– Ramirez mnie przyłapał. Przykuł mnie kajdankami do siedzenia w swoim samochodzie.
– Jak perwersyjnie. – Marco poruszył idealnie wyregulowanymi brwiami.
– Raczej upokarzająco. W każdym razie, chcę cię prosić o przysługę, Marco.
– Dla ciebie, wszystko – cmoknął, przeglądając pocztówki. Opowiedziałam mu szybko o kłopotach Larry'ego i moim planie ocalenia mu skóry. Kiedy powiedziałam, że będę potrzebować butów na grubej platformie i peruki, zachwycony Marco aż przyklasnął.
– Och, ale będzie ubaw. Ekstremalna metamorfoza w drag queen!
Nie byłam pewna, czy to rzeczywiście takie zabawne. Wiedziałam tylko, że nie mam innego wyjścia.
– Musimy się wyrobić do ósmej – uprzedziłam go, kiedy złapał mnie za rękę, ciągnąc prosto do sklepu z kostiumami.
Dwie godziny i trzy tuziny kiepskich peruk później, wyglądałam jak rasowa, szykowna drag queen. Stałam przed lustrem w pokoju Marca, wpatrując się w swoje odbicie. Marco wybrał mi długą, czarną spódnicę, która zakrywała moje szczupłe nogi, czerwoną bluzkę z gorsetem, z długim rękawem, żeby ukryć moje skąpo owłosione ręce i długą, rudą perukę, prawie identyczną z peruką Larry'ego. (Wyglądałam w niej naprawdę nieźle. Kto wie, może przefarbuję się na rudo?) Wiedząc, że nawet na najgrubszych platformach nie osiągnę pożądanego wzrostu, Marco wybrał mi przylegającą spódnicę z lycrą i bluzkę z dekoltem w serek, żeby mnie optycznie wydłużyć. Z radością donoszę, dzięki samym dziwkarskim platformom z lakierowanej skóry, udało mi się urosnąć całe trzynaście centymetrów.
Marco zaproponował, że użyje czarnego eyelinera i ciemnego podkładu, żeby mnie wizualnie postarzyć, abym bardziej przypominała Larry'ego, ale odmówiłam. W zamian założyłam duże okulary przeciwsłoneczne i cieniutką, czarną woalkę, sięgającą aż do podbródka. Zgodziłam się też na grubą warstwę pudru i przyciemnienie brody, imitujące zarost. W sumie, prezentowałam się całkiem wiarygodnie, jako pięćdziesięciokilkuletni transwestyta.
– Skarbeńku, wyglądasz bosko! – Marco odsunął się i z dłońmi przyłożonymi do piersi, podziwiał swoje dzieło. – Ta peruka idealnie do ciebie pasuje.
– Miejmy nadzieję, że Monaldo da się na to nabrać.
– A teraz – powiedział Marco, przybliżając się do mnie z konspiracyjnym błyskiem w oku. – Zdradź mi swój plan, dziewczyno – szpiegu?
Poprawiając sięgającą tyłka perukę, powtórzyłam Marcowi wszystkie informacje, jakie Monaldo podał Felixowi przez telefon.
– Najpierw pojedziemy do Victorii, wślizgniemy się do garderoby i poszukamy czerwonej torebki z krokodylej skóry czekającej na toaletce Larry'ego. Potem zabierzemy forsę na pustynię, gdzie mam się spotkać z Marsuccimi. Felix wysiądzie wcześniej, żeby sfotografować jak przekazuję forsę mafiosom.
Hm… kiedy powiedziałam to wszystko głośno, wydało mi się trochę… nieprawdopodobne. Miałam się za Jamesa Bonda, czy co? Marco absolutnie nie podzielał moich obaw.
– Normalnie jak w Bondziel Czad! Nie mogę się już doczekać, żeby opowiedzieć o wszystkim Madonnie.
– Nie! – Obróciłam się szybko w jego stronę. – Nie możesz nikomu nic mówić. Jeśli Ramirez się o tym dowie, żywcem obedrze mnie ze skóry. Nie wspominając już o tym, co mogłaby zrobić moja matka. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ruszyła za mną uzbrojona w paralizator? Musisz mi obiecać, że nikomu nic nie piśniesz.
– Ale…
Obiecaj! – rozkazałam, opierając dłonie na biodrach. Ponieważ byłam teraz od niego jakieś pięć centymetrów wyższa, dał za wygraną.
– Dobrze – burknął, żałośnie wydymając dolną wargę. – Obiecuję.
