Выбрать главу

Winda zatrzymała się i weszli do środka.

– Sedno sprawy tkwi w tym – ciągnął dalej myśl – że obecnie sam jestem nauczycielem.

Cassi spojrzała zdziwiona, a w jego głosie zadźwięczała nutka zadumy. Stał zapatrzony przed siebie, jakby śniąc na jawie.

Cofnął się myślami do czasu, kiedy był stażystą – okresu niezwykłych przeżyć i wzruszeń. Przez trzy lata opuszczał szpital tylko na kilka godzin dziennie, by się przespać i odzyskać trochę sił w swoim rzadko sprzątanym dwupokojowym mieszkaniu. Żeby się wybić, pracował ponad siły. W końcu został mianowany szefem stażystów. Stanął na czele grupy ludzi tak jak on oddanych sprawie. Nigdy nie zapomni momentu, kiedy wszyscy koledzy gratulowali mu sukcesu. Niewątpliwie wtedy chirurgia i życie w ogóle dostarczały mu więcej radości.

Kiedy Cassi i Thomas wyszli ze szpitala na ulicę, przywitał ich wietrzny i deszczowy bostoński wieczór. Podmuchy wiatru chłostały deszczem w twarze. O osiemnastej piętnaście było już zupełnie ciemno. Nad miastem rozpostarły się ciężkie, skłębione, deszczowe chmury. Podświetlały je światła miasta. Cassi objęła Thomasa i razem pobiegli ku znajdującemu się w pobliżu garażowi.

Już pod dachem otrząsnęli się z ociekającej z nich wody i szli wolno po mokrym betonie, który wydawał dziwnie drażniący zapach. Thomas wciąż nie zachowywał się zupełnie normalnie i Cassi zastanawiała się, co go może dręczyć. Miała przeczucie, że to z jej powodu, nie wiedziała jednak dlaczego. Nie widzieli się od czwartku rano, kiedy to razem przyjechali do pracy, ale wtedy wszystko było między nimi w porządku.

– Czy jesteś bardzo zmęczony pracą? – zapytała.

– Chyba tak, ale nie miałem nawet czasu o tym pomyśleć – odpowiedział.

– A operacje? Czy jesteś z siebie zadowolony?

– Już ci powiedziałem, że tak – odparł trochę zniecierpliwiony. – Byłbym w stanie wykonać jeszcze jeden bypass, gdybym miał taką możliwość. Wykonałem trzy w tym samym czasie, w jakim George Sherman wykonał tylko dwa, a nasz wspaniały szef, Ballantine – zaledwie jeden.

– Wobec tego powinieneś być z siebie zadowolony – stwierdziła Cassi.

Zatrzymali się obok antracytowego metalika porsche 928. Thomas patrzył na Cassi ponad maską samochodu i wahał się z odpowiedzią. Wreszcie z siebie wydusił: – Ale nie jestem zadowolony. Jak zwykle nie brakuje spraw, które mnie denerwują i utrudniają pracę. W szpitalu dzieje się coraz gorzej. Mam już doprawdy dosyć tego wszystkiego. Na dodatek na konferencji kardiologów dowiedziałem się, że obcięto mi limit czasu w salach operacyjnych po to, żeby George Sherman mógł rozwijać swoją działalność dydaktyczną. Tymczasem on nie ma nawet dość pacjentów przydatnych do tego celu, by zapełnić nimi łóżka szpitalne, których pozbawił moich chorych.

Otworzył drzwi samochodu, wszedł do środka i sięgnął ręką, by otworzyć dla Cassi przeciwległe drzwi.

– Prócz tego – ciągnął Thomas chwytając za kierownicę – mam wrażenie, że w szpitalu dzieje się coś niezrozumiałego – coś między George'em Shermanem i Normanem Ballantine'em. Boże! Że też musiałem wdepnąć w takie gówno!

Thomas zapalił silnik, dał mocno do tyłu, a następnie równie gwałtownie, z głośnym piskiem opon ruszył do przodu. Cassi z trudem utrzymała równowagę. Gdy Thomas zatrzymał się na chwilę, żeby włożyć w szczelinę magnetyczną kartę, zapięła pas bezpieczeństwa.

– Zapnij również swój pas – zwróciła się do Thomasa.

– Na miłość boską, Cassi – zawołał – przestań zrzędzić!

– Bardzo cię przepraszam – odparła szybko i była już pewna, że to z jej powodu ma zły humor.

Thomas kluczył po zatłoczonej jezdni, zajeżdżając drogę zirytowanym jego jazdą kierowcom. Cassi bała się odezwać, żeby nie powiększać napięcia. Czuła się jak na wyścigach samochodowych o Grand Prix.

Kiedy znaleźli się już w północnej dzielnicy miasta, ruch uliczny nieco osłabł. Mimo, iż Thomas jechał nie mniej niż sto – sto dziesięć na godzinę, Cassi trochę odetchnęła.

