Gdy ciężkie drzwi zamknęły się za nimi, Cassi poczuła pewien rodzaj ulgi. W przeciwieństwie do oddziału psychiatrii, tutaj, w głównym budynku łatwiej było odróżnić lekarzy i pielęgniarki od pacjentów. Lekarze nosili swoje cywilne ubrania albo białe fartuchy, pielęgniarki – białe uniformy, a pacjenci chodzili w szpitalnych piżamach. W Clarkson 2 wszyscy byli ubrani jak przeciętni ludzie.
– Co to właściwie znaczy być stażystką na patologii? – zapytała Joan, gdy podchodziły do windy. – Czy lubiłaś swoją pracę?
– Bardzo – odparła Cassi.
– Mam nadzieję, że nie sprawię ci przykrości – ze śmiechem oznajmiła Joan – jeśli ci powiem, że wcale nie wyglądasz na patolożkę.
– Niestety, zawsze tak było – rzekła Cassi. – Najpierw nie chciano mi wierzyć, że jestem studentką medycyny, później mówiono mi, że nie wyglądam na lekarza, bo jestem za młoda, a ostatnio pułkownik Bentworth był łaskaw oświadczyć, że nie wyglądam na psychiatrę. Może mi więc powiesz, na kogo wyglądam?
Joan milczała. Tak naprawdę to Cassi wygląda raczej jak tancerka lub modelka, a nie jak lekarka.
Przed windami obsługującymi główny budynek stało już sporo oczekujących osób. Było tylko sześć wind w całym budynku i dlatego czasem trzeba było długo czekać, a potem zatrzymywać się na każdym piętrze.
– Dlaczego zmieniłaś oddział? – zapytała Joan i natychmiast pożałowała swojej dociekliwości. – Nie musisz odpowiadać. Nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem wścibska. Może odezwał się we mnie w tej chwili psychiatra.
– Nic nie szkodzi – odparła spokojnie Cassi. – Przyczyna była całkiem prosta. Choruję na młodzieńczą cukrzycę. Powinnam mieć to na uwadze przy wyborze specjalności zawodowej. Początkowo próbowałam to zlekceważyć, ale niesłusznie.
Niezwykła szczerość Cassi wprawiła Joan w zakłopotanie. Rozumiała, że musi teraz odpowiednio się zachować. – Sądzę – rzekła – że w tych warunkach patologia nie była złym wyborem.
– Ja też tak początkowo sądziłam – odparła Cassi. – Niestety, w zeszłym roku zaczęłam mieć kłopoty ze wzrokiem. Obecnie moje lewe oko jest w stanie zaledwie odróżnić światło od ciemności. Jestem pewna, że wiesz wszystko o cukrzycowej retinopatii. Nie jestem defetystką, ale gdyby doszło do najgorszego i utraciłabym wzrok, mogę uprawiać psychiatrię nawet będąc niewidomą. To nie byłoby możliwe w przypadku patologii. Ale mamy już windę…
Joan dawno nie czuła się tak niezręcznie, ale zdawała sobie sprawę, że raz podjęty temat wypada kontynuować. – Od kiedy cierpisz na cukrzycę? – zapytała.
To pytanie cofnęło Cassi myślami w przeszłość. Do ósmego roku życia lubiła szkołę, była dziewczynką o chłonnym umyśle, żądną wciąż nowych wrażeń. W trzeciej klasie wszystko się zmieniło. Jeśli przedtem chętnie zrywała się wcześnie z łóżka do szkoły, to odtąd matka była zmuszona wciąż ją ponaglać. Nie uważała na lekcjach i coraz częściej otrzymywała od nauczycielki uwagi do dzienniczka. Najważniejszej jednak zmiany początkowo nikt nie zauważył, nawet sama Cassi: dziewczynka zaczęła coraz częściej biegać do toalety. Nauczycielka, panna Rossi, podejrzewając, że Cassi pragnie w ten sposób wymigać się od udziału w lekcjach, często nie chciała udzielać jej zgody na wyjście z klasy. Wówczas dziewczynka przeżywała straszliwy lęk, że może stracić panowanie nad pęcherzem. W wyobraźni widziała pod swoim krzesłem strużkę moczu, tworzącą wokół jej stóp kałużę. Lęk wywoływał w niej uczucie złości, które z kolei powodowało ostracyzm ze strony koleżanek i kolegów.
