Zamiast rozmyślać zjadłam śniadanie, włożyłam top na ramiączkach, dżinsową spódniczkę, botki od Gucciego i zeszłam na dół.
W recepcji siedział Chudy Jim. Jego wargi były tak spuchnięte, że wyglądały jak napompowane kolagenem, nos był ukryty pod bandażami, a oczy otaczały fioletowe obwódki. Zrobiłoby mi się go żal, gdyby nie to, że właśnie rozczulały się nad nim dwie szwedzkie turystki w minispódniczkach i obcisłych topach. Bycie poturbowanym wyraźnie miało swoje dobre strony.
– Hej – powiedziałam. – Nie chcę przeszkadzać, ale masz może dzisiejszego „Informera”?
Chudy Jim wyciągnął egzemplarz spod pulpitu, dając mi znak ręką, żebym się zmywała, po czym ponownie skupił się na biuściastych Szwedkach.
Rozłożyłam gazetę. Nagłówek głosił; „Reporter rozbija gang handlarzy podróbkami”. Hm… tak to zapamiętałam. Z drugiej strony, i tak było to bliższe prawdy niż dziewięćdziesiąt procent tego, co zwykle publikowali w „Informerze”. Przeczytałam artykuł. Przyznaję, że nawet byłam pod wrażeniem. Chłopiec z Tabloidu całkiem nieźle się spisał. Plus, na wszystkich zdjęciach moja głowa została w komplecie z ciałem. Może Felix dostanie kiedyś tego Pulitzera.
Na koniec było jeszcze trochę zdjęć – przykryte czarnym plastikiem ciało Hanka leżące przed Victoria, Monaldo wyprowadzany ze swojego penthouse'u w kajdankach, żałobnicy na pogrzebie Hanka. Na ostatnim zdjęciu był Maurice, szlochający nad trumną Hanka, z chusteczką w ręce. Biedny Maurice. Bardzo mu współczułam. Cokolwiek stanie się z Monaldem, nie zwróci mu to Hanka. Zastanawiałam się, czy ktoś mu powiedział o aresztowaniu Monalda? Ramirez i federalni byli całkowicie skoncentrowani na Monaldzie. Miałam przeczucie, że żaden z nich nawet nie pomyślał o zrozpaczonym partnerze świętej pamięci Hanka.
Wpatrywałam się w zdjęcie. Po tym, jak z Daną potraktowałyśmy jego psa paralizatorem, byłam coś winna Maurice'owi. Powinnam go uspokoić, że Monaldo nie hula już bezkarnie na wolności. Odłożyłam gazetę i przywołałam taksówkę.
Dwadzieścia minut później zajechałam pod mieszkanie Maurice'a. Na dziedzińcu nadal leżały przewrócone meble ogrodowe, a cienkie ściany sprawiały, że słyszałam, co oglądają w telewizji jego sąsiedzi.
Zapukałam do mieszkania 24A. Maurice otworzył mi po krótkiej chwili. Cienie pod jego oczami były prawie czarne, wyglądał jeszcze starzej i żałośniej, niż kiedy widziałam go ostatnim razem. Nadal był blady i spowity w żałobną czerń – czarny golf, czarne spodnie, czarną dzianinową kamizelkę. I nadal nosił te ohydne mokasyny.
Wokół jego nóg tańczyła Queente, witając mnie radosnym poszczekiwaniem.
– Maddie – powiedział głosem tak ochrypłym, jakby od pogrzebu non stop płakał. – Proszę, wejdź. – Odsunął się, żeby mnie wpuścić. – Co cię do mnie sprowadza? – Zachęcił mnie gestem, żebym usiadła. Sam usiadł naprzeciwko.
Odchrząknęłam. Niewielki salon wypełniał duszący zapach pot – pourri i wybielacza.
– Widziałeś dzisiejsze gazety? – zapytałam. Pokręcił głową.
– Nie. Ostatnio rzadko wychodzę. A co?
– Monaldo został aresztowany – oznajmiłam, kładąc dłoń na jego ramieniu. Oczy Maurice'a zaszły łzami. Wyciągnął z pudełka na stoliku chusteczkę, przyciskając ją do nosa.
– Naprawdę? Skinęłam głową.
– Tak, wczoraj wieczorem.
– Dzięki Bogu! – Maurice odetchnął z ulgą rozluźniając ramiona, jakby ktoś zdjął z nich wielki ciężar. – Nie masz pojęcia, jak straszne świadomość, że ten potwór jest na wolności i nie wiadomo, co zrobi.
Poklepałam Maurice'a po ręce.
– Strasznie mi przykro z powodu Hanka. Maurice pociągnął nosem.
– Dziękuję. I jestem ci wdzięczny, że przyszłaś powiedzieć mi o Monaldzie. Jesteś dobrym człowiekiem, Maddie.
