Ramirez znowu zacisnął zęby.
– Nie ustawiamy butów w rzędzie podejrzanych.
– Ale musisz mi uwierzyć. Wiesz, że tego nie zrobiłam! Ramirez wypuścił powietrze w stronę sufitu.
– Przykro mi, Maddie – powiedział, nieco łagodniejszym tonem – ale nie liczy się to, co wiem, tylko…
– …co możesz udowodnić – dokończyłam za niego. Zaczynał przypominać zdartą płytę.
Skinął głową.
– Słuchaj, zobaczę, co da się coś zrobić, żeby cię stąd wyciągnąć. Wiedz jednak, że prokurator okręgowy ma dostateczne dowody, żeby cię zatrzymać. Tu chodzi o morderstwo. I choć cię lubię, nie mogę nic na to poradzić.
Przygryzłam wargę. Wiem, że powinnam popaść w rozpacz, na myśl o powrocie do koleżanek z celi, ale zamiast tego całkowicie skupiłam się na pierwszej części ostatniego zdania. Ramirez mnie lubił. Naprawdę mnie lubił.
Postanowiłam trzymać swoje emocje na wodzy i tylko zapytałam:
– Wracając do Bobbiego. Jak on… no wiesz, odszedł?
– Przyczyną śmierci był tępy uraz głowy. Ktoś mu przyłożył.
Czyli nie zginął od kuli. Wypuściłam powietrze, dopiero teraz uświadamiając sobie, że wstrzymywałam oddech. Wiem, powiedziałam Ramirezowi, że wrabiają Larry'ego, ale dopóki tego nie powiedział, gdzieś w głowie ciągle słyszałam wystrzał z broni nagrany na moją sekretarkę.
– Co się z nim działo przez ostami tydzień? Ramirez pokręcił głową.
– Nie wiem. Słuchaj, właściwie to nawet nie jest moja sprawa. Powinienem być teraz z Monaldem.
– Przepraszam – bąknęłam, spuszczając głowę. Ledwo obiecałam, że nie będę wchodzić Ramirezowi w paradę, a znowu zagrażałam jego śledztwu.
Sięgnął przez stół i nakrył moją dłoń swoją. Była duża i ciepła, i nagle zapragnęłam skryć się w niej cała. Do moich oczu napłynęły łzy, kiedy pomyślałam, że za chwilę zostawi mnie tu samą.
– Będzie dobrze – obiecał. Gdyby powiedział to ktoś inny, uznałabym, że po prostu próbuje mnie pocieszyć. Ale z jakiegoś powodu, Ramirezowi wierzyłam.
Stłumiłam łzy, pociągnęłam nosem i pokiwałam głową. Uważam, że jak na zaistniałe okoliczności, i tak byłam bardzo dzielna.
– Masz. – Ramirez przysunął mi notatnik. – Napisz tu wszystko, co mi przed chwilą powiedziałaś. Chociaż – zawiesił głos, uśmiechając się półgębkiem – może lepiej nie przyznawaj się do wtargnięcia z włamaniem.
Skinęłam głową.
– Dobrze. – Wzięłam długopis, próbując zebrać myśli, aby opisać wydarzenia dwóch ostatnich dni w miarę logiczny sposób.
– Powiem detektywowi Romanowsky'emu, że może już wrócić – mruknął Ramirez, wstając.
Skinęłam głową. A potem pomachałam leciutko do lustra. Ramirez zatrzymał się w połowie drogi do drzwi.
– Co to było? Wskazałam na lustro.
– Machałam detektywowi.
Przechylił głowę, patrząc na mnie skonsternowanym wzrokiem.
– No wiesz, po drugiej stronie lustra.
Nie zaśmiał się, ale przy jego oczach pojawiły się rozbawione zmarszczki. – To zwykłe lustro.
– Ale w Prawie i porządku… – Urwałam, kiedy Ramirez pokręcił głową, już otwarcie się uśmiechając.
– Skarbie, oglądasz za dużo telewizji.
Wbiłam wzrok z powrotem w notatnik, czując, jak moje policzki oblewa gorący rumieniec. Śmiejąc się, Ramirez wyszedł z pokoju. Zdaje się, że tym sposobem dobiłam do siedemdziesięciu pięciu punktów na skali zażenowania.
Kiedy już kończyłam pisać oświadczenie i jeszcze raz opowiedziałam wszystko detektywowi Sipowiczowi, zostałam odprowadzona z powrotem do celi, gdzie czekały Bezdomna i kobieta w Staniku.
