Выбрать главу

Pchnął mnie na łóżko i położył się na mnie, Łat. Miał w kieszeni colta kaliber 45 czy po prostu cieszył się na mój widok?

Byłam zaledwie dwa guziki od rozwiązania tej zagadki, kiedy drzwi znowu się otworzyły.

– Sukinkot – warknął Ramirez.

– Rety, tak, to właśnie to miejsce! – Do pokoju weszła zarumieniona, rozchichotana Dana, z Rikiem, skubiącym jej szyję. – Och! – Zatrzymała się, kiedy nas zobaczyła. – Ups. Zdaje się, że ten pokój jest już zajęty.

Odchrząknęłam, a Ramirez sturlał się ze mnie, mamrocząc, że zaraz kogoś udusi.

– Eee, no trochę. My właśnie… – Urwałam, zbyt zawstydzona, żeby dokończyć.

– Aha, my też. – Dana zachichotała, kiedy Rico uszczypnął ją w tyłek.

– Pogodziliście się? – zapytałam, choć malinka na szyi Dany wyraźnie mówiła, że tak.

Dana skinęła głową.

– Rico zadzwonił do mnie rano, po tym jak funkcjonariusz Taylor zwolnił go z aresztu. Dasz wiarę, że Chudy Jim wniósł oskarżenie? W każdym razie, Rico przeprosił mnie za ten wybuch zazdrości i zbyt gwałtowną reakcję, i właśnie mieliśmy…

– Godzić się? – podsunęłam, żeby przypadkiem nie weszła w szczegóły.

– Aha. – Dana zachichotała. – Zresztą, nie potrafię się długo złościć na mojego małego żołnierzyka – zaćwierkała, ściskając policzki Rica, aż mu się wykrzywiły usta.

– Kofam cię, moja mała żyleto.

Rety. Czułości Miejskich Bojowników.

– Hej, co ci się stało w nadgarstki? – spytała Dana, patrząc na moje przeguby, gdzie do resztek kleju po taśmie przywarły kłaczki z dżinsów Ramireza. Wyglądałam, jakbym miała bransoletki.

– Długa historia – odparłam. Opowiedziałam jej skróconą wersję, skupiając się na kolejnym zamachu na moje życie i, szczęśliwym dla mnie, zamiłowaniu Oueenie do skórzanych torebek.

– Wiedziałam! – krzyknęła Dana, kiedy skończyłam. – Wiedziałam, że warto było zabrać paralizator!

– Cóż, choć raz unieruchomił właściwą osobę. W każdym razie, dziś wieczorem idziemy z Markiem to oblać. Przyłączycie się?

– Jasne! – pisnęła Dana, zerkając na Rica. – To znaczy, o ile nie mamy jakichś innych planów.

– Skoro już o tym mowa… – powiedział Rico, patrząc Danie w oczy.

– Właśnie. Dobra. No to, zostawiamy was samych – rzuciła Dana i wyszli razem z Rikiem, sczepieni ustami.

Ramirez zatrzasnął za nimi drzwi, po czym spojrzał na mnie.

– Masz zbyt wielu przyjaciół.

W tym momencie, musiałam się z nim zgodzić.

Jednym długim susem pokonał dzielącą nas odległość i my również sczepiliśmy się ustami. Tym razem nie było miejsca na subtelności. Jego dłonie uwijały się jak szalone. Ciągnęły za moją spódniczkę, ślizgały się po moim brzuchu, szamotały z zapięciem stanika. Ja nie pozostawałam w tyle. Błyskawicznie rozpięłam wszystkich pięć guzików jego rozporka. Mieliśmy misję do wypełnienia. Nic nas nie mogło powstrzymać…

– Oj, mówię ci, że ta gra była ustawiona. To niemożliwe, żeby… Och. Wybacz, Madds.

… no chyba, że pani Rosenblatt.

Zamknęłam oczy i uderzyłam głową w zagłówek łóżka, zastanawiając się, co muszę zrobić, żeby się z kimś przespać. – Mads?

Natychmiast otworzyłam oczy. – Mama? Ramirez zesztywniał i błyskawicznie wyciągnął rękę spod mojej bluzki.

– Mama? – powtórzył falsetem. Mafiosów zjadał na śniadanie, ale moja mama go przerażała.

