– Co też pani mówi – zaprotestowała Cassi. – Gdyby nie to małżeństwo, nie miałaby pani wspaniałego syna.
– Ech! – wyrwało się z ust Patrycji i w jadalni rozległ się jej śmiech, tak głośny, że zakołysały się płomyki świec na stole. – Jedyną nadzwyczajną rzeczą jest w nim to, że do tego stopnia jest kopią swego ojca, iż urodził się także z krzywą stopą.
Cassi upuściła widelec. Thomas nigdy jej o tym nie wspominał. Obraz małego chłopca z krzywą stopą wywołał w Cassi przypływ współczucia, ale z twarzy Thomasa wyczytała, że jest zirytowany na matkę.
– Był cudownym dzieckiem – ciągnęła Patrycja nieświadoma wściekłości, którą wywołała swoimi rewelacjami. – Ładnym i cudownym chłopcem. Przynajmniej do okresu dojrzewania.
– Mamo – odezwał się Thomas cedząc wolno słowa. – Sądzę, że już dosyć powiedziałaś.
– Mówisz bzdury – odparła. – Teraz moja kolej, żeby mówić. Dwa dni siedziałam sama z Harriet, bądź więc łaskaw mnie posłuchać.
Z najwyższą irytacją Thomas pochylił się nad talerzem.
– Thomas – odezwała się Patrycja po krótkiej chwili milczenia. – Proszę, zdejmij natychmiast łokcie ze stołu.
Thomas odsunął krzesło i wstał z płonącą twarzą. Bez słowa rzucił serwetkę na stół i wyszedł z jadalni. Cassi słyszała jego kroki na schodach, a potem trzaśniecie drzwi gabinetu. Płomyki świec znowu się zakołysały.
Zaskoczona tym, co się stało, Cassi początkowo nie wiedziała jak się zachować. Po chwili niezdecydowania podniosła się od stołu.
– Cassandro – ostro zareagowała Patrycja. Po czym płaczliwym głosem powiedziała: – Proszę cię, usiądź. Niech sobie idzie, a ty usiądź i dokończ kolację. Diabetycy powinni jeść.
Cassandra oblała się purpurą i usiadła.
Thomas chodził po gabinecie głośno wyrzekając, że po ciężkim szpitalnym dniu nawet w domu nie znajduje spokoju. Kipiąc gniewem dziwił się, że Cassi została z matką, zamiast pójść jego śladem. Przez chwilę pomyślał, czy nie powinien wrócić do szpitala i zainteresować się córką Campbella, której zachowanie zaintrygowało go. Wryły mu się w pamięć jej słowa, że chciałaby uczynić coś dla niego.
Bębniący w szyby zimny deszcz rychło odwiódł go od tego zamiaru. Ze stosu czasopism wziął więc pierwsze z wierzchu i rozsiadł się w obitym skórą, stojącym tuż przy kominku fotelu.
Rychło spostrzegł, że nie może skoncentrować się na lekturze. Zastanawiał się, dlaczego matka po tylu latach jest jeszcze w stanie tak łatwo wyprowadzić go z równowagi. Potem przyszła mu na myśl seria SSD i Cassi pomagająca Robertowi Seibertowi w badaniach. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że tego rodzaju badania mogą zaszkodzić szpitalowi w oczach opinii publicznej. Był także przekonany, że Robertowi zależało, by zaczęto o nim pisać w prasie, choćby nawet miano kogoś skrzywdzić.
Odłożył na bok periodyk i wszedł do łazienki. W lustrze przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu. Zawsze uważał, że – jak na swój wiek – wygląda młodo, ale dzisiaj nie był tego taki pewien. Dostrzegł podkrążone oczy i napuchnięte zaczerwienione powieki.
Wrócił do gabinetu, usiadł przy biurku i wysunął szufladę – drugą z prawej. Wyjął z niej plastykową buteleczkę z pigułkami. Połknął najpierw jedną żółtą pigułkę, a po krótkim wahaniu – drugą. Przy barku nalał sobie whisky i usiadł ze szklaneczką w fotelu, który kiedyś należał do jego ojca. Wypił alkohol, czując jak powoli opuszcza go napięcie. Znów sięgnął go czasopismo. Nadal jednak nie potrafił się skoncentrować. Był wciąż zdenerwowany. Przypomniał sobie pierwszy tydzień pełnienia obowiązków szefa stażystów na oddziale chirurgii serca. Pewnego dnia okazało się, że na oddziale intensywnej terapii nie ma wolnych łóżek, gdy tymczasem dwóch starszych kolegów się ich domagało. Bez wolnych łóżek ulegała zahamowaniu praca całego oddziału.
