Szczegółowe badania jego kondycji fizycznej wykazały liczne stłuczenia na twarzy i małe rozcięcie górnej wargi. Reszta była w normie, z wyjątkiem świeżych oparzeń. Na nadgarstkach obu rąk widoczne były blizny. Pacjent odmówił współpracy podczas badania neurologicznego, ale doskonale orientował się w szczegółach dotyczących miejsca, czasu i osób, z którymi miał do czynienia. Ponieważ symptomy były te same, co wielokrotnie poprzednio, i amytal sodium okazał się przedtem tak skutecznym środkiem, również i tym razem otrzymał pół grama tego specyfiku do kroplówki.
Ledwie Cassi skończyła mówić, jej nazwisko zapaliło się na szpitalnej tablicy informacyjnej. Instynktownie podniosła się z miejsca i chciała wyjść, ale Joan powstrzymała ją uspokajając, że dyżurna pielęgniarka odpowie za nią na wezwanie.
– Czy sądzisz, że pułkownik Bentworth mógłby popełnić samobójstwo? – zapytał Jacob.
– Chyba nie – odrzekła Cassi, uprzytomniając sobie nagle, że wkracza na niepewny grunt. Zdawała sobie doskonale sprawę, że w tej materii jej opinia była warta tyle co pierwszego lepszego przechodnia. – Przypalanie się papierosem było raczej samookaleczeniem się niż próbą samodestrukcji.
Jacob odsunął z czoła skręcony kosmyk włosów i spojrzał na Roxane, która pracowała tutaj najdłużej ze wszystkich i była uznawana za autorytet w zespole. Jej obecność była jedną z przyczyn, dla których Cassi lubiła obecną pracę. Nie było tutaj takiej sztywnej hierarchii, jaka istniała we wszystkich szpitalach – z lekarzami na wierzchołku i personelem pomocniczym w dole; każdy – bez względu na stanowisko – był równoprawnym członkiem zespołu i cieszył się należnym mu szacunkiem.
– Sądzę, że różnica między jednym a drugim istnieje – oświadczyła Roxane – ale skłonna jestem tym razem ją zignorować. Powinniśmy być ostrożni. On jest niezwykle skomplikowanym osobnikiem.
– To jest raczej bardzo enigmatyczne określenie – stwierdził Jacob. – Facet szybko awansował w wojsku, zwłaszcza podczas służby w Wietnamie. Został nawet kilkakrotnie odznaczony. Kiedy jednak zajrzałem do jego wojskowych akt personalnych, okazało się, że niewspółmiernie duża liczba jego podkomendnych zginęła. Jego psychiczne problemy ujawniły się dopiero teraz, gdy awansował na pułkownika. Wygląda na to, że to ten awans go zniszczył.
– Wracając do sprawy ewentualnego samobójstwa – odezwała się ponownie Roxane – uważam, że wszystko zależy od stopnia depresji.
– To nie jest typowa depresja – zauważyła Cassi, świadoma tego, że znowu wchodzi na śliski teren. – Powiedział, że czuje się raczej pusty niż smutny. Przez chwilę znajdował się w stanie depresji, by nagle wybuchnąć gniewem i miotać wyzwiska. Był niekonsekwentny.
– Tu cię mamy – powiedział Jacob. Było to jedno z jego ulubionych powiedzonek, którego znaczenie zależało od tego, które słowo w nim zaakcentował. W tym przypadku wyrażało zadowolenie. – Gdybym miał wybrać jedno słowo, żeby określić człowieka z pogranicza, słowo "niekonsekwencja" wydałoby mi się najbardziej odpowiednie.
Ta pochwała sprawiła Cassi wyraźną przyjemność; w ciągu całego tygodnia niewiele miała okazji do podreperowania swojego samopoczucia.
– A więc – odezwał się znowu Jacob – co zamierzasz uczynić z pułkownikiem Bentworthem?
Dobry nastrój Cassi prysnął w mgnieniu oka. Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie, które przerwał jeden ze stażystów:
– Sądzę, że mogłabyś spróbować oduczyć go palenia…
Cały zespół wybuchnął śmiechem, a powstałe napięcie rozładowało się równie szybko, jak się pojawiło.
– Co się tyczy terapii, którą zamierzam zastosować… – Cassi zawiesiła na chwilę głos – zamierzam najpierw poczytać coś na ten temat w czasie weekendu.
– Rozumiem, że jest to uczciwa odpowiedź – stwierdził Jacob – ze swej jednak strony proponuję zastosować – przynajmniej na razie – krótką kurację środkami uspokajającymi. Co prawda pacjenci z pogranicza raczej źle znoszą kurację lękową, niemniej powinna mu pomóc przetrwać stan psychozy. Co więcej zdarzyło się jeszcze tej nocy?