Uśmiechnęłam się.
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić. – Nie dodałam: „Zwłaszcza że poraziłyśmy twojego psa paralizatorem”.
– Przyznał się? – bąknął Maurice. – Czy Monaldo przyznał się, że zabił Hanka? Poruszyłam się.
– No, nie. Ale jestem pewna, że to zrobi. Przyznał się do powiązań z mafią i z tego, co mówi policja, nieprędko wyjdzie na wolność.
Maurice skinął głową, znowu pociągając nosem i osuszając go chusteczką. Wzruszył ramionami.
– Może to prawda, że nie zabił Hanka. Wiesz, Hank był bardzo wrażliwym człowiekiem. Może to wszystko po prostu go przerosło. Może rzeczywiście popełnił samobójstwo. Zostawił przecież list.
Pokiwałam głową.
– Może.
Patrzyłam, jak Maurice zgniata chusteczkę. Oueenie szczekała u jego stóp, domagając się zainteresowania, a ja wdychałam ciężki zapach wybielacza. Nie odzywaliśmy się do siebie dłuższą chwilę, a w mojej głowie cały czas rozbrzmiewały jego ostatnie słowa. Coś jest nie tak, pomyślałam. Przeszły mnie ciarki, kiedy zdałam sobie sprawę co.
– Czekaj, co powiedziałeś? – zapytałam. Maurice zamrugał.
– Że Hank był wrażliwym człowiekiem.
– Nie, nie to – powiedziałam, czując, jak moje usta poruszają się w zwolnionym tempie, kiedy nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– O liście pożegnalnym?
Maurice uniósł powoli głowę. Nasze oczy się spotkały.
Ramirez mówił, że nikt nie wie o liście pożegnalnym. Nie podali tej informacji do publicznej wiadomości. Tylko jeszcze jedna osoba mogła wiedzieć o tym, że policja znalazła list.
Zabójca Hanka.
Przełknęłam ślinę. W ustach miałam bardziej sucho niż na Saharze. Teraz kiedy uważniej przyjrzałam się siedzącemu naprzeciwko mnie mężczyźnie, jego podkrążone oczy wydały mi się przepełnione bardziej złością niż żałobą.
– Powiedziałem, że Hank zostawił list – powtórzył powoli Maurice, przyglądając się badawczo mojej twarzy.
– Racja – odparłam szybko. – Zostawił list. Więc pewnie rzeczywiście to było samobójstwo.
Muszę się stąd wydostać! Muszę zadzwonić do Ramireza. Muszę uciekać. Szybko!
– Cóż, jeszcze raz przyjmij moje kondolencje. Niestety teraz muszę już lecieć, bo mam coś do załatwienia. – Złapałam torebkę i wstałam, kierując się do drzwi. Poszłoby to znacznie szybciej, gdyby pod nogami nie plątała mi się Queenie, domagając się szczekaniem, żebym ją pogłaskała. Gdyby nie ona, być może dotarłabym do drzwi, zanim usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk.
Znieruchomiałam. Ostatnio słyszałam go często, by mieć wątpliwości. To był dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Odwróciłam się i po raz drugi w ciągu dwóch dni zobaczyłam wycelowaną we mnie broń. Maurice stał w rozkroku, trzymając oburącz pistolet Hanka. Po jego policzkach ciekły łzy, a ponieważ trzęsły mu się ręce, lufa była raz na wysokości mojego czoła, raz klatki piersiowej.
– Przykro mi, Maddie – odezwał się, znowu pociągając nosem. – Lubiłem cię. Naprawdę.
Użył czasu przeszłego, co raczej nie napawało otuchą.
– Maurice – powiedziałam powoli, starając się nie zdradzić z paniką. – Porozmawiajmy o tym.
Pokręcił głową.
– Wybacz, Maddie, ale nie ma już o czym rozmawiać. To już koniec. Naprawdę koniec. Ich już nie ma. Obu. Nie rozumiesz? Już po wszystkim.
Przełknęłam ślinę. Nic nie rozumiałam. Mówił bez ładu i składu, płacząc przy tym jak bóbr. Jedyne, co rozumiałam, to to, że trzyma lufę pistoletu wycelowaną w mój skromny biust, który za chwilę mógł stać się tylko wspomnieniem.
– Maurice, odłóż pistolet i porozmawiajmy. – Rozglądałam się gorączkowo po pokoju, szukając jakiegoś przedmiotu, którego mogłabym użyć w charakterze broni. Niestety, obsesyjne zamiłowanie Maurice'a do porządku spowodowało, że w zasięgu mojego wzroku nie było absolutnie nic, co by się nadawało. Nic ostrego ani ciężkiego, zupełnie nic. Cholera! Pokręcił głową.