Gdy już miała wyjść z łazienki, spostrzegła na posadzce coś kolorowego. Schyliła się i podniosła małą trójkątną tabletkę: SKF-E-19. Wyglądała jak coś znajomego, ale Cassi nie była w stanie określić, co to za specyfik. Postanowiła zajrzeć do "Informatora Lekarskiego". Nie znalazłszy go na półkach z książkami Thomasa, wróciła do siebie i sięgnęła po własny egzemplarz. Teraz szybko zidentyfikowała tajemniczy medykament: była to deksedryna.
Trzymając pigułkę w palcach, Cassandra patrzyła na morze. Ćwierć mili od brzegu kołysała się na falach samotna żaglówka. Patrząc w dal Cassi usiłowała zebrać myśli. Odczuwała jednocześnie ulgę i narastający niepokój. Źródłem niepokoju było potwierdzenie jej obaw – Thomas przyjmował narkotyki. Uczucie ulgi wynikało stąd, że była to tylko deksedryna. Nietrudno wyobrazić sobie człowieka pracującego tak ciężko jak Thomas, który od czasu do czasu usiłuje podtrzymać swoje siły przy pomocy takich właśnie środków. Potrafiła zrozumieć, że w jego sytuacji łatwo było wpaść w nawyk przyjmowania pigułek w celu likwidacji skutków zmęczenia i zaostrzenia uwagi. Takie właśnie postępowanie było jak najbardziej zgodne z jego charakterem. Ale wszystkie próby samouspokojenia nie dawały rezultatu. Cassi zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa nadużywania deksedryny. Czy w jakimś stopniu ponosiła odpowiedzialność za ten stan rzeczy? Od jak dawna to trwa?
Położyła nieszczęsną pigułkę na biurko i odłożyła informator z powrotem na półkę. Przez krótką chwilę żałowała, że weszła do gabinetu Thomasa i znalazła dowód rzeczowy; gdyby nie to, mogłaby dalej ignorować całą sprawę. Najprawdopodobniej jest to sytuacja przejściowa i gdyby o niej Thomasowi napomknęła, z pewnością byłby mocno niezadowolony.
– Jednak powinnaś coś uczynić – powiedziała do siebie, starając się odzyskać determinację. Faktem było, że jedyną osobą, która miała znaczny wpływ na Thomasa, była jego matka. Chociaż Cassi nie miała ochoty, żeby dzielić się z kimkolwiek swoim zmartwieniem, postanowiła uczynić wyjątek dla Patrycji, od której można było oczekiwać, że weźmie sprawę do serca. Zważywszy wszystkie argumenty, zdecydowała się na rozmowę z teściową. Jeśli Thomas, nie daj Boże, przez dłuższy czas nadużywał deksedryny, ktoś powinien mu na to zwrócić uwagę.
Przede wszystkim jednak musi się odpowiednio ubrać. Zdjęła z siebie szlafrok i nocną koszulę, po czym weszła pod prysznic.
Thomas lubił występować z odczytami w Grand Rounds. Obecny był cały personel lekarski interny i chirurgii, nie wyłączając stażystów i studentów. Sala była dosłownie nabita słuchaczami, którzy z braku wolnych miejsc siedzieli nawet na schodkach prowadzących na amfiteatr. Thomas zawsze przyciągał uwagę publiczności, nawet wtedy, gdy – jak dzisiaj – występował razem z George'em.
Kiedy zakończył swoje wystąpienie, w całości poświęcone operacyjnemu leczeniu choroby wieńcowej, cala sala zatrzęsła się od burzliwych oklasków. Ogrom wykonanej przez Thomasa pracy wystarczył, by wywrzeć wrażenie na słuchaczach, zwłaszcza że relacja została wsparta imponującymi danymi liczbowymi.
Kiedy Thomas poprosił zebranych o pytania, ktoś z górnych rzędów zawołał, iż chciałby wiedzieć, jaką dietę stosuje Thomas, że posiada tyle energii. Audytorium przyjęło pytanie śmiechem, jako przejaw poczucia humoru pytającego.
Kiedy śmiechy ucichły, Thomas zamknął swoje wystąpienie stwierdzeniem: – Jestem przekonany, że przedstawione przeze mnie dane nie pozostawiają cienia wątpliwości co do skuteczności operacyjnego leczenia choroby wieńcowej. Zebrał rozłożone na mównicy notatki i zajął miejsce za stołem prezydialnym obok doktora Shermana.
Temat wykładu George'a brzmiał: "Interesujący przypadek dla celów dydaktycznych".
Thomas jęknął w duchu i zaczął smętnie spoglądać w stronę wyjścia. Od chwili przyjazdu do szpitala czuł nasilający się ból głowy. Taki śmieszny temat, myślał. Z narastającą irytacją obserwował George'a, który podszedł do mównicy i dmuchnął w mikrofon dla sprawdzenia jego sprawności. Jakby to jeszcze nie wystarczyło, postukał w niego sygnetem. Zadowolony z wyniku zaczął mówić.
