Выбрать главу

Pod wielu względami oddział psychiatrii przypominał nie szpital, a raczej hotel drugiej kategorii. Z sali klubowej dochodziły dźwięki fortepianu i głos spikera telewizyjnego. Nie słychać było typowych odgłosów szpitalnych, takich jak syczenie respiratora czy charakterystyczny brzęk butelki z kroplówką. Najbardziej jednak niezwykłe było to, że wszyscy byli ubrani w swoje "cywilne" stroje, w rezultacie czego Ballantine nie był w stanie odróżnić personelu szpitalnego od pacjentów. Chciał odszukać Cassi, lecz obawiał się, że trafi na kogoś innego. Jedynym miejscem, którego autentyczności mógł być pewien, był pokój pielęgniarek; tam więc skierował kroki.

– Czym mogę służyć? – zapytała go wysoka i elegancka czarna dziewczyna; z identyfikatora na piersi mógł odczytać jej imię: "Roxane".

– Szukam doktor Cassidy – odpowiedział nieśmiało.

Zanim Roxane zdążyła odpowiedzieć, Cassi pojawiła się w drzwiach sąsiedniego pokoju.

– Doktor Ballantine! Co za niespodzianka! – zdziwiła się. Ballantine miał znowu okazję podziwiać jej delikatnie rzeźbioną twarz. Trzeba być niespełna rozumu, żeby mając taką żoną spędzać noce w szpitalu, pomyślał o Thomasie.

– Czy masz chwilę czasu? – zapytał.

– Oczywiście. Może pójdziemy do mojego biura?

– Możemy porozmawiać tutaj – powiedział Ballantine, wskazując pusty pokój obok.

Cassi odsunęła na bok leżące na biurku papiery. – Właśnie byłam zajęta pisaniem informacji o moich pacjentach dla lekarzy, którzy mnie będą zastępowali – wyjaśniła.

Ballantine skinął głową. – Wpadłem tutaj, żeby ci powiedzieć, że rozmawiałem już z Thomasem, chyba z pozytywnym skutkiem. Wyjaśniliśmy coś sobie wzajemnie; przyznał, że bierze od czasu do czasu deksedrynę dla podtrzymania sprawności umysłu, a jednocześnie przekonał mnie, że inne środki przyjmuje tylko w przypadku migreny.

Cassi wysłuchała go w milczeniu. Wiedziała, że od lat chłopięcych Thomas nigdy nie cierpiał na migrenę.

– A więc głowa do góry – stwierdził sentencjonalnie Ballantine. – Zajmij się teraz wyłącznie swoim okiem i nie martw się o męża. Zaproponował nawet, żeby ktoś z personelu prowadził rejestr jego recept.

Wstał z miejsca i poklepał Cassi po ramieniu.

Cassi bardzo chciała podzielać jego optymizm, ale to ona, a nie doktor widziała zwężone źrenice Thomasa i jego chwiejny chód. Doktor nie odczuwał też skutków humorów jej męża.

– Mam nadzieję, że ma pan rację – powiedziała z westchnieniem.

– Oczywiście, że mam rację – stwierdził Ballantine nieco zirytowany, że jego wywody nie odniosły należytego skutku. Odwrócił się ku wyjściu.

– Mam także nadzieję, że nie wspomniał mu pan o naszej rozmowie? – dorzuciła jeszcze, dostrzegając zniecierpliwienie doktora.

– Oczywiście, że nie. Niezależnie od wszystkiego, widząc jaki jest zazdrosny, sądzę, że musi cię uwielbiać. I nie bez powodu – roześmiał się Ballantine.

– Dziękuję za odwiedziny.

– Nie ma o czym mówić – odparł skinąwszy ręką na pożegnanie. Rad był, że opuszcza już Clarkson 2. Nigdy nie mógł zrozumieć, co psychiatrzy widzą w swej specjalności.

Już w windzie zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo niewdzięczne okazało się jego pośrednictwo. Chciał pomóc im obojgu, starał się uspokoić Cassi, ale ona jakby go nie słuchała. Po raz pierwszy zwątpił w jej obiektywizm.

Po wyjściu z windy postanowił sprawdzić, czy George zakończył już operację.

Spotkał go na korytarzu otoczonego przez personel. Gdy George zauważył Ballantine'a, przeprosił wszystkich i podszedł do szefa.

– Miałem dziś rano kłopotliwą rozmowę z żoną Kingsleya – powiedział Ballantine, przechodząc od razu do sedna. – Sądziłem, że chce się ze mną spotkać, by przeprosić za incydent na przyjęciu. Chodziło jej jednak o coś innego. Martwi się, że Thomas nadużywa narkotyków.

George już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zawahał się. Przed chwilą właśnie stażyści dyskutowali o zachowaniu się Kingsley'a dziś rano w sali operacyjnej. Gdyby o tym powiedział szefowi, Kingsley mógłby mieć poważne kłopoty. A może wypił tylko za dużo poprzedniego wieczora? Postanowił więc na razie zachować to dla siebie.

– Czy wierzysz Cassi? – zapytał.

