Ona i mama poznały się dobrych parę lat temu, kiedy mama poszła do pani Rosenblatt, by ta postawiła jej tarota. Mama twierdzi, że przepowiednie pani R sprawdziły się już następnego dnia. Co prawda czarnoskóry przystojniak, którego miała poznać, okazał się czekoladowym labradorem ochrzczonym przez nas Barney, ale mamie to wystarczyło. Od tamtej pory były dobrymi przyjaciółkami i mama nigdy nie wytrzymała więcej niż pięć dni bez oczyszczania aury przez panią R.
Podziękowałam Marcowi i przemknęłam między szumiącymi suszarkami i oparami chemikaliów do pomieszczenia na tyłach, zarezerwowanego na zabiegi wyszczuplające i woskowanie twarzy. W każdym razie, miałam nadzieję, że mama i pani R ograniczyły się do woskowania twarzy. Wypiłam tylko jedną filiżankę kawy, a oglądanie jak pani Rosenblatt woskuje sobie okolice bikini, wymagało wypicia przynajmniej dwóch… czystych whisky. Nieśmiało zapukałam w drzwi.
– Mamo? Masz chwilę? – zapytałam, wchodząc do salki, której ściany pokrywały freski przedstawiające włoskie wzgórza.
Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam mamę nachyloną nad wąsikiem pani Rosenblatt, choć wzdrygnęłam się na widok jej stroju. Kocham moją matkę. Naprawdę. Tyle że wolałabym, żeby nie ubierała się po ciemku. Miała na sobie jaskrawoniebieskie legginsy, różowe getry, różową bluzę z wielkim dekoltem oraz czarne adidasy za kostkę LA. Gear, jakie po raz ostami widziałam w 1986 roku. Myślę, że chciała wystylizować się na Jane Fondę, ale nie całkiem jej wyszło.
– Cześć, skarbie – rzuciła, machając ręką uzbrojoną w woskowy plaster. – Co cię tu sprowadza?
– Potrzebne ci woskowanie? – zapytała pani Rosenblatt, zerkając nad moją górną wargę. – Twoja mama jest w tym mistrzynią.
– Nie, nie, dziękuję.
– Jesteś pewna? – Pani R zmrużyła oczy. – Mogłabym przysiąc, że widzę tam jakiś meszek.
Odruchowo przejechałam palcem nad ustami.
– Oczywiście, jak mówi Albert, w pewnych kulturach wysoko sobie cenią owłosione kobiety – ciągnęła.
Albert z pewnością wiedział, co mówi. Pani R twierdziła, że w swoim ziemskim wcieleniu, jej przewodnik duchowy pracował w „New York Timesie” jako fact checker.
– Z drugiej strony, w LA., nadmierne owłosienie oznacza po prostu, że od dłuższego czasu nie byłaś w salonie piękności. Jeśli chcę pójść na randkę z tym byczkiem z kręgielni, muszę pozbyć się wąsika. – Pani R puściła do mnie oczko. – Byczek jest Włochem. A wiesz, co o nich mówią. Duże dłonie, duże nosy i duże…
– Dobra, nie ruszaj się teraz.
Muszę to przyznać mojej mamie: ma doskonałe wyczucie czasu. Mama docisnęła plaster nad górną wargą pani R, powstrzymując ją od dalszych wynurzeń na temat atrybutów byczka.
– No więc, co cię tu dzisiaj sprowadza? – zapytała ponownie, wygładzając wosk pod plastrem.
– Eee… – Urwałam, nie wiedząc, jak najlepiej zakomunikować, że mój ojciec nie tylko się ze mną skontaktował, ale może leżeć martwy w jakimś kanale. – Widzisz, odebrałam pewien telefon i…
Mama spojrzała na mnie wyczekująco, marszcząc nieco przyciemnione ołówkiem brwi.
– Co się dzieje, Mads?
Uznałam, że najlepiej będzie zrobić to szybko, bez zbędnych ceregieli, jakbym zrywała plaster samoprzylepny. Względnie woskowy. Żeby jak najmniej bolało. – Zadzwonił do mnie Larry.
Mama znieruchomiała, a jej twarz pobladła tak bardzo, że Nicole Kidman mogłaby jej pozazdrościć. Otworzyła usta, po czym zamknęła je, nie wydając żadnego dźwięku, jak ryba. W końcu zacisnęła wargi w wąską linię.
– Aha.
Złapała za brzeg plastra i szarpnęła z taką siłą, że aż się wzdrygnęłam.
Pani Rosenblatt zawyła jak kojot.
To by było na tyle, jeśli chodzi o oszczędzanie bólu.
– Mamo, dobrze się czujesz? – zapytałam, kiedy sięgała do plastra z lewej strony twarzy pani R.
