Выбрать главу

– To z jego powodu poczułam się nagle kimś zupełnie bezużytecznym – poskarżyła się Cassi.

– Jako psychiatra – zaznaczyła Joan.

– Jako psychiatra – zgodziła się Cassi. – Ale właśnie być psychiatrą to jest moja rola. Być może uda mi się coś przeczytać o podobnych przypadkach.

– Istnieje dużo publikacji na ten temat. Może nawet zbyt wiele. Ale niewiele jest takich, z których można się czegoś nauczyć. Można całymi latami czytać o rowerach i nie umieć na nich jeździć. Psychiatria jest w równym stopniu wiedzą, co umiejętnością. Chodźmy jednak w końcu napić się tej kawy.

Cassi zawahała się. – Może jednak powinnam wrócić do pracy.

– Nie masz przecież teraz żadnej zaplanowanej wizyty u pacjenta?

– Nie, ale…

– Wobec tego nie ma o czym mówić. – Joan wzięła ją pod rękę i obie ruszyły korytarzem.

Cassi pozwoliła się prowadzić. Miała ochotę spędzić trochę czasu z Joan. Rozmowa z nią była dla niej pouczająca i pokrzepiająca. A Bentworth po nocnym wypoczynku okaże się – być może – nie takim strasznym pacjentem.

– Pozwól, że powiem ci coś jeszcze o pułkowniku – odezwała się Joan, jakby czytając w myślach Cassi. – Każdy, kto go leczył, nie wyłączając mnie, był przekonany, że go wyleczy. Ale ludzie z pogranicza, a szczególnie pułkownik Bentworth, nie dają się wyleczyć.

Po drodze Cassi wstąpiła do pokoju pielęgniarek, żeby zostawić kartę Bentwortha i zapytać, kto jej szukał podczas odprawy. – Doktor Robert Seibert pytał o panią – oznajmiła dyżurna pielęgniarka. – Prosił, żeby pani jak najszybciej do niego zadzwoniła.

– Kto to jest doktor Seibert? – spytała Joan.

– Jest stażystą na patologii – odrzekła Cassi.

– Jeśli to takie pilne, to lepiej zadzwoń teraz – poradziła Joan.

– Mogę cię więc na chwilę przeprosić?

Joan skinęła głową; Cassi wyminęła stojący u wejścia do pokoju kontuar i podeszła do aparatu telefonicznego, znajdującego się obok półki z kartami chorych. W tym czasie do Joan podeszła Roxane. – Jest miła – zauważyła pod adresem Cassi. – Sądzę, że będzie bardzo użyteczna w zespole. – Joan skinęła głową potakująco; obie wiedziały, że brak pewności siebie Cassi i jej nerwowość były wynikiem nader poważnego stosunku do pracy.

– Trochę się jednak o nią obawiam – dodała Roxane. – Jest chyba bardzo wrażliwa.

– Uważam, że da sobie radę – odrzekła Joan. – Zresztą nie może być taką lilią, skoro jest żoną Thomasa Kingsley'a.

Roxane uśmiechnęła się znacząco i odeszła. Była wysoką, elegancką czarną kobietą, której gust i rozsądek budziły ogólny szacunek. Zaczęła wiązać włosy w koński ogon na długo przedtem, zanim stało się to tak modne.

Gdy Cassi rozmawiała przez telefon, Joan przyglądała się jej z uwagą. Roxane miała rację. Cassi rzeczywiście wyglądała bardzo eterycznie. Prawdopodobnie jej blada, niemal przezroczysta cera sprawiała takie wrażenie. Miała szczupłą, nie pozbawioną wdzięku sylwetkę. Swoje piękne, jasnokasztanowe, mieniące się różnymi odcieniami włosy, tu i ówdzie wpadające w blond, nosiła upięte na głowie za pomocą licznych spinek i grzebyków, spod których wymykały się małe, okalające twarz i czoło kosmyki. Rysy miała drobne, a lekko skośne oczy przydawały jej urodzie egzotycznego wyrazu. Stosowała tylko bardzo subtelny makijaż, dzięki czemu nie wyglądała na dwadzieścia osiem lat. Była zawsze starannie ubrana i nawet po nieprzespanej nocy wyglądała świeżo – dziś miała na sobie białą bluzkę z wysokim kołnierzykiem. Przypominała Joan młode kobiety oglądane często na fotografiach z epoki wiktoriańskiej.

– Zamiast na kawę, może wstąpiłybyśmy na kilka minut na oddział patologii? – zaproponowała Cassi, odłożywszy słuchawkę telefonu.

– Patologii? – powtórzyła zaskoczona Joan.

– Jestem pewna, że tam dostaniemy kawę – powiedziała Cassi, jakby chcąc tym zapewnieniem rozwiać wątpliwości Joan. – Chodźmy. Być może będzie to dla ciebie nawet interesujące.

Joan pozwoliła się poprowadzić Cassi długim korytarzem do ciężkich przeciwpożarowych drzwi, które wiodły do głównego budynku szpitalnego. W Clarkson 2 wszystkie drzwi zawsze stały otworem – to był oddział "otwarty". Aczkolwiek pacjentów obowiązywał zakaz opuszczania oddziału, nie był on przez nich rygorystycznie przestrzegany, mimo iż groziło im za to odesłanie do State Hospital, gdzie panowała mniej przyjemna atmosfera.

