– Maddie! – powtórzył Ramirez, po czym złapał mnie w objęcia. Jego uścisk był tak mocny, że bałam się, iż za chwilę połamie mi żebra. Przytulał mnie tak przez dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa. – Nigdy więcej nie waż się robić czegoś takiego – wyszeptał w końcu. Ale tym razem w jego głosie nie było śladu Złego Gliny. Ośmielę się powiedzieć, że tym razem jego głos był niemal… czuły.
– Przepraszam – wymamrotałam, wtulając twarz w jego pierś. Uwolnił mnie z żelaznego uścisku i zrobił krok w tył, żeby mi się przyjrzeć. Jednocześnie sprawdził rękami, czy nie jestem przypadkiem połamana. Muszę przyznać, że kiedy jego dłonie prześlizgały się po moich udach, zrobiło mi się gorąco w wiadomym miejscu, co nie było zbyt stosowne, ze względu na okoliczności.
– Wszystko w porządku? – zapytał, delikatnie badając palcami guz z tyłu mojej głowy.
– Tak, wszystko okej – powiedziałam. No, może trochę przesadziłam. Ale najważniejsze, że żyłam.
Wypuścił powietrze i przeczesał palcami czarne włosy. Omiótł wzrokiem mój strój, zatrzymując się dłużej na platformach i bluzce z gorsetem.
– Jezu, Maddie, co ty sobie wyobrażałaś? Prawie dostałem ataku serca, kiedy zadzwonili do mnie z policji.
– Naprawdę? – Kiedy usłyszałam troskę w jego głosie, znowu zrobiło mi się gorąco w niestosownym miejscu.
– Naprawdę. – Wyciągnął rękę, żeby założyć mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Kiedy to robił, jego dłoń musnęła lekko mój policzek. – Nie cierpię, kiedy omija mnie cała akcja. – Jego usta uniosły się w kącikach.
– Cha, cha, bardzo śmieszne, twardzielu.
Uśmiechnął się szeroko, ale jego dłoń pozostała w moich włosach, przez co dostałam gęsiej skórki.
Choć moje hormony szalały, odchrząknęłam i zmusiłam się, by zapytać o osobę, której nie widziałam ani razu przez cały wieczór.
– Co z Monaldem?
Ramirez przestał przeczesywać moje włosy i widziałam, że znowu mam do czynienia z gliniarzem.
– Został aresztowany.
W końcu mogłam odetchnąć. Naprawdę odetchnąć, po raz pierwszy od kiedy postanowiłam wcielić się w Larry'ego.
– Federalni zgarnęli go parę minut temu z jego penthouse'u – ciągnął Ramirez. – Oczywiście nie było jeszcze oficjalnego przesłuchania, ale kiedy tylko dowiedział się, że był pod obserwacją, natychmiast zaczął sypać, wymieniając co najmniej trzech przedstawicieli rodziny Marsucci, którzy siedzą w handlu podróbkami. Powiedział nawet, że przyzna się do zabicia celnika i Boba Hostetlera, jeśli zgodzimy się to potraktować jako nieumyślne spowodowanie śmierci i obejmiemy go programem ochrony świadków. Federalni są przeszczęśliwi. Zdaje się, że widziałem, jak jeden zrobił gwiazdę.
– A co z Hankiem? – zapytałam. Ramirez wzruszył ramionami.
– Monaldo twierdzi, że nie miał nic wspólnego z jego śmiercią ale myślę, że po prostu chodzi mu o ugranie lepszych warunków. Szczerze mówiąc, nie ma to większego znaczenia. Tak czy siak, Marsucci trafią za kratki. Monaldo też długo posiedzi.
I tak ma więcej szczęścia niż Gąsienica, pomyślałam, przypominając sobie obrzydliwą czerwoną kałużę w schowku.
– Co teraz? – zapytałam.
Ujął moją dłoń w obie swoje i powiedział łagodnie:
– Teraz pojedziesz do domu i się prześpisz. Dużo dziś przeszłaś. Musisz odpocząć.
Jego dłonie były takie gorące. Oblizałam usta.
– A ty?
Spojrzał na mnie. Jego oczy przypominały dwie kałuże roztopionej, ciemnej czekolady. Jednak zamiast zapewnić, że spędzi noc, pokazując mi sto jeden nowych sposobów zastosowania swoich kajdanków, zerknął na drzwi.
– Żyję tą sprawą od sześciu tygodni, Maddie. Chcę być przy przesłuchiwaniu Monalda.
Poczułam ukłucie w sercu. Wybrał pracę. Znowu. Jako że miałam osobisty interes w tym, żeby Monaldo przesiedział w więzieniu możliwie jak najdłuższy czas, nie narzekałam. No, prawie.
– Wychodzisz? – jęknęłam.
Oderwał wzrok od drzwi i przeniósł na mnie.
