Выбрать главу

Odetchnął dopiero wtedy, gdy znalazł się na piętrze intensywnej terapii, dokąd odwiedzających wpuszczano tylko w wyjątkowych wypadkach. Wchodząc do sali chorych, przypomniał sobie nieprzyjemny incydent z Shermanem. Bez względu na przyczyny, Thomas był z siebie niezadowolony.

Stan trzech pacjentów, których operował poprzedniego dnia, był zadowalający. Wszyscy zostali rozintubowani i przyjmowali pokarm doustnie. EKG, ciśnienie i pozostałe wskaźniki były w normie, ustabilizowane. U Campbella kilkakrotnie wystąpił nieregularny rytm serca, ale szybko go opanowano dzięki wykryciu przez bystrego stażystę przyczyny – ostrej rozstrzeni żołądka. Thomas zanotował nazwisko lekarza – przy najbliższej okazji go pochwali.

Podszedł do łóżka Campbella. Chory uśmiechnął się słabo. Chciał coś powiedzieć.

Thomas pochylił się nad nim. – Co pan powiedział, panie Campbell?

– Chciałbym oddać mocz – rzekł cicho chory.

– Ma pan podłączony cewnik do pęcherza – rzekł Thomas.

– Chcę jednak oddać mocz – powtórzył Campbell.

Thomas poddał się i polecił pielęgniarce, żeby przekonała chorego.

Przed wyjściem spojrzał jeszcze na nieszczęśnika, który leżał na łóżku obok Campbella. To była jedna z porażek Ballantine'a. Pacjent nabawił się zatoru powietrznego mózgu podczas operacji i obecnie skazany był na wegetację, a jego życie zależało całkowicie od aparatury. Biorąc pod uwagę wysokie kwalifikacje tutejszych pielęgniarek, mógł w ten sposób żyć jeszcze długo.

Thomas poczuł nagle ciężar czyjejś dłoni na ramieniu. Odwrócił się i ze zdziwieniem ujrzał George'a Shermana.

– Thomas – zaczął George. – Sądzę, że nie ma w tym nic złego, że się z sobą nie zgadzamy – to może nas tylko skłonić do dokładnej analizy stanowisk. Byłbym jednak bardzo zmartwiony, gdyby miało to prowadzić do wrogości między nami.

– Jest mi przykro, że tak się zachowałem – odparł Thomas; to, co powiedział, zabrzmiało niemal jak przeprosiny.

– Ja również trochę się zagalopowałem – przyznał George. Idąc za wzrokiem Thomasa, spojrzał na chorego, przy którego łóżku się znajdowali. – Biedny Harwick. Mówimy o braku łóżek. Tu mamy jeszcze jedno nie wykorzystane należycie.

Thomas uśmiechnął się mimo woli.

– Kłopot w tym – dodał George – że Harwick będzie je jeszcze długo zajmował, chyba że…

– Że co? – zapytał Thomas.

– Że wyciągniemy wtyczkę, jak to się zwykle mówi – roześmiał się George.

Thomas chciał wyjść, ale George zatrzymał go delikatnie. Zaczął się już zastanawiać, dlaczego ten człowiek ciągle się go czepia.

– Powiedz mi – zapytał George – czy znalazłbyś w sobie dość odwagi, żeby pociągnąć za wtyczkę?

– Musiałbym najpierw odbyć rozmowę z Rodney'em Stoddardem – odpowiedział sarkastycznie Thomas. – A ty, George? Gotów jesteś chyba na wiele, żeby zdobyć więcej łóżek.

George roześmiał się i cofnął powstrzymujące Thomasa ramię. – Wszyscy mamy swoje sekrety. Nigdy nie spodziewałem się, że powiesz, iż musiałbyś porozmawiać z Rodney'em. To było dobre.

Jak zwykle George poklepał Thomasa na pożegnanie i odszedł skinąwszy głową pielęgniarkom.

Thomas odprowadził go wzrokiem, a następnie raz jeszcze spojrzał na pacjenta zastanawiając się nad tym, co miały oznaczać uwagi George'a. Od czasu do czasu pacjentom odłączano podtrzymującą życie aparaturę, ale ani lekarze, ani pielęgniarki nie przyznawali się do tego.

– Doktor Kingsley?

Pracownik administracji szpitalnej zawiadamiał, że jest do niego telefon.

Thomas rzucił ostatnie spojrzenie na pacjenta Ballantine'a i przeszedł do pokoju biurowego, zastanawiając się po drodze, w jaki sposób można by było zmusić Ballantine'a do omówienia własnych "trudnych przypadków". Thomas był głęboko przekonany, że te "nieoczekiwane" i "nieuniknione" tragedie nigdy by się nie zdarzyły, gdyby on przeprowadzał te operacje.

