– Nie – odparła Cassi, opuszczając wzrok na spoczywające nieruchomo na kolanach ręce. Gdy raz zaczęła mówić, słowa popłynęły z jej ust potokiem. Opowiedziała, jak Thomas zareagował na wiadomość o oczekującej ją operacji oka i wyznała, że ich stosunki ostatnio były napięte, choć nie sądzi, by przyczyną była jej choroba. Thomas wiedział o jej cukrzycy jeszcze przed ślubem, a oprócz kłopotów z okiem stan jej zdrowia od tamtej pory nie uległ zmianie; nie uważa więc, by właśnie jej zdrowie było źródłem ostatnich nieporozumień.
Przerwała na chwilę; czuła, że oblewa się potem ze zdenerwowania.
– Jestem przekonana, że przyczyną nienormalnego zachowania się Thomasa jest fakt, że zaczął brać narkotyki. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie biorą od czasu do czasu deksedrynę lub tabletki nasenne, ale Thomas stanowczo ich nadużywa. – Przerwała, patrząc jakie wrażenie jej słowa wywarły na doktorze.
– Słyszałem o tym raz czy dwa – powiedział w zamyśleniu Ballantine. – Niedawno jeden ze stażystów zwrócił uwagę, że Thomasowi trzęsą się ręce; gdy o tym mówił, nie zauważył, że stoję obok i wszystko słyszę. O jakie właściwie narkotyki chodzi?
– Deksedrynę dla pobudzenia i percodan albo talwin – dla uspokojenia.
Doktor Ballantine podszedł do okna i spojrzał w kierunku znajdującego się naprzeciwko pokoju chirurgów. Gdy ponownie odwrócił się do Cassi, odchrząknął i odezwał się ciepłym głosem:
– Dostępność narkotyków stanowi wielką pokusę dla każdego lekarza, zwłaszcza jeśli jest tak przepracowany jak Thomas. – Powiedziawszy to, Ballantine cofnął się za biurko i usadowił w fotelu.
– Ale dostępność to tylko jedna strona medalu. Drugą stanowi fakt, że wielu lekarzy uważa przyjmowanie narkotyków za rzecz naturalną. Przez cały dzień troszczą się o innych, sądzą więc, że zasługują na wsparcie i pokrzepienie sił; tego właśnie szukają w narkotykach lub alkoholu. To zwykła historia. Ponieważ przyzwyczajeni są decydować samodzielnie, nie szukają pomocy u innych lekarzy i leczą się sami.
Słuchając Ballantine'a, który przyjął jej rewelacje o Thomasie z takim spokojem Cassi czuła, jak ciężar spada jej z serca. Po raz pierwszy od kilku dni poczuła przebłysk optymizmu.
– Najważniejsze, żeby to wszystko, o czym mówiliśmy, pozostało wyłącznie między nami – oświadczył Ballantine. – Wszelkie plotki mogą zaszkodzić zarówno twojemu mężowi, jak i szpitalowi. Zamierzam przeprowadzić dyplomatyczną rozmowę z Thomasem, a potem zobaczymy co dalej. W oparciu o swoje doświadczenie życiowe mogę cię zapewnić, że problemy Thomasa nie są tak groźne, jak sądzisz. Jest po prostu trochę przepracowany.
– Czy pan nie obawia się o jego pacjentów? – zapytała Cassi. – Czy obserwował go pan ostatnio podczas operacji?
– Nie – przyznał Ballantine. – Ale gdyby coś było nie tak, z pewnością bym o tym wiedział.
Nie było to zbyt przekonywające.
– Znam Thomasa już od siedemnastu lat – dalej uspokajał Cassi Ballantine. – Gdyby coś się działo, doniesiono by mi o tym.
– W jaki sposób ma pan zamiar podjąć ten temat? – zapytała. Ballantine wzruszył ramionami. – Mam wyostrzony słuch.
– Oczywiście, pan nikomu nie wspomni o naszej rozmowie? – upewniła się Cassi.
– Wykluczone – oświadczył Ballantine.
Z bukietem zakupionych w szpitalnej kwiaciarni irysów Cassi szła korytarzem na osiemnastym piętrze, szukając pokoju 1847. Drzwi były uchylone. Lekko zastukała i zajrzała do środka. W pokoju było tylko jedno łóżko, a na nim leżał ktoś po oczy przykryty prześcieradłem: widać było, że trzęsie się ze strachu.
– Robercie! – roześmiała się Cassi. – Co u licha…
Robert wyskoczył z łóżka ubrany w piżamę. – Zauważyłem wcześniej, że idziesz – tłumaczył. Spostrzegłszy kwiaty, zapytał: – To dla mnie?
Cassi podała mu bukiet. Włożył go do dzbana z wodą i postawił na nocnej szafce przy łóżku.
Rozglądając się po pokoju spostrzegła, że stoi tu już około tuzina bukietów.
– Kwiatów jak na pogrzebie – zauważył Robert.
– Nie lubię tego rodzaju dowcipów – powiedziała Cassi ściskając go. – Kwiatów nigdy nie za dużo. Świadczą o tym, że masz wielu przyjaciół. – Usiadła w nogach łóżka.