Interesującym przypadkiem okazał się dwudziestoośmioletni mężczyzna, Jeoffry Washington, który w wieku dziesięciu lat nabawił się choroby reumatycznej i był przez dłuższy czas leczony w szpitalu. Gdy choroba rozwinęła się, u chłopca pojawił się głośny holosystoliczny szmer serca, wskazujący na poważne uszkodzenie zastawki mitralnej. W miarę upływu czasu problem narastał, aż w końcu zaistniała konieczność przeprowadzenia operacji.
W tym momencie Jeoffry Washington został wwieziony na wózku i przedstawiony audytorium. Był to szczupły, młody Murzyn o kanciastych rysach i dość jasnych oczach. Głowę miał nieco odgiętą do tym i patrzył prosto przed siebie. Kiedy już wyjeżdżał z sali, jego oczy spotkały się z oczami Thomasa. Jeoffry skinął głową i uśmiechnął się. Doktor odpowiedział mu tym samym. Nie współczuł temu człowiekowi;
jakkolwiek jego historia mogła się komuś wydawać tragiczna, nie była szczególnym wyjątkiem. Operował już setki pacjentów z podobnym życiorysem.
Kiedy Jeoffry opuścił salę, George wrócił na mównicę. – Pan Washington miał już wyznaczony termin operacji, ale podczas przygotowań ujawniono nowy, interesujący dla sprawy szczegół. Rok temu przeszedł zapalenie płuc, wywołane przez Pneumocystis carinii.
Szmer podniecenia przebiegł przez salę.
– Przypuszczam – George starał się przekrzyczeć hałas – że nie muszę nikomu przypominać, iż fakt ten wskazuje na to, że pacjent jest chory na AIDS. Jak się okazało, pod względem seksualnych preferencji Jeoffry Washington zalicza się do homoseksualistów.
Thomas dopiero teraz zorientował się, co George miał na myśli ostatniego popołudnia, podczas rozmowy w pokoju chirurgów. Zamknął oczy i usiłował opanować narastający gniew. Dla niego Jeoffry Washington był przykładem chorego, który zabierał tylko czas w sali operacyjnej i łóżko na oddziale chirurgii serca. Thomas nie był bynajmniej osamotniony w swoich zastrzeżeniach. Jeden z internistów podniósł rękę i zabrał głos: – Mam poważne wątpliwości co do celowości przeprowadzania operacji serca na chorym na AIDS pacjencie – oświadczył.
– Bardzo istotna uwaga – stwierdził George. – Mogę na to odpowiedzieć tylko tyle, że system immunologiczny pacjenta niewiele odbiega od normalnego. Termin operacji wyznaczyliśmy na przyszły tydzień, ale będziemy uważnie śledzić wszelkie zmiany w jego organizmie. Doktor Sorenson z oddziału immunologii nie sądzi, aby AIDS w jakimkolwiek stopniu stanowiło przeciwwskazanie dla operacji.
Kilkanaście rąk uniosło się jednocześnie do góry, George zaczął więc wywoływać chętnych po kolei do mównicy. Ożywiona dyskusja przeciągnęła się poza planowany na konferencję czas. Nawet po oficjalnym zakończeniu tu i ówdzie widać było grupki żywo dyskutujących.
Thomas chciał natychmiast wyjść z sali, ale na przeszkodzie stanął mu promieniejący zadowoleniem Ballantine: – To była dobra konferencja – pochwalił.
Thomas skinął głową. W tej chwili pragnął tylko jednego: za wszelką cenę opuścić salę. Miał uczucie, jakby głowę ściskały mu kleszcze.
Z tyłu podszedł George Sherman i klepnął go w plecy. – Daliśmy towarzystwu dużo do myślenia. Zapracowaliśmy na uznanie.
Thomas powoli odwrócił się i spojrzał w roześmianą, zadowoloną twarz George'a. – Jeśli mam być szczery, to cała ta konferencja była jedną wielką farsą.
Zapanowała nieprzyjemna cisza. Obaj mężczyźni mierzyli się spojrzeniami, stojąc pośrodku grupy lekarzy.
– W porządku – oświadczył w końcu George. – Każdy zostanie przy swoim zdaniu.
– Powiedz mi jedno. Czy ten biedny facet, Jeoffry Washington, którego prezentowałeś na tej sali jak jakiegoś dziwoląga, zajmuje łóżko na oddziale chirurgii serca?
– Oczywiście – odpowiedział George czując wzbierający gniew. – A gdzie, twoim zdaniem, powinien się znajdować – w kafeterii?
– Uspokójcie się, proszę – próbował pohamować przeciwników Ballantine.
– Powiem ci, gdzie powinien się znajdować – kontynuował podniesionym głosem Thomas, szturchając jednocześnie George'a wskazującym palcem w pierś. – Powinien znajdować się na oddziale internistycznym, jeśli istnieje jakakolwiek możliwość wzmocnienia jego immunologicznego systemu. Chodzi o to, że może umrzeć, zanim zdążymy poddać go operacji.