Kazałam mu jeszcze dać słowo honoru i dopiero wtedy poczułam się trochę spokojniejsza. Trochę. Obligowanie Marca do dochowania tajemnicy jest równie skuteczne, co zamalowywanie mazakiem rysek na ulubionych czarnych czółenkach. W najlepszym wypadku, jest to rozwiązanie tymczasowe. Ale nie miałam wyboru. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Marco zdoła utrzymać język za zębami wystarczająco długo, żebyśmy mogli z Felixem dotrzeć na pustynię. Wtedy będzie za późno, żeby powstrzymali mnie mama czy Ramirez.
Nie żebym po cichu na to nie liczyła. Kiedy wpatrywałam się w moje „zrobione” odbicie w lustrze, ta część mnie, która wolała pozostać w jednym kawałku, prosiła: Niech mnie ktoś powstrzyma!
Spotkaliśmy się z Felixem na parkingu dokładnie o siódmej dwie. Zgodnie z planem, chciał być na miejscu na długo przed Marsuccimi. Spojrzał na mnie i byłam pewna, że ciśnie mu się na usta jakiś złośliwy komentarz.
– Nie denerwuj mnie – ostrzegłam, – Te buty mają trzynastocentymetrowy obcas. Mogę nimi zabić.
Uśmiechnął się, ale powstrzymał od uwag, unosząc dłonie w obronnym geście. Dał parkingowemu kwitek (oraz pięćdziesiąt centów napiwku, sknera) i dziesięć minut później byliśmy już w drodze.
Kiedy jechaliśmy Piętnastką, kręciłam się niespokojnie na siedzeniu, a mój żołądek zawiązał się w supeł. Tak naprawdę, nie jestem wielką fanką przebieranek.
Zeszłego lata, kiedy badałam sprawę zaginięcia mojego byłego chłopaka, Richarda, Dana namówiła mnie, żebyśmy przebrały się za prostytutki i zmusiła do włożenia żarówiastego spandeksu, Ale nie to było jeszcze najgorsze. Ukoronowaniem wieczoru był trup. Jako że w dzisiejszym przedstawieniu byłam jedyną nieuzbrojoną aktorką, pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nie będzie powtórki z rozrywki.
Przygryzając uszminkowane wargi, rozważałam, czy nie lepiej powiedzieć Felixowi, żeby zawrócił i zapomnieć o całej sprawie. Jednak zanim się zdecydowałam, wjechaliśmy na parking dla pracowników Victoria Club. Z przodu nadal stały dwa lincolny, a od kiedy byłam tu ostatnio, przybyło jeszcze z półtuzina samochodowych wraków. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że zniknął SUV Ramireza. Modliłam się, żeby Bruno miał wolny wieczór. (I żeby nie spędzał go, próbując wytropić pewną blondynkę, która mu nawiała).
Wpatrywałam się w tylne drzwi klubu, kiedy Felix zgasił silnik. Powtarzałam sobie, że dam radę to zrobić. Byłam twardą laską. Byłam niebezpieczna. Miałam misję do wypełnienia. Nie brałam zakładników.
– Gotowa? – zapytał Felix, biorąc aparat z tylnego siedzenia.
– Jasne! – odparłam śmiało, choć moje ciało było odmiennego zdania. Miałam stopy z ołowiu, a tyłek przykleił mi się do siedzenia.
– Naprawdę chcesz tam wejść? – zapytał. Skinęłam głową. – Uhm.
– Wiesz, jeszcze nie jest za późno, żeby zmienić zdanie. Jeśli nie jesteś pewna, możemy odwołać całą akcję.
Czy byłam pewna? Nie. Nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniały mi się moje śliczne, skórzane, dziesięciocentymetrowe szpilki od Gucciego, z noskami tak wąskimi, że siniały mi od nich małe palce. Jeśli mogłam przeżyć odcięcie dopływu krwi do palców w imię mody, mogłam także przeżyć supeł w żołądku w imię ratowania ojca.
– Nie, jestem pewna – skłamałam. – Idziemy.
Jakimś cudem udało mi się poderwać wrośnięty w siedzenie tyłek. Podeszłam do tylnych drzwi klubu, odprowadzana obiektywem aparatu Felixa.
Dobiegająca zza ściany głośna muzyka wylała się na zewnątrz, kiedy otworzyłam drzwi. Zamrugałam, wchodząc do kiepsko oświetlonego wnętrza. Żałowałam, że nie mogę ściągnąć ciemnych okularów. Przystanęłam na chwilę, żeby się rozejrzeć. Byłam za kulisami. Po prawej miałam różne dźwignie i liny, nad którymi czuwał facet w bejsbolówce, z papierosem zwisającym z kącika ust. Po lewej była garderoba. Stukanie obcasów, szum suszarek do włosów i plotki mieszały się z tanecznymi rytmami.