Выбрать главу

Oderwał rękę od nosa. Nadal ciekła z niego strużka krwi.

– Przykro mi, skarbie, ale nie mogę. To moja praca.

– Wcale nie – wycedziłam, przybliżając się do niego, dopóki mój palec wskazujący nie dotknął jego klatki piersiowej. – Twoja praca to wymyślanie historyjek o Wielkiej Stopie i jego nieślubnym dziecku ze Śnieżnym Potworem, Annie Nicole Smith i jej romansie z trzygłowym kosmitą albo tajnym rządowym spisku mającym na celu zatuszowanie sprawy potwora z Loch Ness.

– Nie natrząsaj się. Myślę, że za tekst o Nessie mogę dostać Pulitzera. – Uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. Może w innych okolicznościach, uznałabym jego autoironiczne poczucie humoru za ujmujące, ale w obecnej sytuacji miałam ochotę jeszcze raz mu przywalić.

– Pracujesz dla brukowca – powiedziałam powoli i wyraźnie, jakbym przemawiała do dwulatka. – Wymyślasz różne bzdury. Nie publikujesz prawdziwych historii o prawdziwych ludziach.

Jego niebieskie oczy rozbłysły.

– Czyli mamy tu prawdziwą historię?

– Nie – odparłam szybko. – Nie ma żadnej historii. Jestem tu… na wakacjach.

– Zabawne, myślałem, że wypoczywasz w Palm Springs. – Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę.

Zmrużyłam oczy.

– Skąd o tym wiesz?

– Skarbie, wiem o tobie wszystko. Jestem bardzo dobrym reporterem.

– Dobre. I dlatego pracujesz dla „Informera”? – Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Walisz z grubej rury. Okej, powiem ci, jak było. W zeszłym tygodniu zadzwonił do mnie facet, mówiąc, że zobaczył twoje zdjęcie w naszej skromnej, jak to pięknie nazwałaś, „fabryce podłości”. Twierdził, że jest twoim ojcem, który zniknął z twojego życia dawno temu, a teraz chciałby się z tobą skontaktować. Czując, że zanosi się na ckliwą historię, nie mogłem się oprzeć i dałem mu twój numer. Potem jeździłem za tobą, czekając na łzawe spotkanie po latach. W zamian, dostałem martwą drag queen. W sumie, nawet zabawnie wyszło – dodał, puszczając oczko.

Ponownie zwinęłam dłoń w pięść.

– Wiem – ciągnął – że zgodnie z oficjalną wersją zmarły popełnił samobójstwo, skacząc z dachu. Ale każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie na ten temat, wie, że trajektoria się nie zgadza. To plus fakt, że wypytywałaś znajomych nieboszczyka, i miałem gotowy nagłówek: „Pani detektyw z Santa Monica znowu w akcji”.

Poczułam ucisk w żołądku. Na szczęście nie wspomniał o Ramirezie ani mafii. Najwyraźniej nie był aż tak dobrym reporterem.

– Zostaw mnie w spokoju – ostrzegłam go. Znowu się uśmiechnął.

– Po co ta wrogość? Nie lepiej ułatwić sobie życie? Może dałabyś nam wyłączność, skarbie?

– Przestań mówić do mnie „skarbie”!

– A co, znowu mnie uderzysz? – Poważnie się nad tym zastanawiałam.

– Słyszałeś kiedyś o zniesławieniu? Pomówieniu? Spokojnie mogłabym cię pozwać za te bzdury o Wielkiej Stopie.

Felix przyłożył rękę do serca w udawanym przerażeniu.

– Boże broń. – Zmrużyłam oczy.

– Nabijasz się ze mnie?

– Owszem.

– Nienawidzę cię. – Jestem zdruzgotany.

– Posłuchaj chłoptasiu: jeśli jeszcze raz zobaczę swoje zdjęcie w twoim szmatławcu, wrócę tu z moją najlepszą przyjaciółką, która jest Miejską Bojowniczką i zna sto jeden sposobów, jak sprawić, żeby facet śpiewał sopranem. I nie zawaha się skorzystać z tej wiedzy!

Tylko się uśmiechnął.

– No, no, brzmi ekscytująco.

Posłałam mu spojrzenie, które zmroziłoby samego diabła (myślę, że on też jest reporterem brukowca).

– Przestań mnie śledzić! – Podeszłam do drzwi i szarpnęłam je tak mocno, że aż uderzyły w ścianę.

– Miło cię było poznać, Maddie! – zawołał za mną. Pokazałam mu środkowy palec i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Gotując się w środku, zjechałam windą na poziom z kasynem. Poszłam prosto do American Restaurant, gdzie zamówiłam talerz pełen placuszków, gofrów, tostów francuskich i naleśników. Wyszedł z tego tak pokaźny stos, że prawie nie było mnie zza niego widać. Podali mi te pyszności z górą bitej śmietany i rzeką syropu klonowego. Jadłam, dopóki nie zrobiło mi się niedobrze. Mimo to wściekłość nie ustąpiła, nie do końca. Czułam niepokój. To, że po piętach deptał mi reporter brukowca, jeszcze bardziej wszystko komplikowało.

