– Cholera jasna! – wrzasnęłam. Oczy zaszły mi łzami i złapałam się odruchowo za górną wargę. Miałam wrażenie, że zdarłam sobie warstwę skóry. Albo i dwie. Z drugiej strony, nie musiałam się już martwić woskowaniem wąsika.
Starając się ignorować palącą żywym ogniem wargę, szybko wyciągnęłam z torebki prawdziwą komórkę i zadzwoniłam do Ramireza.
Ten jeden raz miałam szczęście – nie połączyłam się z jego pocztą głosową. Odebrał. Próbowałam opowiedzieć mu, gdzie jestem i co się tu działo, w taki sposób, żeby się jak najmniej zdenerwował, ale chyba nie całkiem mi się to udało. Przez chwilę nic nie mówił, a potem posłał całą wiązankę przekleństw. Muszę przyznać, że niektóre były bardzo kreatywne. Kiedy wyczerpały mu się pomysły, powiedział, że zaraz będzie. Rozłączyłam się i zobaczyłam, że Maurice zaczyna się poruszać.
Cholera. Złapałam taśmę i, nadal skrępowanymi dłońmi, niezgrabnie unieruchomiłam nadgarstki i kostki Maurice'a. Na koniec zakleiłam mu usta. Ponieważ dobrze wiedziałam, jak boli odklejenie z nich taśmy, było to z mojej strony dosyć podłe. Cóż mogę powiedzieć? Akcja z taśmą wprowadziła mnie w mściwy nastrój.
Na koniec oparłam skrępowanego Maurice'a o wannę, a sama cofnęłam się pod ścianę i wzięłam pistolet z powrotem do ręki. Kiedy Maurice otworzył oczy, trzymałam go już na muszce.
Spojrzał zdumiony na swoje unieruchomione ręce, a potem na trzymaną przeze mnie broń. Jego oczy zrobiły się duże i zaszły łzami.
– Przykro mi, Maurice – wycedziłam, celując w jego łysą głowę. – Musiałam to zrobić.
Jak już wspominałam, są dwie rzeczy, których nienawidzę bardziej od sytuacji, kiedy do mnie strzelają. Sandały Birkenstock (choćbyś miała nie wiadomo jak wystrzałowy pedikiur, twoje stopy i tak wyglądają w nich, jakby czegoś im brakowało) i brzuszki (najokrutniejsza, a mimo to, ciągle legalna forma kary). Teraz, kiedy Ramirez oskubywał moje nadgarstki, uświadomiłam sobie, że jest jeszcze trzecia rzecz.
Wodoodporna taśma klejąca.
– Auu! – zawyłam, patrząc, jak wraz z szarymi paskami taśmy odchodzą z moich rąk malutkie włoski.
– Nie bądź mięczakiem – powiedział Ramirez, rzucając na podłogę kolejny pasek.
– Ale to boli!
– Już prawie koniec. Został ostami kawałek. – Uśmiechnął się i zerwał ostatni fragment taśmy.
– Auu! – zaskomlałam.
Okej, przyznaję, trochę wyolbrzymiałam. Ale od kiedy Ramirez wpadł do łazienki Maurice'a, był dla mnie taki czuły i dobry, że musiałabym być idiotką żeby tego nie wykorzystać. Najpierw złapał mnie w kolejny niedźwiedzi uścisk, który trwał tak długo, że bałam się, iż zaraz zemdleję, a potem przyrzekł, że nigdy więcej nie pozwoli, żebym zniknęła mu z oczu. Nigdy. Pewnie powiedział to pod wpływem chwili i, w ogóle, było to mało realne, ale i tak poczułam ciepło w sercu.
Po tym jak gliniarze zabrali Maurice'a do aresztu (szlochał przez całą drogę do radiowozu), przez cały ten czas Ramirez trzymał mnie za rękę, zostałam zbadana przez sanitariuszy oraz przesłuchana przez detektywa Sipowicza (nieco zdziwionego, że znowu mnie widzi). Potem zapakował mnie do swojego SUV – a i zawiózł do New York, New York, gdzie zabrał się za usuwanie pozostałości po mojej przygodzie z psychopatycznym Panem Czyścioszkiem.
– No, już po wszystkim – powiedział, wyrzucając ostatni, lepiący kawałek. Rozmasowałam nadgarstki.
– Nadal boli – jęknęłam.
W oczach Ramireza pojawiły się szelmowskie ogniki, a na usta wypłynął uśmiech dużego, Złego Wilka.
– Może pomoże, jak je pocałuję?
– Serio? Przed chwilą prawie straciłam życie… znowu… a ty myślisz o seksie? Wyszczerzył zęby.
– Jestem facetem. Zawsze myślę o seksie. – Jezu. – Przewróciłam oczami.