Thomas pamiętał, że sam wtedy poszedł na oddział intensywnej terapii i dokładnie sprawdzał stan każdego pacjenta. W końcu wybrał dwóch chorych, znajdujących się w stanie nieodwracalnej śpiączki. To prawda, że obaj potrzebowali ciągłej opieki wykwalifikowanych pielęgniarek, którą mogli otrzymać tylko na oddziale intensywnej terapii, prawdą jednak było również to, że obaj nie mieli już najmniejszych szans na wyleczenie. Kiedy jednak Thomas polecił usunąć ich z oddziału, sprawujący nad nimi opiekę lekarze byli oburzeni, a pielęgniarki odmówiły wykonania polecenia. W ten sposób Thomas nie tylko nie rozwiązał problemu, ale narobił sobie wrogów. Wyglądało jakby nikt oprócz niego nie był w stanie zrozumieć, że zarówno chirurgia, jak i bardzo kosztowna intensywna terapia przede wszystkim powinny służyć pacjentom dobrze rokującym, a nie kandydatom na drugi świat.
Ponownie nalał sobie whisky. Topniejący lód rozwodnił szkocką i stępił jej smak. Zagłębiony w fotelu zastanawiał się, co o jego postępowaniu powiedziałby ojciec, gdyby żył. Na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć, pamiętał tylko, że ojciec – podobnie jak matka – nigdy nie lubił go chwalić, natomiast często i chętnie ganił. Czy zaakceptowałby Cassi? Jedno było pewne: jego ojciec niewiele wiedział o kobietach chorych na cukrzycę.
Po gwałtownym wyjściu Thomasa z jadalni Cassi przeżywała niepokój. Pamiętała, że jeszcze przed kolacją Thomas nie miał dobrego humoru i teraz obawiała się jego gniewu. Usiłowała nawiązać rozmowę z Patrycją, jednak bezskutecznie. Wyglądało, że jest zadowolona, iż wytrąciła syna z równowagi.
– Czy Thomas rzeczywiście urodził się ze skrzywioną stopą? – zapytała Cassi w nadziei na jakiś dialog.
– Straszliwie. Jego ojciec też kulał do końca życia.
– Nie miałam o tym pojęcia i nigdy bym się nie domyśliła.
– To zrozumiałe. W odróżnieniu od swojego ojca został z tego wyleczony.
– Dzięki Bogu – szczerze westchnęła Cassi. Usiłowała sobie wyobrazić utykającego Thomasa. Trudno nawet wyobrazić go sobie jako kulejące dziecko.
– Na noc zakładaliśmy na stopę chłopca klamrę – powiedziała pani Kingsley. – To musiało być bolesne, gdyż krzyczał i zachowywał się jakby go torturowano. – Przyłożyła serwetkę do ust.
Cassi wyobraziła sobie niemowlę ze stopkami zamkniętymi w metalowych klamrach. Niewątpliwie musiał to być rodzaj tortury.
– Tak więc – rzekła pani Kingsley, podnosząc się nagle z miejsca – dlaczego miałabyś nie pójść teraz do niego? Z pewnością cię potrzebuje. Wcale nie jest taki silny, jakby to się mogło zdawać. Poszłabym ja, ale z pewnością woli, żebyś to była ty. Mężczyźni są wszyscy tacy sami. Oddasz im wszystko – a oni i tak cię porzucą. Dobrej nocy, Cassandro.
Osłupiała Cassi siedziała przez chwilę w milczeniu. Słyszała jeszcze rozmowę Patrycji z Harriet, a potem trzasnęły drzwi i wszystko ucichło. Dom pogrążył się w całkowitej ciszy, tylko drzwi werandy skrzypiały monotonnie pod podmuchami wiatru.
W końcu Cassi wstała od stołu i zaczęła wspinać się po schodach. A więc również Thomas miał w dzieciństwie swoją dolegliwość! Wydało jej się to nagle tak zabawne, że wydobyło na usta mimowolny uśmiech. Stukając do drzwi gabinetu Thomasa ciekawa była, w jakim go znajdzie nastroju. Po zachowaniu się w samochodzie i późniejszym wybuchu w jadalni można było oczekiwać najgorszego. Kiedy jednak znalazła się już w gabinecie, odetchnęła z ulgą. Thomas siedział swobodnie w fotelu, z nogami przewieszonymi przez poręcz, trzymał w jednej ręce szklankę whisky, a w drugiej periodyk medyczny. Wyglądał na zupełnie odprężonego i uspokojonego, i co najważniejsze, uśmiechał się.
– Mam nadzieję, że nie posprzeczałaś się z matką – powiedział unosząc ekspresyjnie brwi, tak jakby rzeczywiście mogło się zdarzyć coś przeciwnego. – Przepraszam za nagłe opuszczenie jadalni, ale matka doprowadza mnie czasem do szału. Po prostu nie wytrzymałem – mrugnął porozumiewawczo.