Zamknęłam za sobą drzwi i przemknęłam korytarzem do głównej części klubu. Od drzwi wyjściowych dzieliło mnie już tylko kilka kroków, kiedy na moim ramieniu wylądowała czyjaś dłoń.
– Co ty tu robisz, do cholery?
Niech to szlag. Biorąc pod uwagę mojego dotychczasowego pecha, właściwie nie powinnam się dziwić. Zaczynałam nawet myśleć, że powinni przemianować Prawo Murphy'ego na Prawo Maddie. Co złego mogło się przydarzyć, to się przydarzało. Oczywiście mnie.
Powoli się odwróciłam. Ramirez stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, łypiąc na mnie wściekle. Żyła na jego szyi pulsowała, a szczęki miał zaciśnięte tak mocno, że mógłby nimi miażdżyć diamenty.
– Eee… cześć? – Pomachałam mu leciutko palcem.
– Cześć? – Zgrzytnął zębami. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Przełknęłam ślinę.
– Cześć, przystojniaku?
Spojrzał na sufit i wymamrotał coś po hiszpańsku. Pewnie modlitwę do świętego od lekkomyślnych blondynek, żeby dał mu cierpliwość, i żeby mnie nie udusić.
– Mogę wszystko wyjaśnić – powiedziałam, wiedząc, że będę musiała nawijać naprawdę szybko, jeśli chcę wyjść z tego obronną ręką.
– Zamierzałam zostać w pokoju. Naprawdę! Ale latte było takie pyszne, no i potrzebowałam świeżej bielizny. Do tego ostatnia noc była taka długa i męcząca, bo przez cały czas rzucałam się i przekręcałam, żeby nie pokiereszować cię swoimi szczeciniastymi nogami. No więc pojechałam do hotelu, dosłownie na minutkę, a potem Dana powiedziała mi o wizji i musieliśmy powstrzymać mamę. Niestety spóźniliśmy się i zdążyła już porazić Monalda paralizatorem.
Ramirez zmrużył oczy. Żyła na jego szyi pulsowała dwa razy szybciej niż zwykle.
– Poraziła Monalda paralizatorem? Skinęłam głową.
– Troszeczkę. Wkrótce powinien się ocknąć.
Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś mocno niecenzuralnego, kiedy zadzwoniła komórka przy jego pasku. Spojrzał na wyświetlacz.
– Cholera. Monaldo.
Przełknęłam ślinę, instynktownie kierując wzrok w głąb korytarza, gdzie lada moment spodziewałam się zobaczyć czerwonego na twarzy, uzbrojonego gangstera na trzęsących się nogach.
– Widzisz, mówiłam, że wkrótce się ocknie – rzuciłam, próbując nadać sytuacji pozytywny wydźwięk.
Ramirez nic nie powiedział, tylko jeszcze raz spojrzał na mnie wściekle. Potem złapał mnie za rękę i poprowadził między stolikami na tyły klubu.
– Co teraz? – zapytałam. Potknęłam się, próbując za nim nadążyć.
– Hej, nie wszyscy mają takie długie nogi jak ty.
– Spróbuję przekonać Monalda, że wcale nie został porażony paralizatorem przez mamuśkę wścibskiej blondynki – powiedział, nie zwalniając kroku. – A ty na mnie zaczekasz. Potem zawiozę cię na lotnisko i osobiście wsadzę do pierwszego samolotu do Los Angeles. Rozumiemy się?
– Ale co z Hankiem, Bobbim i Lar…
Zamilkłam, bo Ramirez znowu spiorunował mnie wzrokiem. Dobra. Nieważne.
Wypchnął mnie przez tylne drzwi na niewielki parking za klubem. Stało tam kilka samochodów, głównie z drugiej ręki, prezentujących imponującą kolekcję rozmaitych wgnieceń i zadrapań. Z przodu zauważyłam dwa długie, czarne lincolny. Wiedziałam już, że to ulubiony środek transportu Monalda. Z tyłu, w rogu, stał SUV Ramireza. Zaprowadził mnie do niego, cały czas pchając przed sobą, otworzył pilotem i wsadził mnie na tylne siedzenie.
– Ty – warknął, celując we mnie palcem – zostajesz. Skrzyżowałam ręce na piersi.
– Nie jestem psem, wiesz? Znowu zmrużył oczy.
– Nie, nie jesteś psem. Jesteś małym wrzodem na tyłku, który doprowadza mnie do szału. I, na wypadek gdybyś nie wiedziała, ryzykuje powrót za kratki za utrudnianie śledztwa, napad z użyciem niebezpiecznego narzędzia i wkurzanie funkcjonariusza policji.
– Wymyśliłeś ostatnie dwa zarzuty. Jego oczy zamieniły się w wąskie szparki.
– Chcesz się przekonać? Przełknęłam ślinę. Nie chciałam.
– Przepraszam – powiedziałam.
