Выбрать главу

Odkrycie przyczyny reakcji było w tej chwili mniej ważne, niż jej leczenie. Przede wszystkim należało niezwłocznie dobrze się najeść. Była w połowie drogi do kuchni, gdy poczuła, że pot spływa z niej strumieniami, a jednocześnie serce zaczyna tłuc się wściekle w piersi. Na próżno próbowała sprawdzić puls – ręce jej drżały. To nie była łagodna reakcja! Jej siła przypominała dramatyczny epizod z insuliną w szpitalu.

Ogarnięta paniką rzuciła się z powrotem do swojego pokoju.

Otworzyła szafę: gdzieś tu musi być jej lekarska torba, którą otrzymała jeszcze na uczelni. Musi ją znaleźć! Wykonując desperackie ruchy odsuwała na bok suknie, żeby osiągnąć znajdujące się z tyłu półki. Jest!

Cassi wyjęła torbę, pobiegła z nią do biurka i wysypała zawartość. Drżącymi rękami odszukała pojemnik z glukozą w płynie i zrobiła sobie zastrzyk. Niemal żadnego efektu. Coraz bardziej dygotała, coraz gorzej widziała.

Gorączkowo chwyciła kilka małych buteleczek dożylnej, pięć-dziesięcioprocentowej glukozy, które także znalazła w torbie. Z największym trudem założyła sobie opaskę uciskową na lewym ramieniu. Kurczowym ruchem wbiła igłę w żyłę lewej ręki. Krew popłynęła z końca igły, ale Cassi nie zwracała na to uwagi. Rozluźniła nieco opaskę, podłączyła do igły rurkę z butelki. Podczas gdy trzymała butelkę nad głową, jasny, przejrzysty płyn wtłoczył płynącą krew z powrotem do żyły, a następnie popłynął swobodnie.

Odczekała chwilę. Teraz poczuła się lepiej, zaczęła również lepiej, prawie normalnie widzieć. Przyciskając głową do ramienia butelkę z glukozą, usiłowała przymocować kilka kawałków taśmy klejącej w miejscu, w którym igła została wbita w żyłę. Z powodu wycieku krwi, nie najlepiej jej się to udało. Przełożyła butelkę do prawej ręki i pobiegła do sypialni, gdzie znajdował się telefon. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer 911.

Oczekując, aż się ktoś odezwie, lękała się, że w każdej chwili może stracić przytomność. W końcu usłyszała: – Tu 911, pogotowie.

– Proszę natychmiast przysłać karetkę… – zaczęła Cassi, ale głos na drugim końcu linii wciąż powtarzał: – Halo, halo!

– Czy pan mnie słyszy? – zapytała Cassi.

– Halo, halo!

– Czy pan mnie słyszy? – krzyczała do słuchawki.

Głos na drugim końcu linii powiedział coś do znajdującej się obok osoby, po czym w słuchawce zapadła cisza.

Cassi zadzwoniła ponownie – z tym samym rezultatem. Potem połączyła się z telefonistką – to samo. Dobrze słyszała swoich rozmówców, lecz oni nie słyszeli jej.

Chwyciwszy jedną butelkę dożylnej glukozy w lewą rękę i trzymając nad głową drugą, Cassi pobiegła na uginających się nogach do gabinetu Thomasa.

Ku jej przerażeniu tu również telefon nie był czynny. Słyszała głos z drugiej strony uporczywie powtarzający "halo", ale jej nikt nie słyszał. Wybuchnęła głośnym szlochem, rzuciła słuchawkę na aparat i wzięła ponownie do ręki butelkę z glukozą.

Czuła jak narasta w niej uczucie paniki. Uważając, by nie upaść, zeszła na dół, chcąc spróbować zadzwonić z aparatów telefonicznych w salonie i w kuchni – wszystko na próżno.

Wybiegła do hallu; na stoliku pod ścianą leżały kluczyki do jej samochodu. Schwyciła je, ściskając w ręku razem z zapasową butelką dożylnej glukozy. Pierwszym jej odruchem było pojechać do najbliższego, znajdującego się w odległości nie większej niż dziesięć minut jazdy, szpitala. Z podłączoną do ręki glukozą miała szansę pokonać tę odległość.

Żeby otworzyć drzwi wyjściowe, musiała na chwilę odłożyć butelkę z glukozą – w rurce natychmiast pojawiła się krew, ale cofnęła się, gdy Cassi ponownie uniosła butelkę ponad głowę.