Gdy ciężkie drzwi zamknęły się za nimi, Cassi poczuła pewien rodzaj ulgi. W przeciwieństwie do oddziału psychiatrii, tutaj, w głównym budynku łatwiej było odróżnić lekarzy i pielęgniarki od pacjentów. Lekarze nosili swoje cywilne ubrania albo białe fartuchy, pielęgniarki – białe uniformy, a pacjenci chodzili w szpitalnych piżamach. W Clarkson 2 wszyscy byli ubrani jak przeciętni ludzie.

– Co to właściwie znaczy być stażystką na patologii? – zapytała Joan, gdy podchodziły do windy. – Czy lubiłaś swoją pracę?

– Bardzo – odparła Cassi.

– Mam nadzieję, że nie sprawię ci przykrości – ze śmiechem oznajmiła Joan – jeśli ci powiem, że wcale nie wyglądasz na patolożkę.

– Niestety, zawsze tak było – rzekła Cassi. – Najpierw nie chciano mi wierzyć, że jestem studentką medycyny, później mówiono mi, że nie wyglądam na lekarza, bo jestem za młoda, a ostatnio pułkownik Bentworth był łaskaw oświadczyć, że nie wyglądam na psychiatrę. Może mi więc powiesz, na kogo wyglądam?

Joan milczała. Tak naprawdę to Cassi wygląda raczej jak tancerka lub modelka, a nie jak lekarka.

Przed windami obsługującymi główny budynek stało już sporo oczekujących osób. Było tylko sześć wind w całym budynku i dlatego czasem trzeba było długo czekać, a potem zatrzymywać się na każdym piętrze.

– Dlaczego zmieniłaś oddział? – zapytała Joan i natychmiast pożałowała swojej dociekliwości. – Nie musisz odpowiadać. Nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem wścibska. Może odezwał się we mnie w tej chwili psychiatra.

– Nic nie szkodzi – odparła spokojnie Cassi. – Przyczyna była całkiem prosta. Choruję na młodzieńczą cukrzycę. Powinnam mieć to na uwadze przy wyborze specjalności zawodowej. Początkowo próbowałam to zlekceważyć, ale niesłusznie.

Niezwykła szczerość Cassi wprawiła Joan w zakłopotanie. Rozumiała, że musi teraz odpowiednio się zachować. – Sądzę – rzekła – że w tych warunkach patologia nie była złym wyborem.

– Ja też tak początkowo sądziłam – odparła Cassi. – Niestety, w zeszłym roku zaczęłam mieć kłopoty ze wzrokiem. Obecnie moje lewe oko jest w stanie zaledwie odróżnić światło od ciemności. Jestem pewna, że wiesz wszystko o cukrzycowej retinopatii. Nie jestem defetystką, ale gdyby doszło do najgorszego i utraciłabym wzrok, mogę uprawiać psychiatrię nawet będąc niewidomą. To nie byłoby możliwe w przypadku patologii. Ale mamy już windę…

Joan dawno nie czuła się tak niezręcznie, ale zdawała sobie sprawę, że raz podjęty temat wypada kontynuować. – Od kiedy cierpisz na cukrzycę? – zapytała.

To pytanie cofnęło Cassi myślami w przeszłość. Do ósmego roku życia lubiła szkołę, była dziewczynką o chłonnym umyśle, żądną wciąż nowych wrażeń. W trzeciej klasie wszystko się zmieniło. Jeśli przedtem chętnie zrywała się wcześnie z łóżka do szkoły, to odtąd matka była zmuszona wciąż ją ponaglać. Nie uważała na lekcjach i coraz częściej otrzymywała od nauczycielki uwagi do dzienniczka. Najważniejszej jednak zmiany początkowo nikt nie zauważył, nawet sama Cassi: dziewczynka zaczęła coraz częściej biegać do toalety. Nauczycielka, panna Rossi, podejrzewając, że Cassi pragnie w ten sposób wymigać się od udziału w lekcjach, często nie chciała udzielać jej zgody na wyjście z klasy. Wówczas dziewczynka przeżywała straszliwy lęk, że może stracić panowanie nad pęcherzem. W wyobraźni widziała pod swoim krzesłem strużkę moczu, tworzącą wokół jej stóp kałużę. Lęk wywoływał w niej uczucie złości, które z kolei powodowało ostracyzm ze strony koleżanek i kolegów.

W domu przypadek zmoczenia pościeli w nocy zaskoczył i zaszokował zarówno Cassandrę, jak i jej matkę. Pani Cassidy zażądała od córki wyjaśnień, których Cassi nie była w stanie udzielić. Ojciec chciał zasięgnąć opinii domowego lekarza, lecz matka, dla której cała ta sprawa była upokarzająca, uważała, że raczej należy zastosować ostrzejsze środki wychowawcze.

Stosowane kary nie odnosiły skutku, przeciwnie, zaostrzyły problem. Cassi zaczęła dostawać ataków wściekłości, tracąc z ich powodu resztę przyjaciół. Większość czasu spędzała zamknięta w swoim pokoju.