– Eee, wybacz, że przeszkadzamy – powiedziała mama od progu. – O tej porze pani Rosenblatt bierze swoje tabletki na ciśnienie, zostawiła je w pokoju. Gdybyśmy wiedziały, że nie jesteś sama… – Jej wzrok padł na rozpięty rozporek Ramireza.

– Cholera. – Ramirez odwrócił się i zapiął rozporek. Znowu.

– Właśnie, powinniście powiesić skarpetkę na klamce albo coś – pouczyła nas pani R., przechodząc przez pokój do swojej walizki. – Wtedy byśmy wiedziały, że coś jest na rzeczy.

– Zapamiętam sobie – mruknęłam.

Mama odchrząknęła, przenosząc wzrok z mojego przekrzywionego stanika na Ramireza, który stał zmieszany w kącie.

– Och, mamo. To jest Jack Ramirez.

– Och, a więc pan jest tym detektywem – zagruchała mama, łapiąc go za rękę i nią potrząsając. – Maddie dużo mi o panu opowiadała. Muszę przyznać, że jestem szczęśliwa, iż znowu chodzi na randki. Zbyt długo tego nie robiła. Takie długie przerwy nie są dobre. Wiem, co mówię. Raz, kiedy Ralphie musiał wyjechać na cały tydzień na zjazd fryzjerów do Sarasoty, zobaczyłam reklamę pewnego urządzonka o nazwie rakieta kieszonkowa…

– Mam je! – zawołała pani Rosenblatt, unosząc nad głowę buteleczkę z tabletkami.

Oboje z Ramirezem odetchnęliśmy z ulgą. Nie ma nic obrzydliwego niż słuchanie o przygodach własnej lub cudzej matki z wibratorem.

– Chodź, Betty – powiedziała pani Rosenblatt. – Mamy jeszcze trochę czasu do odlotu, zdążymy zagrać w keno.

– Dobrze. Cieszę się, że pana poznałam – odparła mama, zamykając za nimi drzwi.

Opadłam z powrotem na łóżko i utkwiłam wzrok w suficie. Ramirez położył się obok mnie i głośno westchnął.

– Zdajesz sobie sprawę, że będę musiał zastrzelić kolejną osobę, która tu wejdzie?

Skinęłam głową.

– Myślę, że biorąc pod uwagę okoliczności, zostaniesz uniewinniony. Znowu westchnął i przejechał dłonią po twarzy.

– Widzę, że nie jesteś już w nastroju? – zapytałam.

– Skarbie, jestem facetem. Zawsze jestem w nastroju. Po prostu czekam na wejście kolejnego wariata, żebym nie musiał znowu zapinać rozporka.

– Słuchaj, przyszło mi coś do głowy – szepnęłam, przekręcając się na bok, żeby widzieć twarz. – Może byśmy gdzieś wyjechali?

– Wyjechali? – Uniósł brew.

– Tak – potwierdziłam, siadając. – Wiem, że to śmiały krok, ze względu na to, że nie jesteśmy… to znaczy, że nie jestem twoją… to znaczy chodzi o to, że my nigdy… – Urwałam. Wzięłam głęboki oddech. A potem poszłam na całość. – Podobno w Palm Springs jest bardzo ładnie o tej porze roku.

– Tak? – Ramirez podparł się na łokciu. Skinęłam głową.

– Bardzo romantycznie.

– Ooo, a więc chcesz romansu? – zapytał z uśmiechem. W jego policzku znowu pojawił się słodki dołeczek.

– Nie miałabym nic przeciwko małemu romansowi – odparłam nieśmiało. – Poza tym, pomyśl. Ty i ja, sami. Żadnej pracy, żadnych wścibskich przyjaciół – podkreśliłam, wskazując na drzwi. – Tylko my dwoje. Co ty na to?

– Brzmi cudownie – wymruczał przeciągle. Chciało mi się skakać z radości.

– Jest tylko jeden problem. Zmarszczyłam brwi. – Jaki?

Ramirez wstał i podszedł do otwartej walizki pani Rosenblatt. Złapał jedną ze skarpetek, fioletową w różowe grochy, i mi podał.

– Nie mogę tak długo czekać – mruknął, nachylając się nade mną. Jego oczy znowu były ciemne i niebezpieczne, a głos ochrypły, kiedy dodał:

– Zamknij drzwi.

Gemma Halliday

***