Выбрать главу

11

Ramirez czekał na mnie przy barze. Przyznam, że kiedy do niego szłam, mój żołądek szalał niczym kolejka górska w wesołym miasteczku. Miał na sobie szare spodnie, marynarkę i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, dzięki czemu widać było skrawek opalonego ciała znajdującego się pod spodem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziałam Ramireza bez nieodłącznych, dżinsów i T – shirta. (No może poza pamiętnym wieczorem, kiedy oboje byliśmy półnadzy). Pan Twardy Glina się odstawił. Naprawdę się odstawił. Byłam zadowolona, że włożyłam stringi.

– Witaj, piękna – powiedział, całując mnie tuż nad uchem. Przejechał lekko palcem po rękawie mojego sweterka. – Miękki. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Podoba mi się.

Dzięki. – Nie przyznałam się, że podwędziłam go mojemu współlokatorowi – gejowi.

Trzymając rękę na moim krzyżu, Ramirez poprowadził mnie do stolika w głębi sali. W przytulnej restauracji było trochę innych gości, którzy trzymali się za ręce i karmili nawzajem makaronem. Z głośników sączyła się spokojna, instrumentalna muzyka, a na wszystkich stolikach stały wysokie świece. Sceneria rodem z włoskiego romansu. Krótko mówiąc, idealna restauracja na idealną pierwszą randkę. Punkt dla Twardego Gliny.

Szef sali usadził nas przy stoliku sąsiadującym ze stolikiem starszej, siwowłosej pary w identycznych T – shirtach z napisem „Najfajniejsza Para na Świecie”. Musiałam się z tym zgodzić. Mężczyzna trzymał dłoń kobiety w obu swoich i patrzył na nią, jakby dopiero co się pobrali.

Spojrzałam ponad stolikiem na Ramireza. Zastanawiałam się, czy mamy jakąkolwiek szansę, by dotrzeć tak daleko. Ramirez pochwycił moje spojrzenie.

– Bardzo ładnie dziś wyglądasz – powiedział, błądząc wzrokiem po moim ciele.

Zrobiło mi się gorąco w miejscach, o których istnieniu już zapomniałam.

– Dzięki. Ty też wyglądasz nieźle.

Uśmiechnął się, a w jego lewym policzku pojawił się ten seksowny dołeczek. Nachylił się i nie spuszczając ze mnie wzroku, rzucił:

– Co ty na to, żebyśmy odpuścili sobie kolację… – przeniósł wzrok trochę niżej, na mój dekolt -… i przeszli od razu do deseru?

Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że wcale nie chodzi mu o tiramisu. Już prawie się zgodziłam, kiedy zjawił się kelner, pytając, czego się napijemy. Po szybkim przejrzeniu karty win, Ramirez zamówił butelkę merlota Rutherford Hill. Miło. Ukradkiem zerknęłam na cenę. Łat. Bardzo miło. Drugi punkt dla Twardego Gliny.

Kiedy kelner odszedł, zabraliśmy się do studiowania menu.

– Zdecydowałaś już, na co masz ochotę? – zapytał Ramirez.

– Jeszcze nie. – Przeglądałam listę głównych dań. – Wszystko wygląda bardzo kusząco. A ty?

– Och, ja dobrze wiem, na co mam ochotę. – Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że się we mnie wpatruje. A dokładniej, w mój dekolt, uwypuklony dzięki stanikowi push – up, tak że nieco wyziera! ze sweterka Marca. Zaschło mi w ustach i z trudem przełknęłam, mając nadzieję, że nie zaczerwieniłam się jak burak.

– Dobrze się dziś bawiłaś na zakupach? – powiedział, zmieniając temat i rozkładając na kolanach serwetkę.

– Na zakupach? – zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zmrużył oczy.

– Tak, na zakupach. Miałaś dziś pójść na zakupy. – Przygryzłam wargę. No tak. Miałam.

– Eee, postanowiłam w zamian trochę pozwiedzać. – Szybko schowałam się za menu, udając, że całkowicie pochłonęło mnie studiowanie składników spaghetti marinara, żeby nie zobaczył poczucia winy w moich oczach.

Ale ten numer nie przeszedł. Ramirez położył dłoń na mojej karcie dań i powoli ją opuścił.

– Pozwiedzać?

– Aha – powiedziałam cienkim głosikiem, przerażająco podobnym do tego, którego używałam przyłapana na podjadaniu ciastek przed obiadem przez moją irlandzką katolicką babcię.

Jeszcze bardziej zmrużył oczy.

– A co dokładnie zwiedzałaś?