– Jak najbardziej. – Usta, które zaciskała z całych sił, zaczęły się robić białe. Odsunęłam się, z obawy, że za chwilę może się zabrać za mój meszek.
– Nie chciałam cię zdenerwować, ale Larry zadzwonił wczoraj i nagrał się na sekretarkę. Nie powiedział, skąd dzwoni ani nie zostawił swojego numeru. Powiedział, że przeczytał o mnie w gazecie i… że potrzebuje mojej pomocy.
Mama, nadal zaciskając usta, oderwała drugi plaster. Do oczu pani Rosenblatt napłynęły łzy.
– A, mam nadzieję, że ten byczek jest tego warty – jęknęła pani R, pocierając się nad wargą.
Mama zaczerpnęła tchu i zamknęła oczy, jakby medytowała.
– Pomocy w jakiej sprawie? – zapytała w końcu.
– Nie wiem. Nie zdążył powiedzieć, bo… coś przerwało połączenie. – Nie było sensu wspominać o wystrzale, dopóki nie miałam co do tego pewności. Poza tym mama uzbrojona w wosk okazała się bardzo niebezpieczna i choć byłam rozsądną osobą, trochę się przestraszyłam.
– Rozumiem – powiedziała, ponownie zaciskając usta. Odchrząknęłam, żałując tego, co muszę zrobić.
– Mamo, wiem, że wy… – Urwałam, kiedy zaczęła łypać na mnie spod pomalowanych na jasnoniebiesko powiek. – Wiem, że porzucił nas dla jakiejś tancerki i nie żywisz do niego zbytniej sympatii…
Mama prychnęła.
– Ale mimo wszystko, to mój ojciec. I… muszę cię o to zapytać. Nie wiesz może gdzie…
Mama przerwała mi, zbliżając się do mnie z nowym plastrem.
– Madison Louise Springer, nie życzę sobie rozmowy na temat tego człowieka.
Cofnęłam się. Użyła mojego pełnego imienia, więc wiedziałam, że mówi śmiertelnie poważnie. Jedyną osobą, która na co dzień nazywa mnie Madison, jest moja bardzo irlandzka i bardzo katolicka babka. Z tego co pamiętałam, do tej pory mama użyła mojego pełnego imienia tylko dwa razy. Raz, kiedy byłam w siódmej klasie i zostałam przyłapana pod odkrytymi trybunami na stadionie ze starszym chłopakiem (co natychmiast sprowokowało moją mamę do opowiedzenia mi ze szczegółami historii o ptaszkach i pszczółkach oraz wyjaśnienia, dlaczego powinnam zaczekać do trzydziestki, zanim znowu wejdę w bliższy kontakt z przedstawicielem płci przeciwnej). I drugi raz, kiedy miałam osiemnaście lat i nieopatrznie przekroczyłam limit na jej karcie kredytowej podczas porozstaniowego szału zakupów. Przez całe wakacje musiałam pracować w barze z hot dogami, żeby jej wszystko oddać. (Do dziś nękają mnie nocne koszmary na temat tego śmiesznego kapelutka, który musiałam nosić).
– Odszedł – powiedziała mama. – Koniec pieśni. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale w tym momencie pani Rosenblatt położyła swoją pulchną dłoń na moim czole.
– Czekaj, skarbie, mam wizję. – Pani R. wywróciła oczy, upodabniając się do statystki z teledysku Thriller Michaela Jacksona. – Widzę pióra i szminkę. Mnóstwo czerwonej szminki. – Urwała. – Czy twój ojciec pracował kiedyś przy testowaniu kosmetyków?
Razem z mamą przewróciłyśmy oczami, a mama dodatkowo uniosła ręce w geście rezygnacji.
– Maddie, przysięgam, że nie wiem, gdzie on jest – zaklinała się. Patrzyłam na nią przez chwilę, zastanawiając się, czy jej wierzę.
– Ale nawet gdybyś wiedziała, to byś mi nie powiedziała, prawda? – Znowu zacisnęła usta i pokręciła głową.
Częściowo rozumiałam jej gniew. Facet zostawił ją z małym dzieckiem, które musiała sama wychować. Mogłam się tylko domyślać, jakie to paskudne uczucie zostać porzuconą dla tancerki z nogami do szyi. To musi boleć. Zastanawiałam się, jak bym się czuła, gdybym dowiedziała się, że Ramirez związał się z jakąś tancerką topless. Podle. A tylko się spotykaliśmy! (Jeśli można tak nazwać jedno spotkanie przed sześcioma tygodniami, kiedy oboje byliśmy półnadzy. Ja, z braku laku, uznałam, że można). Mimo to nie mogłam sobie wyobrazić, co musiałby zrobić, żebym nie chciała go więcej widzieć. Nigdy.