W domu przypadek zmoczenia pościeli w nocy zaskoczył i zaszokował zarówno Cassandrę, jak i jej matkę. Pani Cassidy zażądała od córki wyjaśnień, których Cassi nie była w stanie udzielić. Ojciec chciał zasięgnąć opinii domowego lekarza, lecz matka, dla której cała ta sprawa była upokarzająca, uważała, że raczej należy zastosować ostrzejsze środki wychowawcze.
Stosowane kary nie odnosiły skutku, przeciwnie, zaostrzyły problem. Cassi zaczęła dostawać ataków wściekłości, tracąc z ich powodu resztę przyjaciół. Większość czasu spędzała zamknięta w swoim pokoju.
Aczkolwiek niechętnie, pani Cassidy zaczęła się w końcu zastanawiać nad koniecznością wizyty u dziecięcego psychologa.
Wczesną wiosną doszło do przesilenia w sytuacji Cassi. Do dziś pamięta doskonale wydarzenia tamtego wiosennego dnia. Zaledwie pół godziny po przerwie między lekcjami zaczęła odczuwać narastające parcie na pęcherz i pragnienie. Lękając się, że panna Rossi nawet nie będzie chciała słyszeć o jej wyjściu z klasy, Cassi starała się wytrzymać do końca lekcji. Wierciła się bez przerwy na krześle i zaciskała z całej siły piąstki. W ustach jej zaschło, nie potrafiła przełknąć śliny i mimo wysiłków w pewnym momencie poczuła, że popuściła.
Przerażona podeszła na palcach do panny Rossi i poprosiła o zgodę na opuszczenie klasy, ta jednak nawet na nią nie spojrzała i poleciła usiąść na swoim miejscu. Cassi obróciła się na pięcie i skierowała ku wyjściu. Panna Rossi spostrzegła niesubordynację dziewczynki dopiero wtedy, kiedy zamknęły się za nią drzwi. Zerwała się z miejsca i pobiegła za małą, która jednak pozwoliła się dopaść dopiero w toalecie. Jeszcze w biegu Cassi uniosła sukienkę i opuściła majteczki, by w końcu z głęboką ulgą opaść na sedes. Panna Rossi stanęła przed nią wspierając dłonie na biodrach z wyrazem twarzy, który mówił: – Lepiej będzie dla ciebie, jeżeli teraz coś "zrobisz", inaczej…
Cassi "zrobiła". Robienie siusiu trwało niesłychanie długo. Wyraz twarzy panny Rossi nieco złagodniał. – Dlaczego nie załatwiłaś się w czasie przerwy? – zapytała. – Załatwiłam się – bezbarwnym głosem odpowiedziała Cassi.
– Nie wierzę ci – stwierdziła nauczycielka. – Po prostu ci nie wierzę i dlatego po lekcjach pójdziemy razem do dyrektora.
Po powrocie do klasy poleciła dziewczynce zająć miejsce. Cassi do tej pory jeszcze pamięta, że poczuła zawrót głowy. Najpierw nie potrafiła dostrzec tablicy, a potem poczuła się jakoś dziwnie i miała ochotę wymiotować. Nie zdążyła, gdyż po chwili zemdlała. Ocknęła się dopiero w szpitalu: zobaczyła pochyloną nad sobą matkę, od której usłyszała, że jest chora na cukrzycę.
Wracając myślami do rzeczywistości Cassi odpowiedziała Joan: – Mając lat dziewięć znalazłam się w szpitalu – mówiła pospiesznie w nadziei, że Joan nie dostrzegła jej chwilowego zamyślenia. – Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, na co choruję.
– Musiałaś wtedy przeżyć bardzo ciężkie chwile – zauważyła Joan.
– Niezupełnie. – Pod pewnym względem poczułam głęboką ulgę, że wszystkie objawy miały podłoże fizjologicznej natury. A ponieważ lekarze przepisali mi odpowiednie dawki insuliny, poczułam się o wiele lepiej. Po przekroczeniu dziesiątego roku życia wolno mi było nawet samej sobie robić zastrzyki. – Ale jesteśmy już na miejscu – oświadczyła na kolejnym piętrze, przepuszczając Joan do wyjścia.
– Jestem pod wrażeniem tego, co mi powiedziałaś – wyznała szczerze Joan. – Wątpię, czy byłabym w stanie ukończyć studia, gdybym była chora na cukrzycę.
– Na pewno dałabyś sobie radę – zapewniła ją Cassi. – Do wszystkiego się można przyzwyczaić.
Niezupełnie przekonana, Joan zadała kolejne pytanie: – A co na to wszystko twój mąż? W swoim życiu znałam niewielu chirurgów, mam jednak nadzieję, że twój mąż okazuje ci zrozumienie i wsparcie w chorobie.