– Eee… dom Larry'ego i mieszkanie Maurice'a.

– Maurice'a?

– Chłopaka Hanka.

Ramirez zaklął. Najtajniejsza para na świecie spojrzała na nas.

– A co konkretnie robiłaś w mieszkaniu chłopaka Hanka? – zapytał Ramirez.

– Chciałam mu zadać kilka pytań.

– Nie odpuszczasz, prawda? – mruknął rozdrażniony, pocierając skroń.

– Powiedziałeś to tak, jakby to było coś złego.

– Bo jest, kiedy mówimy o mafii! – Najfajniejsza para głośno wciągnęła powietrze.

– Mów ciszej – szepnęłam.

Ramirez zacisnął szczęki. Wziął kilka głębokich oddechów i pewnie policzył w myślach do dziesięciu. Bez skutku. Na jego szyi znowu zaczęła pulsować żyłka.

Uratował mnie kelner, zjawiając się z naszym bardzo drogim merlotem. Odkorkował wino i nalał nam po kieliszku. Ramirez opróżnił swój jednym haustem.

– Zdajesz sobie sprawę, że właśnie wlałeś w siebie dwadzieścia dolców? – szepnęłam, kiedy kelner odszedł.

Ramirez spojrzał na mnie wzrokiem, który zatrzymałby szarżującego byka. Potem nalał sobie kolejny kieliszek.

– W porządku, Pani Detektyw – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Czego dowiedziałaś się od Maurice'a? Mów.

I powiedziałam. Opowiedziałam wszystko, czego dowiedziałam się od Maurice'a. O tym, że cała trójka wykonywała jakieś ekstra zlecenie dla Monalda. O kłótni Larry'ego z Hankiem, o tym, że Hank kupił sobie broń, i o tym, że Bobbi zniknął, a Larry wyjechał z miasta. Miałam właśnie zrelacjonować moje spotkaniu z kotami kurzu i butami Gąsienicy, kiedy wrócił kelner, by przyjąć nasze zamówienie.

Ramirez zamówił stek. Krwisty. Ja wahałam się między spaghetti marinara a lazanią z sosem śmietanowym, licząc na to, że im dłużej będę zwlekać, tym większa szansa, że Ramirezowi uda się zapanować nad złością… Nic z tego. Kiedy kelner zniknął, Ramirez utkwił we mnie nieodgadniona spojrzenie.

– Co? – zapytałam. Zmrużył oczy.

– Usiłuję zdecydować, czy lepiej wsadzić cię do pierwszego samolotu do LA., czy zabrać do siebie, związać i sprawić, żebyś zapomniała o całej tej sprawie.

Zamrugałam oczami.

– Czyja nie mam tu nic do powiedzenia? – Nachylił się do mnie z poważnym wyrazem twarzy.

– Maddie, ostatnią rzeczą jakiej chcę, to odebrać telefon z prośbą o zidentyfikowanie twojego ciała. A tak się może stać, jeśli nie zostawisz tej sprawy w spokoju. Dla ludzi pokroju Monalda skrzywdzić ciebie to jak zabić muchę. Nawet nie będą się nad tym zastanawiać. Proszę, wracaj do domu.

Przyznaję, że jego troska była wzruszająca.

– A co z Larrym? Nie mogę go zostawić na pastwę Monalda.

– A co konkretnie zamierzasz zrobić? Przecież nie jesteś nawet zdolna zdeptać pająka bez wpadania w panikę.

Powstrzymałam się od ciętej odpowiedzi, bo częściowo się z nim zgadzałam. To zupełnie nie była moja bajka. Za to Ramirez codziennie miał do czynienia z podobnymi sprawami…

– Ja nic nie chcę robić. Ale ty byś mógł. – Jego oczy zwęziły się jak u kota.

– Nie wiem, czy mi się to podoba.

– Mógłbyś załatwić Larry'emu program ochrony świadków albo coś.

– Co? Maddie, czy ty wiesz, o czym mówisz? Masz pojęcie, jak ciężko jest załatwić wiarygodnemu świadkowi udział w takim programie? A co dopiero facetowi, który być może coś wie i który być może wcale nie będzie chciał nam powiedzieć tego, co ewentualnie wie.

– Myślę, że może mu grozić niebezpieczeństwo.

– Myślisz, że może mu grozić.

– A co z Hankiem? – zapytałam. – Sam powiedziałeś, że to nie było samobójstwo.

Ramirez głośno westchnął.

– Słuchaj, dopóki twój ojciec sam się nie zgłosi, żeby zeznawać, nie mogę nic zrobić.