Ponieważ w celi nie było okien, a mój zegarek został skonfiskowany wraz z butami (naprawdę nie wiedziałam, w jaki to niebezpieczny sposób mogłabym go wykorzystać), nie miałam pojęcia jak długo tam siedzę. Miałam wrażenie, że całą wieczność. Zwłaszcza że ostatni raz byłam w toalecie jeszcze przed pogrzebem i choć odmawiałam przyjmowania jakichkolwiek płynów, strasznie chciało mi się siku. Przyglądałam się wolno stojącemu sedesowi w rogu celi. Pomijając miliony bakterii czających się na jego metalowej powierzchni, nie było mowy, żebym załatwiała swoje sprawy na oczach wszystkich. Skrzyżowałam nogi, modląc się, żeby Ramirez szybko mnie stąd wyciągnął.
W międzyczasie, po raz kolejny odtwarzałam w głowie swoją wizytę w domu Larry'ego. Po tym, co powiedział Ramirez, byłam pewna, że to Gąsienica zabił Bobbiego, a następnie podrzucił ciało do garażu mojego ojca. Nie wiedziałam tylko, czy policja będzie w stanie to udowodnić. Tymczasem, Monaldowi upiekło się wyeliminowanie Hanka, a sądząc po rozwoju wydarzeń (to ja siedziałam za kratkami!), istniało duże prawdopodobieństwo, że ujdzie mu na sucho także to morderstwo. Zastanawiałam się, co jest gorsze – mój ojciec uciekający przed mafią czy mój ojciec uciekający przed policją?
Rozkrzyżowałam i ponownie skrzyżowałam nogi, zastanawiając się, kiedy pęknie mi pęcherz. Byłam pewna, że już lada chwila, kiedy w końcu wróciła Belushi i mnie zawołała. Prawie rozpłakałam się z radości, gdy otworzyła drzwi celi i powiedziała, że jestem wolna. Prawie. Natychmiast poprosiłam ją, żeby wskazała mi drogę do łazienki.
Po skorzystaniu z toalety (która nie była wiele lepsza od tej w celi), ochlapałam twarz odrobiną wody i poszłam po swoje rzeczy. Zależało mi zwłaszcza na kosmetykach do makijażu. Moje wory pod oczami już prawie wlokły się po ziemi.
Belushi odprowadziła mnie do małego pomieszczenia, gdzie umundurowany policjant wydał mi plastikową torebkę z osobistymi rzeczami. Tak jak kazali, sprawdziłam, czy oddali mi wszystko, a potem podpisałam pokwitowanie. W trzech egzemplarzach. Oddali wszystko, łącznie z moimi zrujnowanymi butami. Ale i tak je włożyłam. Nawet ze złamanym obcasem, szpilki od Roberta Cavallego wyglądają lepiej od tych papierowych kapciuszków. Poza tym, idealnie pasowały do mojej poplamionej trawą bluzki i zniszczonej spódniczki.
Zanim wyszłam, przyszedł do mnie Sipowicz i poinformował wolno i wyraźnie, że nie wolno mi opuścić okręgu Clark. Nawet powoli.
Kiedy wyszłam na chłodne, nocne powietrze, wzięłam głęboki oddech. Miałam wrażenie, jakbym spędziła w areszcie kilka dni, a nie godzin. Słońce już dawno zaszło i niebo było granatowe. Być może, gdzieś ponad światłami Vegas migotały nawet gwiazdy. Zrobiło mi się chłodno, więc objęłam się ramionami. Nagle poczułam się strasznie zmęczona. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny były bardzo intensywne.
Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że kiedy wyjdę, będzie na mnie czekać Ramirez. Niestety, jedynymi ludźmi na schodach budynku było kilku bezdomnych i facet rozdający ulotki znajdującego się w centrum klubu ze striptizem. Byłam rozdarta. To, że pracował, oznaczało, iż był coraz bliżej wsadzenia Monalda za kratki, dzięki czemu mój ojciec będzie bezpieczny. Z drugiej strony, fakt, że praca była dla niego ważniejsza ode mnie (znowu), niezbyt dobrze świadczył o naszym związku – nie – związku. Starałam się o tym nie myśleć, żeby dodatkowo nie nabawić się bólu głowy. Usiadłam na kamiennych schodach i wyciągnęłam komórkę, żeby zadzwonić do Dany i poprosić, by po mnie przyjechała.
Nie zdążyłam wybrać jej numeru, bo komórka zadzwoniła w mojej ręce.
– Halo?
– Aresztowali cię?! – zaskrzeczała moja matka.
Czemu, och, czemu znowu zapomniałam zerknąć na wyświetlacz zanim odebrałam?
– Cześć, mamo.
– Boże, proszę, powiedz mi, że to nieprawda. Powiedz, że moje maleństwo nie jest w więzieniu!
– Dobrze. Nie jestem w więzieniu. – Co, od pięciu minut, było prawdą.
– Och, Maddie, jak mogłaś mi to zrobić? Najpierw dowiaduję się, że jesteś w Vegas, potem dzwoni Marco i mówi, że cię aresztowali!