– Przepraszam cię, ale czuję się, jakbyś nie mógł mnie znieść po tym ciężkim dniu – odezwała się w końcu.

Thomas nic nie odpowiedział, ale z jego twarzy znikło już poprzednie napięcie, a ręce nie ściskały tak mocno kierownicy. Kilkakrotnie Cassi już miała na końcu języka pytanie, czy to ona jest przyczyną jego złego humoru, ale nie bardzo wiedziała jak to wyrazić. Patrzyła na wypłukaną deszczem, pędzącą im naprzeciw jezdnię i wreszcie wydusiła z siebie:

– Czyżbym ja zrobiła coś takiego, co cię wytrąciło z równowagi?

– Tak – uciął szorstko.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Cassi była pewna, że wcześniej czy później bomba wybuchnie.

– Wygląda na to, że Larry Owen wie wszystko o naszych problemach zdrowotnych – odezwał się Thomas.

– Nigdy nie robiłam tajemnicy z tego, że choruję na cukrzycę – odparła Cassi.

– Na pewno mówisz o tym zbyt wiele – oświadczył Thomas. – A im mniej się mówi na takie tematy, tym lepiej. Nie lubię być przedmiotem plotek.

Cassi nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek rozmawiała z Larrym na temat choroby, ale – oczywiście – nie to było najważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że o swojej cukrzycy rozmawiała z niektórymi ludźmi. Nawet dzisiaj powiedziała o niej Joan Widiker. Tymczasem Thomas, podobnie jak jej matka, uważał, że na ten temat nie powinna rozmawiać nawet z najbliższymi przyjaciółmi.

Cassi spojrzała na Thomasa. Światła nadjeżdżających z przeciwka samochodów wydobywały od czasu do czasu jego twarz z ciemności.

– Nigdy nie przypuszczałam, że moje rozmowy o cukrzycy mogą nam w jakikolwiek sposób zaszkodzić – oświadczyła. – Przepraszam bardzo, w przyszłości będę bardziej uważać.

– Wiesz dobrze, ile plotek krąży po szpitalu. Lepiej nie dawać im pożywki. Larry wie nie tylko o twojej cukrzycy, wie również o oczekującej cię operacji oka. Podobno słyszał o niej od twojego przyjaciela, Roberta Seiberta.

Teraz wszystko stało się jasne. Wiedziała, że nie rozmawiała o chorobie z Larrym Owenem. – Powiedziałam o tym Robertowi – przyznała. – Wydawało mi się to rzeczą zupełnie naturalną. Tak dawno się już znamy, on też mi mówił o operacji, której musi się poddać. Będą mu usuwać zęby mądrości, a ponieważ od dzieciństwa cierpi na gorączkę reumatyczną, ma być leczony dożylnie antybiotykami.

W pewnym momencie zawrócili z trasy 128, kierując się na północ, w stronę oceanu. Pojawiła się mgła i Thomas zwolnił tempo jazdy.

– Mimo wszystko nie sądzę, że należało mówić o tym komukolwiek – stwierdził Thomas zerkając w jej kierunku. – Szczególnie komuś takiemu jak Robert Seibert. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak możesz tolerować tego homoseksualistę.

– Nigdy z nim nie rozmawiałam o upodobaniach seksualnych – ostro odcięła się Cassi.

– Nie pojmuję, w jaki sposób mogliście uniknąć tego tematu.

– Robert jest wrażliwym, inteligentnym człowiekiem i cholernie zdolnym patologiem.

– Bardzo się cieszę, że posiada również cechy pozytywne – zauważył Thomas, chcąc dokuczyć żonie.

Cassi nie odpowiedziała na tę złośliwość. Zdawała sobie sprawę, że Thomas jest wściekły i usiłuje ją sprowokować; wiedziała także, że jeśli pozwoli się ponieść nerwom, nie wyniknie stąd nic dobrego. Po krótkim milczeniu zaczęła masować kark Thomasa. Początkowo pozostawał usztywniony, po kilku jednak minutach zaczął reagować.

– Przepraszam, że rozmawiałam z ludźmi o mojej cukrzycy – powiedziała – i przykro mi także, że rozmawiałem o jej powikłaniach.

Kontynuując masaż, Cassi patrzyła przed siebie niewidzącymi oczami. Nagle ogarnął ją zimny strach: być może Thomasa znużyła jej choroba. Chyba zbyt często się skarżyła i mówiła o swoich obawach, związanych ze zmianą kierunku stażu. Cassi zauważyła, że w ciągu ostatnich miesięcy Thomas jakby oddalił się od niej, stał się bardziej wybuchowy i mniej tolerancyjny. Postanowiła, że odtąd będzie mniej mówiła o swojej chorobie. Lepiej niż kto inny zdawała sobie sprawę ze stresów, które Thomas przeżywa, nie chciała więc ich pogłębiać.