Zimna, deszczowa noc ożywiła ją nieco. Biegła do garażu. Żonglując butelką ponad głową, otworzyła drzwi samochodu i wśliznęła się na siedzenie za kierownicą. Zawiesiwszy butelkę z glukozą na lusterku, przekręciła kluczyk w stacyjce.

Silnik wykonał kilka obrotów: raz, drugi i trzeci, ale nie zapalił. Cassi wyjęła kluczyk i zamknęła oczy. Trzęsła się jak w febrze. Dlaczego silnik nie chce zapalić! Spróbowała jeszcze raz – z tym samym rezultatem. Butelka z glukozą nad jej głową była już niemal pusta. Drżącymi rękami sięgnęła po zapasową. Nawet w ciągu tych kilku minut, których potrzebowała na wymianę butelek, poczuła natychmiastowe pogorszenie. Zdawała sobie sprawę, że kiedy zabraknie glukozy, grozić jej będzie utrata przytomności.

Jedyną szansą, jaka jej pozostała, był telefon Patrycji. Zataczając się na nogach wyszła z garażu i okrążywszy budynek znalazła się pod drzwiami mieszkania teściowej. Wciąż trzymając butelkę z glukozą ponad głową, nacisnęła przycisk dzwonka.

Patrycja powoli zeszła na dół po schodach, a następnie ostrożnie wyjrzała przez wizjer. Rozpoznała Cassi, spostrzegła butelkę nad jej głową i natychmiast otworzyła drzwi.

– Wielki Boże! – zawołała widząc bladą, pokrytą kroplami potu twarz synowej. – Co się stało?

– Mam reakcję insulinową – wydusiła z siebie Cassi. – Muszę zadzwonić po pogotowie.

Twarz Patrycji wyrażała najwyższe zaskoczenie i zaniepokojenie, jednak nie od razu usunęła się z przejścia.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś od siebie? – zapytała.

– Wszystkie telefony są nieczynne. Proszę, wpuść mnie. – Powiedziawszy to zrobiła krok naprzód, nacierając na Patrycję, która zaskoczona ustąpiła na bok. Cassi nie miała czasu na dalsze wyjaśnienia – jak najprędzej potrzebowała telefonu.

Patrycja była wściekła. Nawet jeśli była chora, nie musiała zachowywać się nieuprzejmie. Ale Cassi nie zwracała najmniejszej uwagi na Patrycję. Gdy ta weszła do salonu, zastała Cassi już przy telefonie. Z ulgą stwierdziła, że dyżurny w pogotowiu słyszy ją doskonale. Jak mogła najspokojniej podała mu wszystkie dane, prosząc jednocześnie o natychmiastowe przysłanie ambulansu. Otrzymała zapewnienie, że karetka natychmiast wyjedzie.

Drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Czuła, że powoli opuszcza ją napięcie, a wraz z nim resztka sił. Wyczerpana opadła na kanapę patrząc na skonfundowaną Patrycję, która usiadła obok synowej. Obie kobiety w milczeniu oczekiwały na sygnał ambulansu. Trwający przez lata antagonizm utrudniał im porozumienie, ale gdy wreszcie karetka nadjechała, Patrycja pomogła wpół nieprzytomnej już Cassi zejść do samochodu.

Oprowadzając wzrokiem odjeżdżającą karetkę, Patrycja przez krótką chwilę poczuła dla synowej coś w rodzaju współczucia. Wróciła do salonu i zadzwoniła do syna, był jednak zajęty na sali operacyjnej. Poprosiła, by mu przekazano, żeby zadzwonił do matki.

Thomas spojrzał na zegarek: trzydzieści cztery minuty po północy.

o jedenastej piętnaście powiadomiono go o telefonie matki. Była bardzo zdenerwowana, gdy oddzwonił; ze szczegółami zrelacjonowała mu przebieg wypadków. Miała pretensję, że pozostawił Cassi samą i zobowiązała go, żeby jak najprędzej pojechał do szpitala, do którego ją zabrano.

Thomas natychmiast zatelefonował do Essex Generaclass="underline" dyżurująca pielęgniarka potwierdziła przyjęcie Cassi, ale nie była w stanie mu powiedzieć, jak się chora czuje. Thomasa nie trzeba było ponaglać – chciał się jak najszybciej dowiedzieć, co się dzieje z Cassi.

Nie zatrzymał się nawet na czerwonym świetle kilkadziesiąt metrów przed szpitalem, ale podjechał z piskiem opon wprost przed wejście. W portierni nie zastał nikogo; za to u góry nad okienkiem odczytał napis świetlny: "Informacja na ostrym dyżurze". Biegiem puścił się we wskazanym przez strzałkę kierunku.