Podniósł słuchawkę telefonu z irytacją. Ilekroć podczas obchodu wywoływano go do telefonu, przekazywano mu złe wieści. Tym razem telefonistka powiadomiła go tylko, że powinien jak najszybciej zadzwonić do matki.

Zaskoczony Thomas niezwłocznie wykręcił numer matki, która nigdy nie niepokoiła go w godzinach pracy, jeśli nie zdarzyło się coś ważnego.

– Przepraszani, że cię niepokoję, kochany – odezwała się Patrycja.

– Co się stało?

– Chodzi o twoją żonę.

Nastąpiła chwila milczenia. Czuł, że traci resztki cierpliwości.

– Mamo, ja naprawdę jestem bardzo zajęty.

– Twoja żona złożyła mi dziś rano wizytę.

Przez krótką chwilę Thomas myślał, że wizyta ta była związana z jego wczorajszą impotencją, rychło jednak sobie uprzytomnił, że był to pomysł absurdalny. To, co usłyszał od matki, okazało się jeszcze bardziej alarmujące.

– Przypuszcza, że jesteś swojego rodzaju narkomanem. Chyba mówiła o deksedrynie.

Thomas zaniemówił na chwilę z wściekłości.

– C… co jeszcze mówiła? – wyjąkał w końcu.

– Sądzę, że to powinno ci wystarczyć. Powiedziała, że nadużywasz narkotyków. Ostrzegałam cię przed tą kobietą, ale nie chciałeś mnie słuchać. Ty, oczywiście, zawsze wiesz lepiej…

– Wrócimy do tej rozmowy dziś wieczorem – odparł Thomas i przerwał połączenie.

Trzymając wciąż słuchawkę w ręku, Thomas starał się opanować. Oczywiście, brał od czasu do czasu pigułki. Każdy robi to samo. Jak więc Cassi mogła zrobić z tego wielki problem i donieść o tym matce? On nadużywa narkotyków! Mój Boże, jakaś przypadkowa pigułka nie oznacza jeszcze narkomanii!

Odruchowo wykręcił domowy numer Doris. Za trzecim dzwonkiem podniosła słuchawkę zadyszana.

– Co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował swoje towarzystwo?

– Kiedy? – zapytała z zapałem.

– Za kilka minut. Jestem w tej chwili w szpitalu.

– Z przyjemnością. Cieszę się, że mnie złapałeś. W tej chwili wróciłam do domu.

Thomas odłożył słuchawkę. Nurtowała go obawa, że z Doris przydarzy mu się to samo, co ubiegłej nocy spotkało go z Cassi. – Lepiej o tym nie myśleć – postanowił – i szybko skończył obchód.

Doris mieszkała niedaleko szpitala. Po drodze Thomas nie przestawał myśleć o Cassandrze. Dlaczego to zrobiła? Przecież to było bez sensu. Czy rzeczywiście sądziła, że się o tym nie dowie? Być może próbowała w taki właśnie nielogiczny sposób spowodować ponowne zbliżenie. Thomas westchnął. Nie tak sobie wyobrażał małżeństwo z Cassi. Sądził, że znajdzie w niej oparcie w dążeniu do sukcesu. Wszyscy byli nią zachwyceni, nawet George za nią szalał i chciał ją poślubić po zaledwie kilku randkach.

W domofonie rozległ się głos Doris. Był jeszcze na schodach, gdy usłyszał, jak otwiera drzwi.

– Co za miła niespodzianka – zawołała, gdy znalazł się już na półpiętrze. Była ubrana w komplet joggingowy, składający się z obcisłych szortów i sportowej koszulki, która ledwo przykrywała pępek. Rozpuszczone włosy wydawały się bujne i lśniące.

Gdy wprowadziła go do środka, Thomas rozejrzał się dokoła. Nie był tu już od miesięcy, ale nie dostrzegł żadnych zmian. Pokój, w którym się znajdował, był niewielki: naprzeciwko małego kominka stało pojedyncze łóżko, pod ścianą stolik z karafką i dwoma kieliszkami, po przeciwnej stronie – okno wykuszowe. Doris podeszła do Thomasa i przytuliła się do niego. – Czy chciałbyś mi coś podyktować? – przekomarzała się głaszcząc rękami jego plecy. Obawy Thomasa o potencję szybko się rozwiały.

– Czy to nie za wcześnie na małą zabawę? – zapytała Doris, jeszcze mocniej przytulając się do Thomasa, który nie krył podniecenia.