Czułam, jak ustępuje pierwszy guzik, potem drugi. Gorący oddech Ramireza przyjemnie drażnił moją nagą skórę. Kiedy puścił guzik numer trzy, spodziewałam się, że za chwilę poczuję jego gorące, wilgotne usta na moich piersiach. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Mało tego. Ramirez się odsunął..
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak podparty na łokciu, wydłubuje coś spomiędzy zębów.
– Wszystko w porządku? – zapytałam. Marszcząc brwi, wydawał z siebie dźwięki, jakby pluł.
– Chyba mam trawę między zębami.
Spojrzałam na swoją bluzkę. Jasne. W rowkach moich niegdyś białych guzików ciągle miałam drobinki ziemi oraz trawy.
Westchnęłam. Okej. Dosyć tego. Poddaję się. Los wyraźnie jest przeciwko mnie.
– Wszystko jest nie tak.
– Co jest nie tak? – zapytał Ramirez, przejeżdżając językiem po zębach.
– To! – Usiadłam, wskazując na niego, nadal plującego, a potem na swoje nieogolone nogi. – Powinno być zupełnie inaczej. Śmierdzę jak cela w areszcie, mam nieogolone nogi, nieświeżą bieliznę i pilnie potrzebuję woskowania wąsika. Spójrz na mnie – powiedziałam, wskazując trawnik na mojej bluzce i złamany obcas szpilki, smętnie zwisającej z mojej stopy. – Wyglądam okropnie. Nie mogę kochać się z tobą, tak wyglądając.
Ramirez wpatrywał się we mnie, mrugając oczami.
– Według mnie, wyglądasz dobrze – powiedział, tyle że zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
Zmrużyłam oczy.
– To stwierdzenie czy pytanie? Ramirez przygryzł wnętrze policzka.
– A jak brzmi odpowiedź, dzięki której wrócimy do całowania?
– Nie ma dla ciebie znaczenia, że to nasz pierwszy raz? – zapytałam, opierając dłonie na biodrach. – Nasz pierwszy raz powinien być wyjątkowy. Dookoła powinny stać świece zapachowe z llluminations, w tle powinna grać Enya. Powinnam mieć na sobie śliczny, koronkowy komplecik, z Frederick's of Hollywood. Powinnam wyglądać seksownie. To – powiedziałam, jeszcze raz pokazując mój zniszczony strój – nie jest seksowne.
Ramirez przekręcił się na plecy i wypuścił powietrze w stronę sufitu.
– Wykończysz mnie; jesteś tego świadoma? Przygryzłam wargę.
– Przykro mi. – Naprawdę było mi przykro, zwłaszcza kiedy patrzyłam na jego kaloryfer. Westchnęłam.
– W porządku – mruknął. – Jeśli chcesz zaczekać, zaczekamy.
– Dziękuję. Uniósł brew.
– Jesteś pewna, że chcesz zaczekać?
Nie.
– Tak.
Znowu głośno westchnął.
– Dobra, w takim razie, pójdę wziąć prysznic. – Wstał i szybko przeciął pokój. – Bardzo zimny prysznic – dodał, posyłając mi namiętne spojrzenie pełne żaru. Potem zamknął za sobą drzwi łazienki.
Opadłam z powrotem na poduszki. Los jeszcze mi za to zapłaci.
Całą noc rzucałam się, przekręcałam z boku na bok, robiąc wszystko, żeby moje szczeciniaste nogi nie weszły w kontakt z nogami Ramireza. Czy istnieje gorsza tortura dla kobiety, która od dawna nie uprawiała seksu, niż spanie obok takiego faceta? Jeśli tak, to powinni ją stosować wobec terrorystów, bo kiedy w końcu przez cienkie jak papier zasłonki zaczęło zaglądać słońce, byłam już tylko o krok od rwania sobie włosów z głowy.
Ramirez wstał pierwszy. Słyszałam, jak się ubiera, podczas gdy ja uparcie odmawiałam otwarcia oczu. Wiedziałam, że wystarczy jedno spojrzenie na jego boskie ciało i będę stracona. Z włochatymi nogami czy nie, rzuciłabym się na niego. Zanim uznałam, że mogę bezpiecznie otworzyć oczy, usłyszałam, jak zamykają się drzwi. Wychyliłam głowę z pościeli i zobaczyłam, że Ramirez wyszedł. Na szafce nocnej zostawił wiadomość, którą skreślił na odwrocie serwetki z KFC: „Poszedłem po kawę, zaraz wracam. R”.
Może i nie zakończył liściku serduszkiem czy całuskami, ale to nie zmieniało faktu, że poszedł po kawę. Byłam zachwycona.
