– Remis – powiedział.
– To gdzie się tego nauczyłeś? – W Liverpoolu.
Spojrzałam na niego pytająco, zachęcając gestem, żeby rozwinął swoją odpowiedź.
– Mam dla ciebie propozycję – oznajmił, zwracając się twarzą do mnie, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach. – Odpowiem na twoje pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje.
Oho. Czy było rozsądnie wchodzić w układy z reporterem brukowca? Z drugiej strony, co miałam do stracenia? Facet już i tak wszystko o mnie wiedział. Poza tym, nie co dzień spotykasz kogoś, kto nosi przy sobie podręczny zestaw do otwierania zamków. Takie rzeczy widuje się tylko w HBO. Przyznaję, że moja ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. (Tak, wiem, że to nie pierwszy raz).
– Umowa stoi – odparłam.
Zapaliło się zielone i Felix odwrócił głowę.
– W porządku. Kiedy byłem dzieckiem, ojciec mojego kumpla, Rodneya, prowadził warsztat samochodowy. Kiedy się nudziliśmy, pożyczaliśmy jego narzędzia i włamywaliśmy się do zaparkowanych samochodów.
– Jesteś złodziejem samochodów? – Wiedziałam, że reporterzy brukowców to niezłe gagatki, ale nie przyszło mi do głowy, że jadę sobie w najlepsze z kryminalistą.
– Nie, nie, nie. – Pokręcił głową. – Tylko je pożyczaliśmy. Na trochę. Potem zawsze je odstawialiśmy.
– Aha, nie złodziejem, tylko pożyczaczem? – Właśnie.
– Złapali was kiedyś?
Felix pogroził mi lekko palcem, kląskając przy tym językiem.
– To już drugie pytanie, skarbie.
– Hm… – Opadłam plecami na oparcie, wiedząc już, że nie wyciągnę z niego reszty tej historii.
– Moja kolej – powiedział Felix z błyskiem w oku.
– Co chcesz wiedzieć?
– Ty i Bruno. Co tak naprawdę jest między wami?
– Nic – odparłam, odrobinę za szybko.
– Nic? – Felix spojrzał na mnie z ukosa.
– Absolutnie nic – powtórzyłam. Co było prawie prawdą. (Prawie). Między mną i Ramirezem nie było seksu, zaufania, szacunku… Widzicie? Nic.
– Czyli – ciągnął Felix, równie nieusatysfakcjonowany moją odpowiedzią, jak ja jego – takie słowa, jak „chłopak” czy „randki” w ogóle nie pasują do tej sytuacji?
Pokręciłam głową tak gwałtownie, że aż smagnęłam się po policzkach włosami.
– Zgadza się. Nie pasują. – Tym razem mówiłam całą prawdę i tylko prawdę. Czułam, że musiałby się wydarzyć cud, żebym doczekała się tych słów od Ramireza. Zły glina nie miał „I żyli długo i szczęśliwie” w swoim repertuarze. Do diabła, nie potrafiliśmy nawet „szczęśliwie” się ze sobą przespać.
– Hm… – mruknął Felix, przenosząc wzrok z jezdni na mój obcisły top, gdzie go na chwilę zatrzymał. Dłuższą chwilę. – Ciekawe.
Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu, niepewna, czy chcę dociekać, co miało znaczyć to „ciekawe”.
– Powiesz mi, gdzie właściwie jedziemy? – zapytałam w zamian, wcześniej odchrząkując. Feliksa chyba bawiło moje skrępowanie.
– Do New York, New York. Larry czeka na nas w moim pokoju…
– Co on tam robi?
– Zadzwonił do mnie jakąś godzinę temu, ponownie próbując się z tobą skontaktować. Powiedział, że musi się z tobą zobaczyć.
– Nie wiesz, o co chodzi? Felix pokręcił głową.
– Nie. Ale był bardzo zdenerwowany. Miałem opory, żeby zostawić go samego, ale powiedział, że za nic w świecie nie zbliży się więcej do Victorii. Najwyraźniej, źle się tam dzieje.
Wzdrygnęłam się na myśl o skoku Hanka. Felix nie miał pojęcia, jak bardzo źle.
Dziesięć minut później dotarliśmy do hotelu. Najpierw jednak Felix zwolnił na Tropicana Avenue. Widziałam, że rozważa, czy lepiej powierzyć samochód parkingowemu, czy zaparkować samemu, czego następstwem będzie półtorakilometrowy spacer, ale również oszczędność zawrotnej sumy dwóch dolarów.
– Nie rozumiem – mruknęłam. – Stać cię na apartament, ale skąpisz na parking?
Felix się uśmiechnął.
– Cóż mogę powiedzieć? Jestem człowiekiem – zagadką.
– Hm… – Zmrużyłam oczy.