– Daj spokój. Ty. Ja. Przytulny pokój hotelowy. – Spojrzał na podwójne łóżko. – Duże łóżko…
Hm… Muszę przyznać, że był bardzo przekonujący A kiedy uniósł moją rękę do swoich ust, pokrywając mój nadgarstek delikatnymi pocałunkami…
Zamknęłam oczy. Temperatura mojego ciała w jednej chwili wzrosła o piętnaście stopni.
– Czy czujesz się już seksowna? – wymruczał w moją skórę. Pokręciłam głową.
– Nie – skłamałam.
Jego usta powędrowały w górę, skubiąc wnętrze mojego łokcia.
– A teraz?
Stłumiłam westchnienie, czując na skórze jego seksowną, jednodniową szczecinę.
– Nie.
Objął mnie ręką w pasie i przyciągnął do swojego muskularnego ciała. Zbliżył usta do moich, tak że czułam na wargach jego ciepły oddech.
– Może teraz? – szepnął.
– No, może troszeczkę.
Uśmiechnął się i zobaczyłam ten jego zwodniczy, chłopięcy dołeczek.
– Wiedziałem, że w końcu dasz się przekonać – zamruczał, a potem nakrył moje usta swoimi. Całował mnie powoli, delikatnie, wzniecając w moim podbrzuszu pożar, który szybko przemieszczał się na południe.
Oddałam mu pocałunek. Drapieżnie. Cóż, jestem kobietą. Poza tym przy Ramirezie, ja też zawsze myślę o seksie. To „myślenie” doprowadziło mnie do stanu, w którym nie obchodziło mnie, że mam nieogolone nogi, moje majtki nie pasują do stanika, a górna warga jest ciągle obrzmiała i czerwona po depilacji taśmą klejącą. Chrzanić to. Byliśmy sami, wszyscy źli kolesie ze spluwami trafili za kratki, a Ramirez mnie całował. Boże, jak on mnie całował.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy jego dłoń prześliznęła się po moim udzie, zaglądając pod spódniczkę. W następnej sekundzie modliłam się już do świętego od profilaktyki, żeby Ramirez miał w portfelu prezerwatywy. Owinęłam go nogą, przyciągając do siebie, palcami majstrując przy jego rozporku. Na guziki. Byłam przy guziku numer dwa, kiedy drzwi się gwałtownie otworzyły.
– Maddie, nie uwierzysz! – wykrzyknął Marco, wpadając do pokoju.
– Madonna załatwił nam bilety na Bette Midler! Dziś wieczorem zobaczę na żywo boską Bette! Jestem szczęśliwy, skarbie, absolutnie szczęśliwy! Jestem tak… – Urwał. – Och. Czyżbym w czymś przeszkodził?
Spojrzałam na niego wściekle. Gdyby wzrok mógł zabijać, Marco byłby już trupem.
Ramirez warknął jak dzikie zwierzę, po czym wstał, poprawiając dżinsy.
– Ups. Przepraszam – wyjąkał Marco ze zmieszanym uśmiechem.
– Nie wiedziałem. – Zobaczył kawałki taśmy klejącej na podłodze. – Co to za taśma? – zapytał i się rozpromienił. – Czy to jakiś perwersyjny gadżet?
– Żaden perwersyjny gadżet. Raczej narzędzie tortur i to bardzo bolesne – zapewniłam go. Ramirez zapiął rozporek, a ja opowiedziałam Marcowi o moim spotkaniu z Maurice' em. Słuchał wszystkiego z rozdziawioną buzią.
– Skarbie, jesteś niesamowita! Jesteś wielka. Jesteś absolutną debeściarą. Sama załatwiłaś bezwzględnego zabójcę!
Miałam nadzieję, że Ramirez nas słucha.
– No cóż – powiedziałam skromnie – trochę pomogła mi Dana. W końcu, to jej paralizator.
– Nie, skarbie, sama tego dokonałaś. Och! – Klasnął w ręce. – Musimy to uczcić. Może pójdziemy się napić po występie?
– Jasne – odparłam.
– Bajecznie! Ale, co ja tak stoję i gadam, kiedy muszę znaleźć odpowiedni ciuch na wieczór, coś godnego Bette. Zostawiam was samych z waszym świętowaniem – rzucił, puszczając oczko i wyszedł.
Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, Ramirez złapał mnie za rękę i ponownie przyciągnął do siebie. Jedną ręką obejmował mnie w pasie, a drugą pieścił mój kark.
– Na czym skończyliśmy? – zamruczał. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zamknął mi usta pocałunkiem. Tym razem gwałtowniejszym, bardziej natarczywym. Nie żebym miała coś przeciwko. Kiedy dotknęłam dłońmi jego kaloryfera, moje hormony zaczęły szaleć. Ramirez jęknął, gdy znowu powędrowałam palcami w dół, do jego rozporka.