Odpowiedzią na to pytanie zajęła się jedna z pielęgniarek, Susan Cheaver, która jak zwykle zwięźle i sprawnie zdała relację ze wszystkiego, co się zdarzyło na oddziale od późnego popołudnia wczorajszego dnia do dzisiejszego ranka. Nie było żadnych trudniejszych przypadków – jedynie akt fizycznej przemocy, którego ofiarą padła jedna z pacjentek, Maureen Kavenaugh, zakłócił spokój chorych i personelu. Maureen odwiedził mąż, co nie zdarzało się często. Wizyta miała początkowo miły przebieg, gdy nagle doszło do ostrej wymiany zdań między małżonkami i serii brutalnych uderzeń otwartą dłonią, zadanych żonie przez pana Kavenaugh. Mimowolnymi świadkami tego incydentu byli inni pacjenci, przebywający w tym czasie w sali przyjęć, których ta nieoczekiwana napaść bardzo wzburzyła. Pana Kavenaugh trzeba było obezwładnić i siłą wyprowadzić ze szpitala, jego żonę zaś z trudem udało się uspokoić.
– Kilkakrotnie rozmawiałam z jej mężem – wtrąciła Roxane. – Jest kierowcą ciężarówki i raczej ma niewiele zrozumienia dla stanu, w jakim znalazła się jego żona.
– Jakie więc widzisz rozwiązanie? – zapytał Jacob.
– Uważam, że należy zachęcać pana Kavenaugh do dalszych odwiedzin, ale ktoś zawsze powinien być obecny przy ich spotkaniach. Nie sądzę, żebyśmy byli w stanie osiągnąć poprawę zdrowia Maureen, jeśli jej mąż nie będzie uczestniczył w terapii, a jego chyba niełatwo będzie skłonić do współpracy.
Cassi przysłuchiwała się z zainteresowaniem dyskusji, w której brał udział cały – bez wyjątku – zespół. Kiedy Susan skończyła, każdy ze stażystów mógł mówić o swoich pacjentach; poza tym zabrali głos zawodowy terapeuta i pracownik socjalny. Na koniec doktor Levine zapytał, czy ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć. Nikt się nie odezwał.
– Doskonale – oświadczył Levine. – Do zobaczenia więc podczas popołudniowego obchodu.
Cassi nie od razu ruszyła się z miejsca. Przymknęła oczy i nabrała tchu w piersi. Teraz, gdy towarzyszące jej podczas zebrania napięcie opadło, czuła jak bardzo jest zmęczona i wyczerpana. Tej nocy spała tylko trzy godziny, a wypoczynek zawsze był dla niej bardzo ważny. Z jaką przyjemnością położyłaby głowę nawet na tym stole!
– Widzę, że jesteś zmęczona – zauważyła Joan Widiker, kładąc dłoń na jej ramieniu. Był to ciepły, kojący gest.
Cassi z wysiłkiem zdobyła się na uśmiech. Joan szczerze przejmowała się sprawami innych ludzi. Poświęciła więcej niż inni swojego czasu, żeby ułatwić Cassi adaptację w zespole.
– Dam sobie radę – powiedziała Cassi. Po chwili zaś dodała: – Mam taką nadzieję.
– Na pewno dasz sobie radę – zapewniła ją Joan. – Tak naprawdę, to dziś na naradzie wypadłaś doskonale.
– Rzeczywiście tak sądzisz? – zapytała Cassi. Jej sarnie oczy ożywiły się na chwilę.
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Zasłużyłaś sobie nawet na pochwałę Jacoba. Podobało mu się twoje określenie zachowania się pułkownika Bentwortha jako "niekonsekwentnego".
– Daj spokój – rzekła Cassi niepocieszona. – Przecież tak naprawdę to nie poznałabym osoby z pogranicza nawet wtedy, gdybym zjadła z nią obiad.
– Prawdopodobnie masz rację – zgodziła się Joan. – Ale nie poznałoby jej także wielu innych ludzi, gdyby nie dostała ataku psychozy. Tego rodzaju ludzie dobrze się maskują; spójrz choćby na Bentwortha – jest przecież pułkownikiem.
– To mnie właśnie najbardziej niepokoi. To też wygląda na niekonsekwencję.
– Bentworth jest w stanie wytrącić z równowagi każdego – uspokajała ją Joan, głaszcząc opiekuńczo po ramieniu. – A teraz chodźmy już stąd. Napijemy się kawy – to ci dobrze zrobi.
– Na pewno tak – zgodziła się Cassi. – Nie wiem tylko, czy mi wolno w godzinach służbowych.
– Traktuj to jako polecenie lekarza – podnosząc się z miejsca oświadczyła Joan. A gdy już obie szły korytarzem, dodała: – Miałam również do czynienia z Bentworthem na pierwszym roku stażu i też nie miałam wtedy żadnego doświadczenia. Dlatego wyobrażam sobie, jak się czujesz.
– Nie żartuj – powiedziała Cassi w lepszym już nieco nastroju. – Nie chciałam się do tego przyznać na odprawie, ale tak naprawdę to pułkownik mnie przeraził.
Joan skinęła głową ze zrozumieniem. – Słuchaj, Bentworth to bardzo trudny przypadek. Jest złośliwy i inteligentny. Potrafi dobrać się ludziom do skóry – znaleźć ich słabą stronę. Ta umiejętność w połączeniu z tajoną złośliwością i wrogością może być siłą destrukcyjną.