– Odziedziczyłem pieniądze – wyznał. Zjechał na prawo, ostatecznie decydując się na parkingowego. – Mój ojciec pochodził z bogatej rodziny. Z kolei zamiłowanie do oszczędności – wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, robiąc przytyk do mojej uwagi o skąpieniu – mam po mamie. Szkotce.
– Czyli jesteś bogatym skąpcem? – Przyznaję, że przyjemnie było mu trochę podokuczać.
Pozostawił to bez komentarza, oddając kluczyki parkingowemu, kiedy wysiedliśmy z samochodu. Nie oglądając się na mnie, szybkim krokiem ruszył do wind. Jechaliśmy na górę w milczeniu. Wkrótce dotarliśmy na czternaste piętro. Felix otworzył drzwi do pokoju i zobaczyłam Larry'ego.
Siedział na brzegu łóżka, trzęsąc się gorzej od narkomana na głodzie. Wyglądał, jakby przez ostatnie trzy dni postarzał się o piętnaście lat. Oczy nabiegły mu krwią. Spod przekręconego gorsetu wylała się część sporego brzuszka (natychmiast wciągnęłam swój), a na rajstopach od ud, aż po zdarte buty porobiły się obwarzanki. Wyglądał tak żałośnie, że natychmiast zmiękłam. Choć jeszcze niedawno obiecywałam sobie, że pozwolę, by wszyscy faceci zgnili w piekle, podbiegłam i mocno go uściskałam.
Larry też mnie uścisnął, obejmując mocno w pasie. Przez moment czułam się, jak bohaterka jakiegoś ckliwego serialu na Hallmark. Całkiem fajne uczucie.
– Tak się cieszę, że nic ci nie jest – powiedziałam łamiącym się głosem, kiedy oderwałam się od niego. Szkoda tylko, że tak nie wyglądał. Szczerze mówiąc, wyglądał okropnie. – Larry, co się dzieje?
Westchnął. Spojrzał na mnie, potem na Felixa.
– Mam poważne kłopoty, Maddie. Też mi niespodzianka.
– Opowiedz mi o nich – poprosiłam, siadając obok niego na kwiecistej narzucie.
Westchnął jeszcze raz, utkwił wzrok w dłoniach i zaczął oskubywać z paznokci odłażący czerwony lakier.
– Nie wtem od czego zacząć.
– Zacznij od tego co powiedziałeś mnie – podsunął Felix. Spojrzałam na niego urażona. Mój tata zwierzył się najpierw reporterowi brukowca?
Larry skinął głową. Zaczerpnął tchu, zdrapał jeszcze trochę lakieru i drżącym głosem rozpoczął swoją opowieść.
– Tańczę w Victoria Club od jakichś pięciu lat. Wcześniej występowałem na Strip, ale wiesz jak to jest, nikt nie młodnieje. Pojawiają się dodatkowe kilogramy, to i owo zaczyna obwisać, jest więcej golenia…
– Rozumiem. Mów dalej – Z trudem powstrzymywałam się przed wepchnięciem palców w uszy i skandowaniem: „Nie słyszę cię! Wszystko wypieram!”
– Tak więc, przenieśliśmy się z Hankiem do Victorii. Zarobki były w porządku. Nie tak dobre jak na Strip, ale całkiem niezłe. Pewnie by wystarczyły, ale… widzisz, mam pewien problem.
Oho. Zaczyna się. Zaraz dowiem się, że jestem genetycznie predysponowana do alkoholizmu lub uzależnienia od hazardu.
– Jaki problem? – zapytałam. – Chodzi o narkotyki? Hazard? Alkohol?
– Buty.
Uderzyłam się w myślach w czoło.
– Buty?
Larry skinął głową.
– Nic na to nie poradzę, po prostu kocham buty. Widzę ładną parę i nie mogę się powstrzymać. Muszę je mieć. Czółenka, pantofle bez pięty, klapeczki… nieważne, Kocham je wszystkie. A musisz wiedzieć, że damskie buty w rozmiarze czterdzieści trzy nie są tanie. Ale nie mogę przestać. Nie wiesz, jak to jest. Kiedy je kupuję, czuję się szczęśliwy.
Niestety, dobrze wiedziałam, jak to jest.
– A więc zadłużyłeś się z powodu butów. Co było dalej?
– Cóż – ciągnął – któregoś dnia Monaldo powiedział, że ma przesyłkę do doręczenia i zapytał, czyja z Hankiem nie chcielibyśmy się tym zająć za dodatkową kasę. Ja właśnie rozważałem zastawienie samochodu, żeby sprawić sobie bajeczne sandałki na koturnie w kolorze limonki, więc nawet się nie zastanawiałem. To była łatwizna. Monaldo dał nam torebkę, którą mieliśmy zawieźć do jednego z magazynów na pustyni. Przekazaliśmy ją dwóm Włochom w garniturach, a potem wróciliśmy do klubu. Proste.