Moje fantazje przerwał jęk dochodzący z drugiego końca schowka.
– Ech. Cholera jasna.
Wyglądało na to, że przyjdzie mi jeszcze poczekać na ratunek.
– To ty? – upewniłam się, mrużąc oczy. – Maddie?
– Tak. Co się stało?
Znowu jęknął. Potem usłyszałam, że się poruszył i jeszcze raz „cholera jasna”, kiedy zdał sobie sprawę, jak ja przed chwilą, że jest skrępowany.
– Nie wiem. Ostatnie co pamiętam, to że zrobiłem zdjęcie, jak ci makaroniarze wzięli od ciebie torebkę. A potem ocknąłem się tutaj. – Zamilkł i ponownie jęknął. – Ale boli mnie głowa.
Cóż, przynajmniej zrobił zdjęcia Marsuccim.
– Gdzie masz aparat? – zapytałam.
Znowu jęknął, tym razem głośniej i bardziej rozpaczliwie.
– Nie mam pojęcia. No to po zdjęciach.
Ostrożnie oparłam głowę o ścianę. Chciało mi się płakać. Ramirez miał rację. Byłam idiotką wypuszczając się do Vegas. Co ja wiedziałam o mafiosach i ich gorylach? Nic. A nawet mniej niż nic, przez co zaprzepaściłam szansę na udowodnienie powiązań Monalda z mafią, przy okazji pakując siebie i Felixa w niezłe kłopoty. Miałam przeczucie, że kiedy przyjdzie gagatek, który zafundował mi ten ból głowy, raczej nie przetnie nam więzów i nie puści wolno. Podejrzewałam, że ostatnie chwile życia spędzę przebrana za podstarzałą drag queen.
Ale nie to było najgorsze. Najbardziej wkurzało mnie to, że miałam umrzeć nie zakosztowawszy seksu z Ramirezem! Myśl ta była tak przygnębiająca, że z oczu pociekły mi łzy.
– Płaczesz? – zapytał Felix z drugiego końca pomieszczenia.
– N – n – n – nie – zatkałam. Poruszył się.
– Eee… nie płacz. Wszystko będzie dobrze – powiedział nieswojo.
– W – w – wcale nie będzie! – zawyłam. – Tak tylko mówisz, żeby mnie p – p – pocieszyć.
– Jak widać, bezskutecznie. Pociągnęłam nosem.
– Umrzemy, i to wszystko moja wina!
– Nie, nie – zapewnił Felix. Pełznął po podłodze jak wielka gąsienica, dopóki nie znalazł się przy mnie. – Słuchaj, to tak samo moja wina, jak i twoja. Powinienem lepiej cię pilnować. Byłem tak skupiony na robieniu zdjęć, że nie zwracałem uwagi na nic innego. To moja wina, że tu jesteśmy.
Znowu pociągnęłam nosem.
– Masz rację. To twoja wina.
– Hej, nie musiałaś tak od razu przyznawać mi racji.
Uniosłam wzrok i zobaczyłam jeden z jego autoironicznych uśmieszków. Może to przez ciemność albo zbliżającą się śmierć, ale tym razem wydał mi się nieco bardziej ujmujący.
– Domyślasz się, gdzie możemy być? – zapytał szybko. Jeszcze raz rozejrzałam się po wokół.
– W jakimś schowku. – W magazynie?
Pokręciłam przecząco głową i natychmiast tego pożałowałam, bo zaczęła pulsować ze zdwojoną siłą.
– Nie sądzę. – Moje oczy przyzwyczaiły się już do mroku panującego w pozbawionym okna pomieszczeniu i udało mi się odczytać napis na jednym z kartonów stojących obok. „Budweiser”.
– Klub! – wykrzyknęłam. – Jesteśmy w Victorii.
Felix pokiwał głową. Sam też już zdążył to wykombinować.
– Ktoś musiał za nami jechać od samego klubu. Musieli widzieć, jak wcześniej wysiadłem.
– Monaldo. – Już nie chciało mi się płakać. Teraz byłam rozzłoszczona. Ten facet naprawdę zaczynał mnie wkurzać. Najpierw trafiłam przez niego do aresztu, potem oberwałam w głowę. Za kogo on się uważał? Nagle pożałowałam, że kiedy była ku temu okazja, mama nie dała mu bardziej popalić paralizatorem.
Już chciałam puścić wiązankę pod adresem tego małego szmaciarza, kiedy usłyszałam odgłosy za drzwiami i znieruchomiałam. Felix też to usłyszał, bo cały zesztywniał. Wpatrywaliśmy się w drzwi na drugim końcu schowka.
– Jeśli to już koniec – szepnął Felix – wiedz, że żałuję, że przyczepiłem twoją głowę do ciała Pameli Anderson.
– A ja przepraszam, że złamałam ci nos – odszepnęłam.
– Przeprosiny przyjęte.
