. Uchyliłam ją nieco i wyjrzałam. Przy krawężniku stał czarny lincoln town car z otwartym bagażnikiem. Obejrzałam dość seriali na HBO, żeby wiedzieć, że takimi limuzynami jeździ mafia. Wyciągnęłam szyję i rozejrzałam się na boki. Nigdzie nie było widać kierowcy. Miałam nadzieję, że nadal jest w domu. Policzyłam do trzech i popędziłam jak strzała do mustanga.
Tak bardzo trzęsły mi się ręce, że dopiero za trzecim podejściem udało mi się włożyć kluczyk do stacyjki. Kiedy już to zrobiłam, depnęłam gaz i ruszyłam z piskiem opon, wdzięczna za samochody z ośmiocylindrowym silnikiem zapakowanym w lekkie nadwozie.
Kiedy dotarłam do hotelu, w końcu przestały mi się trząść ręce, a zęby nie szczękały już jak kastaniety. Niestety, spóźniłam się na umówioną wizytę w Regis. Nie dość, że ktoś mnie śledził i musiałam uciekać przed mafiosami, to jeszcze byłam skazana na swój wąsik, dopóki kobieta o głosie Frań Drescher nie wciśnie mnie na jakiś inny termin. (Najwyraźniej, kiedy Bette była w mieście, nie tylko hotele przeżywały prawdziwe oblężenie). Po umówieniu się na szesnastą trzydzieści następnego dnia, rzuciłam się na łóżko i utkwiłam wzrok w suficie, próbując ogarnąć to, co mnie dziś spotkało.
W co ten Larry się wpakował? Teraz nawet ja musiałam przyznać, że było to coś mocno podejrzanego. Z tego, co mówił Maurice, sprawy przybrały gorszy obrót dwa tygodnie temu. Wtedy Larry i Hank pokłócili się i Hank zaczął nosić broń. O co poszło? I czym było to „coś”, co Gąsienica miał dla Larry'ego? Czy miał to w bagażniku? Czy miało to coś wspólnego z podróbkami butów? A może „Mam coś dla ciebie” w mafijnym żargonie oznacza: „Zaraz cię sprzątnę”?
Rozmyślanie o tym wszystkim tak bardzo mnie wyczerpało, że zasnęłam. Kiedy się obudziłam, niebo zmieniło kolor na ciemnoniebieski, a w kąciku ust zebrała mi się ślina.
Przekręciłam się na bok i sprawdziłam komórkę. Na wyświetlaczu widniała informacja, że mam dwie nowe wiadomości. Ciągle się łudząc, że jedna z nich może być od Larry'ego, wprowadziłam kod i odsłuchałam nagrania.
Niestety, żadna z wiadomości nie była od niego. Pierwszą zostawiła mama, która opowiadała mi o uroczej meksykańskiej restauracji na plaży, którą koniecznie muszę odwiedzić. Podobno podawali tam najlepsze mojito w Palm Springs. Wyznała, że ostatnim razem, kiedy tam była, wypiła ich tyle, że zaczęła uwodzić Podrabianego Tatusia od razu na parkingu, na tylnym siedzeniu jego auta. Moja matka: Królowa Zbyt Wielu Informacji.
Druga wiadomość była od Ramireza. Powiedział, że nie da rady wyrwać się wcześniej i prosił, żebyśmy spotkali się w II Fornaio na dole o siódmej. Spojrzałam na zegarek przy łóżku. Szósta piętnaście. Rety!
Wzięłam szybki prysznic, a potem przekopałam swoją torbę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na pierwszą randkę z Panem Chodzącym Seksem. Problem w tym, że pakowałam się z myślą o spotkaniu z dawno niewidzianym ojcem, a nie o uwodzeniu przystojnego gliniarza. Jeśli nie chciałam, by na koniec randki Ramirez pogłaskał mnie po głowie i opowiedział bajkę na dobranoc (a zdecydowanie tego nie chciałam, zważywszy na to, że pościłam już rekordowo długo), potrzebowałam innych ciuchów.
Zajrzałam do torby Dany. Mnóstwo spandeksu i strojów sportowych. Wszystko w rozmiarze trzydzieści sześć. Nigdy nie uważałam siebie za potężnie zbudowaną dziewczynę, ale nie było mowy, żebym wcisnęła się w te maleństwa. Zapamiętałam sobie, żeby opuścić dziś deser.
Zerknęłam na zegarek. Za piętnaście siódma. Za mało czasu, żeby pójść do butiku na dole i coś kupić. Mogłam zrobić już tylko jedno. Przez chwilę wpatrywałam się w komplet walizek w lamparcie cętki. Potem szybko otworzyłam jedną, licząc, że Marco pakował się równie dziewczyńsko, jak kupował.
Bingo.
Znalazłam różowo – fioletowy, szyfonowy szal, który idealnie pasował do kaszmirowego sweterka z dekoltem w serek, który odkryłam w walizce numer trzy. Do tego włożyłam moją czarną, skórzaną spódniczkę i botki od Gucciego. Muszę przyznać, że efekt był całkiem niezły.
Zafundowałam sobie powłóczyste spojrzenie za pomocą cieni i dużej ilości mascary, a na włosy nałożyłam mnóstwo pianki i szybko wysuszyłam, żeby nadać im seksowny wygląd a la prosto z łóżka. (Szczegół, że naprawdę dopiero co wstałam). Włożyłam też czarne, koronkowe stringi, a do torebki wrzuciłam kilka miętówek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to niezapomniana pierwsza randka.