Jeśli Monaldo zobaczy artykuł Felixa, szybko połączy ze sobą fakty i zorientuje się, że jestem córką Larry'ego. Nie byłam pewna, jak wpłynie to na bezpieczeństwo Larry'ego, ale wątpiłam, by przysporzyło mu to sympatii Monalda.

Nie wspominając już o sympatii do mnie.

W cokolwiek Larry się wpakował, musiałam go z tego wyciągnąć. I to szybko.

Kiedy wróciłam do pokoju, Marco starannie pakował swoją kolekcję pamiątek do walizek w lamparcie cętki, a Dana pobierała z telewizji ostatnią lekcję gry w pokera.

Spojrzała na mój top upstrzony plamkami syropu klonowego i z dezaprobatą pokręciła głową.

– Och, Maddie. Placuszki? Wiesz, ile zawierają węglowodanów? Nie wspominając już o rafinowanym cukrze.

– Zjadłam tylko trzy. – Nie przyznałam się do gofrów, tostów i naleśników.

– Biała mąka idzie prosto w talię. Założę się, że aby spalić same węglowodany, które właśnie pochłonęłaś, musiałabyś zrobić ze dwieście brzuszków.

Wzdrygnęłam się na wzmiankę o brzuszkach.

– To było silniejsze ode mnie. Musiałam się jakoś uspokoić.

– Co się stało? – zapytał Marco, wkładając pamiątkowy kubek do kawy między mokasyny.

Opadłam na jedyne sprawne łóżko i opowiedziałam im o serii porannych katastrof, jakie mnie dotknęły. Nie do wiary, że życie może stanąć na głowie w tak krótkim czasie. Nie było nawet południa!

Kiedy skończyłam, Marco z trudem wepchnął do walizki ostatnią pocztówkę, a Dana nie mogła wyjść z szoku.

– Boże! Co za ścierwo! Żeby prawie zepchnąć nas z drogi z powodu głupiego zdjęcia?

– W sumie nie było aż tak ostro – powiedziałam. Teraz, kiedy wiedziałam, że osobnik, który mnie śledził, był tylko hieną z brukowca, nie podchodziłam do tamtej sytuacji aż tak emocjonalnie.

– Co za kutas – rzuciła Dana. – Powinnam tam pójść i skopać mu tyłek. Kuszący pomysł, ale nie chciałam, żeby Felix opisał wszystko jutro na pierwszej stronie.

Zamiast tego, zwróciłam się do Marca, który siedział na swojej torbie, próbując zasunąć zamek do końca.

– Poszczęściło ci się wczoraj z Madonną? – zapytałam.

W jego oczach rozbłysły szelmowskie ogniki, a w policzkach pojawiły się dołeczki.

– Ćśśś, Maddie. Przecież wiesz, że nigdy nie mówię o tak intymnych sprawach.

Przewróciłam oczami. Przynajmniej on sobie poużywał w Vegas.

– Chodziło mi o Bobbi.

– Och! Tak, jasne. – Sięgnął do swojej nowej torebki z napisem „I love Vegas” i wyciągnął skrawek papieru. – Madonna powiedział, że Bobbi mieszka przy lotnisku, nad barem o nazwie FlyBoyz. Tutaj mam adres. – Marco podał mi kartkę.

– Rozumiem, że nadal nie pojawił się w klubie? Marco pokręcił głową.

– Nie. Madonna powiedział, że nikt go nie widział od tygodnia. Ulotnił się w połowie wieczoru. Poprosił jedną z dziewczyn, żeby go zastąpiła i po prostu wyszedł.

– Czy wcześniej zdarzało mu się coś podobnego? – Marco zaprzeczył ruchem głowy.

– Nigdy. Bobbi ma dwie byłe żony i pięcioro dzieci. Z tego, co mówił Madonna, facet ciągle zalega z alimentami. Nigdy nie urywał się z pracy.

Miałam złe przeczucia. Pogrzeb Hanka był dopiero o czternastej, co dawało nam trzy godziny na odwiedzenie mieszkania Bobbiego.

Po ograbieniu pokoju z hotelowej papeterii i gratisowych minikosmetyków, zaciągnęliśmy nasze bagaże na dół i władowaliśmy je do mustanga. Magicznym sposobem bagaże Marca się rozmnożyły i miałam dla siebie tylko malutki skrawek tylnego siedzenia, pomiędzy jego walizą a kartonowym Elvisem naturalnych rozmiarów, którego kupił w Muzeum Neonów. Starałam się nie myśleć o czekającej mnie czterogodzinnej podróży w towarzystwie Króla, kiedy Marco włączył się do ruchu na Strip i wlókł ślimaczym tempem wraz z innymi samochodami jadącymi w kierunku lotniska.