Wstrzymałam oddech, kiedy drzwi się otworzyły i nagły zalew światła z korytarza na moment mnie oślepił. Mrużąc oczy, wpatrywałam się w postać, która stanęła w progu postać zamknęła drzwi i zapaliła jarzeniówki na suficie. Mrugając, przypatrywałam się postaci, teraz skąpanej w zielonkawym świetle. Gąsienica. Nie był zbyt zadowolony. Marszczył groźnie potężną brew, przewiercając mnie wzrokiem. Ale nie to było najstraszniejsze. Najstraszniejsze było to, że celował we mnie z pistoletu.
Przygryzłam wargę, żeby chociaż raz nie palnąć czegoś głupiego. Gąsienica łypał złowrogo to na mnie, to na Felixa. Felix nie miał skrupułów.
– Gdzie mój aparat? – zapytał. Gąsienica zmrużył oczy.
– Nie lubimy ludzi, którzy robią zdjęcia.
– Jestem przedstawicielem prasy – odparował Felix. – Nie możecie mnie tu przetrzymywać. Żądam, abyście natychmiast nas uwolnili.
Gąsienica jeszcze bardziej zmrużył oczy.
– Za prasą też nie przepadamy.
Ponieważ wszystko, co mówił Felix, tylko irytowało dużego i uzbrojonego faceta, postanowiłam interweniować, obierając zupełnie inną taktykę.
– Proszę, proszę, proszę, wypuść nas – błagałam, przybierając minę niewinnej dziewczynki. – My nic nie wiemy. I nikomu nic nie powiemy. Bo niby jak, skoro nic nie wiemy? Gdzie jesteśmy? Nie wiem. Kim ty jesteś? – Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Widzisz, jestem tylko głupią blondynką. Nawet nie byłabym w stanie podać rysopisu.
Moja taktyka, nawet jeśli nieskuteczna, przynajmniej rozbawiła Gąsienicę, który zaczął się śmiać.
– Nic z tego. Monaldo wyraźnie powiedział, co mam z wami zrobić. Przełknęłam ślinę.
– To co z nami zrobisz? – zapytałam piskliwie, choć wycelowany we mnie pistolet nie pozostawiał zbyt wielu złudzeń.
– Nie martw się – odparł z krzywym uśmiechem. – Zajmiemy się wami. Boże. Znowu to sformułowanie.
– Tak jak zajęliście się Bobem Hostetlerem? – włączył się Felix. Gąsienica znowu zmarszczył gęsta. brew.
– Zamknij się! – warknął.
Szturchnęłam Felixa w żebra. Czemu uparł się wkurzać uzbrojonego faceta? Nie mógł sobie odpuścić?
– A co z Hankiem? – Felix nie dawał za wygraną. Nawet w obliczu bezpośredniego zagrożenia, był przede wszystkim dziennikarzem.
– Nie zrobiłem nic Hankowi – zaprotestował Gąsienica. Felix uśmiechnął się kpiąco.
– To, mój duży przyjacielu, jest podwójne zaprzeczenie. Powiedzenie „nie zrobiłem nic” sugeruje, że „nic” nie zostało zrobione, co oznacza, że w rzeczywistości zostało przez ciebie zrobione przeciwieństwo „nic”, czyli „coś”. Tak więc, właśnie przyznałeś się, że coś zrobiłeś Hankowi. Coś niezbyt przyjemnego, jak przypuszczam.
Gąsienica ściągnął brew, przyglądając się Fefixowi zdezorientowanym wzrokiem.
– Że co?
– Widzisz, to dosyć prosta zasada gramatyczna…
– Zamknij się! – warknął ponownie Gąsienica, przystawiając lufę pistoletu do białego bandaża na nosie Felixa.
Felix posłusznie zamknął usta.
– Mam cię dosyć – powiedział Gąsienica, niskim głosem, o wiele straszniejszym od głosu psychopatycznego mordercy w jednym z filmów Wesa Cravena.
Mój oddech zrobił się ciężki i urywany, kiedy próbowałam wtopić się w ścianę. Usłyszałam dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Boże, zaraz zabije Felixa! Ale wtedy Gąsienica mruknął:
– Panie mają pierwszeństwo. – I wycelował pistolet prosto w moją klatkę piersiową.
Boże, zaraz zabije mnie!
Zamknęłam oczy, czując, że po moich policzkach znowu ciekną łzy. Przez głowę z zawrotną prędkością przelatywały mi wizerunki mamy, Podrabianego Tatusia, Larry'ego, a nawet Ramireza, kiedy modliłam się do patrona spraw beznadziejnych. Świętego Judy. Zabawne, że akurat teraz go sobie przypomniałam. Ale przypomniałam, i to bardzo wyraźnie. Modliłam się z żarliwością kobiety, która od lat nie uczestniczyła w niedzielnej mszy, obiecując, że oddam pieniądze biednym, zostanę wolontariuszką pomagającą chorym dzieciom, przestanę mieć grzeszne myśli na widok Ramireza przechodzącego przez pokój w opinających tyłek dżinsach. Cokolwiek! Jeśli tylko następnym dźwiękiem, jaki usłyszę, nie będzie wystrzał z pistoletu.