– Nigdy dotąd nie byłem pacjentem w szpitalu – rzekł Robert, przysuwając sobie krzesło jakby to on był gościem. – Nie podoba mi się to. Czuję się tu bezbronny.
– Musisz się przyzwyczaić – stwierdziła Cassi. – Mnie czeka to samo.
– Chodzi o to, że ja za dużo wiem o tym wszystkim – tłumaczył Robert. – Muszę ci wyznać, że jestem przerażony. Z pewnością przed operacją będę musiał otrzymać podwójną dawkę środków nasennych, inaczej nie zasnę.
– Jeszcze kilka dni temu dziwiłbyś się, gdyby ktoś tak mówił.
– Łatwo się dziwić, kiedy się jeszcze nie leży na szpitalnym łóżku – Robert uniósł do góry rękę z umocowaną plastykową tabliczką. – Teraz jestem tylko numerem statystycznym.
– Być może będzie ci raźniej, gdy powiem, że mnie też zachęciłeś. Od jutra również będę pacjentką tego szpitala.
Na twarzy Roberta odmalowało się współczucie. – Jestem rzeczywiście bardzo niemądry. Boję się usunięcia dwóch zębów, kiedy ciebie oczekuje operacja oka.
– Operacja zawsze jest operacją – zauważyła Cassi.
– Sądzę, że postąpiłaś bardzo słusznie. Mam przeczucie, że twoja operacja zakończy się stuprocentowym sukcesem.
– A jak wyglądają twoje szansę? – zapytała Cassi.
– Hm… fifty-fifty – odparł Robert ze śmiechem. – Słuchaj, chcę ci coś pokazać.
Wstał, podszedł do nocnej szafki, wyjął papierową teczkę i usiadł na łóżku obok Cassi. – Przy pomocy komputera zestawiłem dane dotyczące wszystkich przypadków SSD. Na ich podstawie doszedłem do kilku interesujących wniosków. Przede wszystkim stwierdziłem – zgodnie z twoim przypuszczeniem – że wszystkie dotyczą pacjentów, którzy mieli podłączoną kroplówkę. Dalej, że w ciągu ostatnich dwóch lat chodziło wyłącznie o pacjentów, których stan nie budził obaw – innymi słowy, których śmierci nikt nie oczekiwał.
– O Boże! – zawołała Cassi. – I co jeszcze?
– Spośród wszystkich przypadków SSD wyodrębniłem przy pomocy komputera kilka, w których pacjenci nie przechodzili wcześniej operacji, w ich liczbie przypadek Sama Stevensa. Ten ostatni zmarł nieoczekiwanie podczas cewnikowania serca. Był niedorozwinięty umysłowo, ale znajdował się w dobrej kondycji fizycznej.
– Czy on również miał kroplówkę? – zapytała Cassi.
– Tak – potwierdził Robert.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
– Wreszcie – ciągnął Robert – komputer wskazał, że zdecydowana większość przypadków śmiertelnych dotyczy mężczyzn i – co jest wręcz kuriozalne – o skłonnościach homoseksualnych!
Cassi uniosła wzrok znad papierów, które przeglądała i spojrzała z zainteresowaniem na Roberta. Dotąd między nimi nie było nawet wzmianki o homoseksualizmie; nie miała ochoty podejmować tego tematu.
– Byłam dziś rano na oddziale patologii – powiedziała zmieniając temat. – Nie zastałam już tam ciebie, ale przy okazji obejrzałam kilka slajdów dotyczących Jeoffry'ego Washingtona. Na preparatach żyły, do której była podłączona kroplówka, spostrzegłam małe białe punkciki. Najpierw pomyślałam, że są to artefakty, ale potem stwierdziłam, że występują na wszystkich slajdach z wyjątkiem jednego. Czy sądzisz, że to może mieć jakieś znaczenie?
Robert zwilżył wargi językiem. – Nie – odpowiedział w końcu. – To niczego nie wyjaśnia. Można myśleć o jednym: do roztworu dwuwęglanu przypadkowo dostało się trochę wapnia, co spowodowało powstanie osadu, który jednak powinien być widoczny w butelce, a nie w żyle. Oczywiście, osad mógł się dostać do żyły z butelki, ale wtedy byłby widoczny w butelce gołym okiem. Być może przyjdzie mi jeszcze coś innego do głowy, gdy sam zobaczę preparaty. Ale dajmy już spokój tym przykrym sprawom. Powiedz mi lepiej coś o wczorajszym przyjęciu. Co włożyłaś na siebie?
Cassi opisała ubiegły wieczór w samych superlatywach. Przemilczała wszystkie przykre wydarzenia. Ale dlaczego Robert nie zauważył jej zaczerwienionych oczu? Zawsze był taki spostrzegawczy! Ale to chyba zrozumiałe – miał uwagę zaprzątniętą operacją. Obiecała, że odwiedzi go nazajutrz i wyszła, zanim uległa pokusie zwierzenia się ze swych kłopotów.