– Czy zrozumiałaś? – zapytał Thomas. – Niestety, nie miałem wyboru.
– Rozumiem – odparła.
Thomas zajechał przed dom, wyszedł z samochodu i pomógł wysiąść Cassi. Tak uprzedzająco grzeczny był tylko na początku ich znajomości.
Gdy znaleźli się już w domu, nalegał, aby Cassi udała się wprost do swojego pokoju.
– Gdzie jest Harriet? – zapytała Cassi idącego za nią z dzbanem zimnej wody Thomasa.
– Wzięła wolne popołudnie, żeby odwiedzić ciotkę – wyjaśnił. – Ale jestem pewien, że przygotowała nam coś do jedzenia.
Cassi mogła sama przyrządzić sobie kolację, ale brakowało jej zwykłej krzątaniny Harriet.
– Zatroszczyłem się o wszystko – oznajmił Thomas. – Chodzi mi o to, żebyś miała dobre warunki do wypoczynku.
Cassi położyła się na kanapie, a Thomas okrył ją natychmiast wełnianym szalem. Miała duże zaległości w literaturze dotyczącej psychiatrii.
– Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić? – zapytał Thomas. Cassi potrząsnęła przecząco głową.
Pochylił się nad żoną, pocałował ją w czoło i położył na kolanach folder: w środku były dwa bilety na samolot American Airlines.
– To dla ciebie, żeby ci uprzyjemnić moją nieobecność. Śpij dobrze.
Wyciągnęła ramiona i objęła go za szyję, przytulając z całej siły do siebie.
Thomas wszedł do łazienki, zamykając za sobą starannie drzwi. Słychać było spuszczanie wody w toalecie. Kiedy wrócił, jeszcze raz ją pocałował obiecując, że zadzwoni natychmiast po operacji, jeśli tylko nie będzie zbyt późno.
Przed wyjazdem zajrzał na chwilę do swojego gabinetu, do salonu i kuchni. Gdy Cassi znajdowała się już w domu, po raz pierwszy od kilku dni czuł się znacznie lepiej. Był teraz nawet w stanie myśleć o czekającej go operacji, która – jak przypuszczał – nie będzie łatwa. Zanim jednak wyruszył z domu, musiał zobaczyć się z matką.
Nacisnął przycisk dzwonka i czekał aż zejdzie. Ucieszyła się na jego widok, ale trwało to tylko chwilę, dopóki nie oświadczył, że wraca natychmiast do szpitala.
– Przywiozłem do domu Cassi – oznajmił.
– Wiesz, że Harriet nie ma w domu, a chyba nie oczekujesz, że będę ją pielęgnować.
– Ona czuje się dobrze, mamo. Proszę tylko, żebyś ją zostawiła w spokoju. Chciałbym, żebyś nie chodziła do niej dziś wieczorem i nie denerwowała jej niepotrzebnie.
– Gdzie cię proszą, bywaj rzadko, gdzie nie proszą, nie chodź wcale – odparła sentencjonalnie Patrycja.
Thomas odszedł, nie mówiąc więcej ani słowa. Po kilku minutach siedział już w samochodzie i wytarłszy ręce w ściereczkę, którą trzymał pod przednim siedzeniem, włączył silnik i ruszył przed siebie. Na drodze do Bostonu o tej porze ruch był niewielki, mógł więc jechać z dużą szybkością.
Kiedy zajechał przed szpital, z przyjemnością stwierdził, że tuż obok budki wartownika było wolne miejsce, na którym mógł zaparkować. Zawołał głośno "hallo" i wyszedł z samochodu. Wszedł do środka budynku i pojechał windą na chirurgię serca.
W zimowy wieczór zapadał powoli zmrok, ale Cassi nie zapaliła światła w pokoju. Wpatrywała się we wzburzone morze, które stopniowo zmieniało barwę: było to bladogranatowe, to szarostalowe. Na jej kolanach wciąż leżały bilety lotnicze pozostawione przez Thomasa. Może w czasie urlopu wyjaśnią sobie wszystkie problemy i wątpliwości. Uczciwą rozmową można załatwić więcej niż połowę kwestii. Z zamkniętymi oczami wyobrażała sobie długie z Thomasem dysputy na dalekiej plaży. W końcu zasnęła zmęczona tym, co przeżyła w szpitalu.
Gdy się obudziła, było już zupełnie ciemno. Podmuchy wiatru tłukły wściekle deszczem o szyby. Cassi włączyła stojącą lampę. Przez chwilę światło ją oślepiło – była zmuszona przysłonić oczy, żeby odczytać godzinę na swoim zegarku. Zdumiona stwierdziła, że dochodzi już ósma. Niezadowolona wstała i zarzuciła szal. Nie lubiła spóźniać się z wstrzykiwaniem insuliny.