Korzystając z okazji, zwlokłam z łóżka swoje umordowane ciało i poszłam pod prysznic. Zamiast zwykłych zabiegów z pianką i suszarką zaplotłam mokre włosy w warkocz francuski. Potem zanurkowałam do szafy, gdzie znalazłam T – shirt i spodnie dresowe. Wróciłam na łóżko i właśnie włączyłam View, kiedy wrócił Ramirez, z dwoma kubkami kawy w jednej ręce i pudełkiem ciastek w drugiej.
– Dzięki ci, dobry człowieku – powiedziałam, biorąc od niego jeden z parujących kubków. Upiłam łyk. Duża mocha latte z bitą śmietaną. Och, jak ja lubiłam tego faceta.
– Pomyślałem, że pewnie jesteś głodna. – Uniósł wieczko pudełka z ciastkami. Pączki Krispy Kreme. Naprawdę lubiłam tego faceta.
– Okej – sapnął, kiedy usadowiliśmy się na łóżku i zaczęliśmy zajadać donuty (czułam prawie jakbyśmy byli na pikniku). – Wolisz najpierw dobre czy złe wieści?
– Hm… zdecydowanie dobre wieści – odparłam, odgryzając kawałek słodkiej rozkoszy z nadzieniem wiśniowym. To biło na głowę płatki śniadaniowe Dany.
– Dobrze. – Ramirez przełknął kęs. – Rozmawiałem z detektywem Romanowskym. Zrobili już sekcję zwłok Boba i ustalili, że nie zmarł wczoraj. Lekarz sądowy znalazł też ślady przemrożeń.
– Zamrozili go? – zapytałam, zdumiona, że mimo rozmowy o trupie, pączki nadal smakują pysznie.
Ramirez skinął głową.
– I co trochę utrudnia ustalenie, kiedy dokładnie nastąpił zgon. Jednak biorąc pod uwagę stan ciała i to, kiedy ostatni raz widziano Boba, Romanowsky uważa, że stało się to około dwunastego.
Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia. Dzisiaj był dwudziesty pierwszy, więc dwunasty wypadał… w zeszłą środę. Poczułam przypływ animuszu, kiedy dotarło do mnie, co to oznacza.
– Wtedy nie było mnie jeszcze w Vegas! Ponownie skinął głową, zlizując z palców dżem.
– Dokładnie. Romanowsky mówi, że możesz wracać do domu, pod warunkiem, że nie będziesz się uchylać od dalszego przesłuchiwania.
Powinnam się cieszyć, prawda? Zostałam zwolniona z aresztu. Tyle że niespecjalnie podobał mi się pomysł powrotu do domu. Teraz, kiedy wiedziałam, że obaj przyjaciele taty zostali zamordowani i że mafia próbuje go w to wrobić, zdałam sobie sprawę, że potrzebuje mojej pomocy bardziej niż kiedykolwiek. Nie byłam pewna, co konkretnie mogę zrobić, wiedziałam tylko, że na pewno me powinnam opuszczać Vegas.
– Czy nasz dobry detektyw ma jakieś podejrzenia, kto sprzątnął Bobbiego? – zapytałam z nadzieją, że wszystko wskazywało na Monalda.
Ramirez pokręcił głową.
– Nic konkretnego. A przynajmniej nic mi nie mówił.
Odgryzłam kolejny kawałek pączka, pozwalając, by lepka, wiśniowa pychota rozpłynęła się po moim języku. Zeszła środa. Coś mi to mówiło. Tylko co? Wysiliłam swój mały móżdżek, upijając kolejny łyk mocha latte. I nagle sobie przypomniałam. Tamta aukcja na eBayu, której wydruk zwinęłam z gabinetu Monalda. BobEDoll wystawił na sprzedaż buty Prady, tego samego dnia, kiedy nasz Bobbi kopnął w kalendarz. Nie byłam pewna, co łączy te dwa wydarzenia, ale był to nader ciekawy zbieg okoliczności.
– Pokażę ci coś, ale obiecaj, że nie będziesz się wściekał – powiedziałam, odkładając pączka i wycierając palce.
Ramirez zastygł z kubkiem kawy w połowie drogi do ust.
– Świetnie. Co znowu? Zmrużyłam oczy.
– Jeśli masz tak reagować, to nie wiem, czy ci to pokazywać. Odstawił kubek i pomasował kark.
– Dobrze. Obiecuję, że się nie wścieknę.
– Słowo?
– Słowo.
– Słowo honoru?
– Jezu – wymamrotał. – Okej, daję ci słowo honoru, że się nie wścieknę. Uniósł dwa palce. – O co chodzi?
– Widzisz, przypadkiem wzięłam coś z gabinetu Monalda.
– Jezu, Maddie! – wykrzyknął, zwijając dłoń w pięść. – Co, u diabła, strzeliło ci do głowy?