Rozluźnił mięśnie szczęki, spoglądając na mnie nieco łagodniej.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wiesz o tym? – Wiem. I przepraszam – powtórzyłam.
Pokręcił głową. Potem uśmiechnął się leciutko. Wyciągnął rękę i nawinął sobie na palec kosmyk moich włosów.
– Masz szczęście, że jesteś taka słodka.
Na ogół nie lubię, kiedy ktoś mówi, że jestem słodka. Słodkie są śliniące się niemowlęta, pieski w sweterkach i animowane misie z tęczami na brzuszkach. Ja wolę określenia takie jak: „piękna”, „seksowna” czy „wystrzałowa”. Ale słowo „słodka”, wypowiedziane szorstkim, ochrypłym głosem Ramireza, w połączeniu ze spojrzeniem jego ciemnych, niebezpiecznych oczu, sprawiło, że zrobiło mi się gorąco.
Nagle siedzenie z tyłu jego samochodu wcale nie wydawało się takie złe.
Objął mnie w pasie, a jego usta powoli zbliżyły się do moich. Ciepło promieniujące z jego ciała wywołało u mnie uderzenie gorąca godne menopauzy. Musnął językiem moją dolną wargę i jęknął. A może to ja jęknęłam? Nie byłam pewna. Niczego nie byłam pewna, poza uczuciem napięcia w majtkach i tego, że jestem ostatnią idiotką że się z nim wczoraj nie przespałam. Odbiło mi czy co?
Przesunął dłonie po moich rękach, po czym zamknął palce na moich nadgarstkach, powoli kreśląc kciukami małe kółeczka na skórze. Całował mnie namiętnie i byłam tak skupiona na własnych odczuciach, że dopiero kiedy usłyszałam charakterystyczny szczęk metalu, zorientowałam się, że coś jest nie tak.
– Co jest…?
Przerwałam nasz pocałunek, czując na lewym nadgarstku zimne kółko. Spojrzałam. Ramirez przykuł moje obie ręce do zagłówka.
Spiorunowałam go wzrokiem. Uczucie gorąca, które przed chwilą mnie ogarnęło, nagle opadło. Byłam teraz zimna jak góra lodowa.
– Co to ma znaczyć, do cholery? – wrzasnęłam, pobrzękując pięciocentymetrowym, metalowym łańcuszkiem łączącym moje nadgarstki.
– To – odparł, wskazując kajdanki – jest dla pewności, że nadal tu będziesz, kiedy wrócę.
Wyprostowałam się, oburzona.
– Chcesz powiedzieć, że mi nie ufasz? Ramirez spojrzał na mnie.
– Żartujesz, prawda?
Wysiadł i trzasnął drzwiami. Usłyszałam kliknięcie, kiedy zamknął się centralny zamek. A potem odszedł. Super. Po prostu super!
Przyznaję, że podczas samotnych tygodni, kiedy czekałam aż Ramirez zadzwoni, układałam w głowie różne scenariusze z nami i parą kajdanek w rolach głównych. Ale żaden z nich nie kończył się w taki sposób! Miałam dosyć. Chociaż sama nie byłam pewna, co nas łączy, postanowiłam z tym skończyć. Jeśli myślał, że może mnie tak traktować, i spodziewał się, że mimo tego włożę dla niego seksowną bieliznę z Frederick's of Hollywood, był bardziej szalony niż pani Rosenblatt i jej duchowy przewodnik razem wzięci!
Faceci! Same z nimi kłopoty. Zobaczcie, co mnie przez nieb spotkało. Zostałam skuta, pobrano mi odciski palców i wylądowałam za kratkami, a teraz., znowu kajdanki! Dosyć tego. Postanowiłam skończyć z facetami. Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu. Będę spędzała wieczory w moim przytulnym mieszkanku z Joanie, Chachim i elfami z opakowań ciastek Keebler. To byli faceci dla mnie.
Mijały kolejne minuty, moje ręce były coraz bardziej zdrętwiałe, a lista tortur, za pomocą których zamierzałam odegrać się na Ramirezie, coraz dłuższa. Doszłam do punktu numer pięć (pochować zepsute jaja pod siedzeniami jego ukochanego SUV – a), kiedy rozdzwoniła się moja leżąca obok na siedzeniu torebka. Spojrzałam na swoje ręce. Cholera. Podsunęłam tyłek jak najdalej, a potem podniosłam pasek torebki stopą. Gdybym naprawdę uczęszczała na prowadzone przez Danę zajęcia z power jogi, zamiast tylko się na nie zapisać, a potem olewać je na rzecz kubełka Chunky Monkey, pewnie potrafiłabym unieść torebkę na tyle wysoko, by chwycić telefon zębami. Ale ponieważ było jak było, zdołałam unieść torebkę tylko na wysokość pępka. Potem pasek zsunął mi się ze stopy i torebka poleciała na podłogę. Na szczęście, wypadła z niej komórka. Zdjęłam but i wysiłkiem wcisnęłam dużym palcem przycisk odbioru.