– Słuchaj, jeśli chcesz, żebym został, to zostanę – powiedział. Potraktowałam to jako małe zwycięstwo. Przynajmniej udawał, że przedkłada mnie nad pracę. Na początek, dobre i to.
– Wszystko w porządku. Jedz – skłamałam.
– Jesteś pewna? – zapytał, jednocześnie odsuwając się ode mnie.
– Tak. Jedź. Nic mi nie będzie. Cmoknął mnie w czoło.
– Prześpij się trochę. Zadzwonię, jak tylko będę wolny. Obiecuję. Potem odwrócił się i szybko ruszył do wyjścia.
Patrzyłam za jego oddalającym się, spowitym w dżins tyłkiem, wzdychając każdą komórką mojego rozczarowanego ciała. Nagle coś sobie przypomniałam. Zakryłam oczy dłońmi. Obiecałam coś świętemu Judzie, prawda?
Nadszedł ranek, zanim detektyw Sipowicz powiedział, że możemy wszyscy wracać do domu. Zważywszy na to, że mieliśmy do domu ho, ho i jeszcze trochę, a New York, New York był zaledwie parę przecznic dalej, nasza karawana (składająca się z mamy, pani Rosenblatt, Marca, Dany, Rica i mnie) udała się do hotelu. Przecinaliśmy właśnie kasyno, gdzie brzęczenie automatów spotęgowało pulsowanie w mojej głowie oraz uaktywniło puzon w uchu, kiedy nagle zauważył nas Chudy Jim.
– Hej! – zawołał. Wycelował palcem w Danę, wyszedł zza swojego pulpitu i dopadł do naszej radosnej gromadki. – Gdzie wczoraj byłaś? Czekałem na ciebie ponad godzinę. Przez ciebie nie zobaczyłem występu Bette. Nie mogę uwierzyć, że mnie wystawiłaś!
W myślach pacnęłam się w czoło. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniałam, że wrobiłam moją najlepszą przyjaciółkę w randkę z Panem Pryszczatym.
Dana spojrzała na mnie, potem na Chudego Jima i wreszcie na Rica, który ściągnął brwi.
– Co znaczy, że cię wystawiła? – zapytał.
Chudy Jim skrzyżował ręce na zapadniętej klatce piersiowej.
– Mieliśmy pójść na występ Bette Midler, ale ta laska totalnie mnie olała i nie przyszła na randkę.
Rico spojrzał na Danę przez zmrużone oczy.
– Umówiłaś się z tym patyczakiem?
– Hej! – zawołał Chudy Jim.
– Eee… – powiedziała Dana, przygryzając wargę. – Tak jakby…
– Nie ma cię parę dni i zdradzasz mnie z tym kolesiem?
– Hej! – powtórzył Chudy Jim. – A co jest nie tak z tym kolesiem?
– Wiecie – włączyła się pani Rosenblatt – przypomina mi to, jak mój trzeci mąż, Rory, myślał, że zdradzam go z facetem z pralni chemicznej. Tyle że…
Nie dokończyła, bo nim ktokolwiek zdążył zareagować, Rico zamachnął się, posyłając swoją dużą pięść zaledwie parę milimetrów od szczęki Chudego Jima.
– Jezu! – wrzasnął Chudy Jim, uchylając się. Rico zamachnął się jeszcze raz, tym razem lewą pięścią. Chudy Jim uskoczył za automat z Lucky Seven. – Kurde, no! – krzyknął.
– Rico, nie! – zawołała Dana, łapiąc za tył koszuli Rica. Koszula rozdarła się, kiedy Rico ponownie zamachnął się na Chudego Jima. Rozwścieczony Rico, jego obnażone, napięte muskuły, pikująca pięść – wszystko to razem niepokojąco przypominało scenę z Hulka. Jim uskoczył za sztuczne drzewo.
– Niech ktoś wezwie policję! – zawołał Marco.
Dana wyciągnęła komórkę i wybrała numer. Zanim zdążyła się połączyć, podbiegło dwóch ochroniarzy. Każdy z nich chwycił Rica za ramię, ale to go nie powstrzymało. (Hej, ten gość to chyba z pięćset kilo czystej masy mięśniowej). Ponownie natarł na Jima, z ochroniarzami zwisającymi z jego ramion jak marionetki. Chudy Jim schował się za znakiem ulicznym. Jeden z ochroniarzy wezwał pomoc, a Marco krzyknął do Dany, żeby jeszcze raz zadzwoniła na policję.
robiła to i tym razem nawet się połączyła. Pięć minut później trzech umundurowanych policjantów przepychało się do nas przez coraz większy tłumek gapiów. Na całe szczęście dla Chudego Jima, który wyglądał już na zmęczonego ciągłym uchylaniem się i uskakiwaniem. Wcale mu się nie dziwiłam. Właściwie, to byłam nawet pod wrażeniem, że wytrzymał aż tak długo w starciu z zazdrosnym olbrzymem.