– Nie jestem pewien. Rozmawiałem z Thomasem, coś niecoś mi wyjaśnił, ale zauważyłem, że jest bardzo niespokojny – westchnął Ballantine. – Zawsze mówiłeś, że nie interesuje cię stanowisko szefa, ale jeśli nawet Kingsley zgodzi się w końcu przejść na etat, nie sądzę, żeby był odpowiednim kandydatem, zwłaszcza po reorganizacji oddziału. Z pewnością oponowałby przeciwko przyjmowaniu nowych pacjentów dla celów dydaktycznych.

– Masz rację – odparł George. – Na pewno nie byłby gotów zaakceptować planu podjęcia operacji osób umysłowo niedorozwiniętych z myślą o szkoleniu nowych kadr medycznych.

– Jego punkt widzenia nie jest pozbawiony racji. Nowe i kosztowne metody operowania powinny być przede wszystkim stosowane wobec pacjentów, którzy mają największe szansę na produktywne życie po przebytej operacji. Ale stażystom rzadko powierza się takich pacjentów. Przecież nie kto inny niż lekarze mają decydujące zdanie o tym, którzy pacjenci przedstawiają największą wartość dla społeczeństwa. A my jesteśmy tylko ludźmi, nie Bogiem, jak to kiedyś słusznie zauważyłeś.

– Sądzę, że on w końcu się uspokoi – powiedział George. – Jeśli nasze plany zostaną zaakceptowane, będziemy go potrzebowali w zespole.

– Miejmy nadzieję – zgodził się Ballantine. – Radziłem mu, żeby wziął urlop i zajął się żoną. Nawiasem mówiąc uważam, że jego oskarżenia pod twoim adresem to czysta paranoja.

– Niestety tak. Muszę ci jednak powiedzieć, że gdybym miał jakąkolwiek szansę, to nawet i teraz walczyłbym o nią. Moim zdaniem, jest najbardziej uroczym zjawiskiem, jakie w swoim życiu spotkałem.

– Nie wytrącaj już więcej z równowagi naszego geniusza skalpela – ze śmiechem dodał Ballantine. – A propos, czy uważasz, że powinienem przeglądać recepty Thomasa?

– Nie zaszkodzi, chociaż istnieje wiele innych sposobów zdobycia narkotyków przez lekarzy – odparł George, mając w pamięci niedyspozycję Thomasa w sali operacyjnej.

– Miejmy nadzieję, że weźmie urlop, a po nim wróci do równowagi.

– Słusznie – zgodził się George, chociaż osobiście nigdy nie przepadał za Thomasem.

Rozdział IX

Cassi była wprost zaszokowana – nie mogła uwierzyć w przemianę, jaka się dokonała w Thomasie. Zadzwonił do niej około piątej po południu, oświadczając, że planowana na ten wieczór operacja została odwołana i jest już wolny. Zaproponował, że ją zawiezie do domu swoim porsche, wobec czego mogła zostawić swój samochód w szpitalu.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy przy kolacji panowała miła atmosfera. Thomas znowu był tym dawnym czarującym mężczyzną. Przyjmował z humorem narzekania Patrycji, a wobec Cassi zachowywał się jak kochający, czuły mąż.

Cassi była tą zmianą bezgranicznie uszczęśliwiona, ale jednocześnie trochę ją to peszyło. Trudno jej było uwierzyć, że Thomas zapomniał o wydarzeniach z poprzedniego wieczora. Wręcz z osłupieniem patrzyła jak troskliwie odprowadza matkę do jej mieszkania nad garażem. Po powrocie nalał Cassi wina, sobie koniaku, po czym oboje usadowili się na kanapie stojącej naprzeciw kominka.

– Miałem wiadomość od doktora Obermeyera – powiedział sącząc powoli koniak. – Kiedy do niego zadzwoniłem, już go nie zastałem. Jak się mają sprawy z twoim okiem?

– Rozmawiałam dzisiaj z doktorem. Jeśli nie będzie poprawy, muszę być operowana.

– Kiedy? – głos Thomasa był niemal aksamitny.

– Jak najszybciej – odparła z wahaniem.

Ponieważ Thomas słuchał spokojnie i z uwagą, Cassi nie przerywała: – Domyślam się, że doktor Obermeyer starał się z tobą skontaktować, żeby uzgodnić termin mojej operacji, która – jeśli nie masz nic przeciwko temu – odbędzie się pojutrze.

– Dlaczego miałbym się sprzeciwiać? – zapytał Thomas. – Twój wzrok jest zbyt ważną sprawą, żeby się spierać o termin operacji.

Cassi odetchnęła z ulgą. Z niepokojem oczekiwała na odpowiedź Thomasa.

– Choć wiem, że to będzie tylko niewielki zabieg, jednak bardzo się go boję.

Thomas pochylił się i objął ją ramieniem. – Rozumiem twoje obawy – stanowią zupełnie naturalną reakcję. Ale Martin Obermeyer jest doskonałym lekarzem. Będziesz w bardzo dobrych rękach – wręcz trudno o lepsze.

– Wiem – odpowiedziała Cassi i prawie się uśmiechnęła.