W łazience stwierdziła, że poziom cukru w jej moczu wynosi dwa plus. Wróciła do pokoju i wyjęła z lodówki lekarstwa. Rozłożyła sprzęt na biurku, skrupulatnie odmierzyła dwadzieścia jednostek krótko działającej i dziesięć jednostek insuliny Lente. Delikatnie zrobiła sobie zastrzyk w lewe udo.
Po zabiegu złamała igłę i wyrzuciła wraz ze zużytą strzykawką do kosza na śmieci. Insulinę z powrotem umieściła w lodówce. Żeby nie pomylić z sobą obu rodzajów insuliny, trzymała je na dwóch różnych półkach. Zdjęła opatrunek z lewego oka i zapuściła do niego krople. Już w drodze do kuchni poczuła pierwszy zawrót głowy.
Zatrzymała się na chwilę, sądząc, że to szybko minie. Tak się nie stało. Cassi poczuła, że zaczyna się pocić. Zdziwiona, że krople do oka mogą mieć tego rodzaju uboczne działania, wróciła do pokoju, żeby sprawdzić etykietkę. Jak słusznie przypuszczała, był to antybiotyk. Odłożywszy na bok lekarstwa, Cassi wytarła ręce; były wilgotne. Całe jej ciało zaczęło się gwałtownie pocić, a jednocześnie dokuczał jej wprost niewiarygodny głód.
Teraz już wiedziała, że to nie krople do oczu zawiniły – miała kolejne niedocukrzenie, spowodowane nadmierną ilością insuliny. Pierwszym odruchem było sprawdzić, czy właściwie odczytała pojemność strzykawki. W tym celu wyjęła ją z kosza – wszystko jednak było w porządku. Sprawdziła jeszcze buteleczki po insulinie – z tym samym rezultatem. Cassi nie mogła zrozumieć, w jaki sposób mogła zostać tak głęboko zakłócona jej glikemia lub poziom cukru.
Odkrycie przyczyny reakcji było w tej chwili mniej ważne, niż jej leczenie. Przede wszystkim należało niezwłocznie dobrze się najeść. Była w połowie drogi do kuchni, gdy poczuła, że pot spływa z niej strumieniami, a jednocześnie serce zaczyna tłuc się wściekle w piersi. Na próżno próbowała sprawdzić puls – ręce jej drżały. To nie była łagodna reakcja! Jej siła przypominała dramatyczny epizod z insuliną w szpitalu.
Ogarnięta paniką rzuciła się z powrotem do swojego pokoju.
Otworzyła szafę: gdzieś tu musi być jej lekarska torba, którą otrzymała jeszcze na uczelni. Musi ją znaleźć! Wykonując desperackie ruchy odsuwała na bok suknie, żeby osiągnąć znajdujące się z tyłu półki. Jest!
Cassi wyjęła torbę, pobiegła z nią do biurka i wysypała zawartość. Drżącymi rękami odszukała pojemnik z glukozą w płynie i zrobiła sobie zastrzyk. Niemal żadnego efektu. Coraz bardziej dygotała, coraz gorzej widziała.
Gorączkowo chwyciła kilka małych buteleczek dożylnej, pięć-dziesięcioprocentowej glukozy, które także znalazła w torbie. Z największym trudem założyła sobie opaskę uciskową na lewym ramieniu. Kurczowym ruchem wbiła igłę w żyłę lewej ręki. Krew popłynęła z końca igły, ale Cassi nie zwracała na to uwagi. Rozluźniła nieco opaskę, podłączyła do igły rurkę z butelki. Podczas gdy trzymała butelkę nad głową, jasny, przejrzysty płyn wtłoczył płynącą krew z powrotem do żyły, a następnie popłynął swobodnie.
Odczekała chwilę. Teraz poczuła się lepiej, zaczęła również lepiej, prawie normalnie widzieć. Przyciskając głową do ramienia butelkę z glukozą, usiłowała przymocować kilka kawałków taśmy klejącej w miejscu, w którym igła została wbita w żyłę. Z powodu wycieku krwi, nie najlepiej jej się to udało. Przełożyła butelkę do prawej ręki i pobiegła do sypialni, gdzie znajdował się telefon. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer 911.
Oczekując, aż się ktoś odezwie, lękała się, że w każdej chwili może stracić przytomność. W końcu usłyszała: – Tu 911, pogotowie.
– Proszę natychmiast przysłać karetkę… – zaczęła Cassi, ale głos na drugim końcu linii wciąż powtarzał: – Halo, halo!
– Czy pan mnie słyszy? – zapytała Cassi.
– Halo, halo!
– Czy pan mnie słyszy? – krzyczała do słuchawki.
Głos na drugim końcu linii powiedział coś do znajdującej się obok osoby, po czym w słuchawce zapadła cisza.
Cassi zadzwoniła ponownie – z tym samym rezultatem. Potem połączyła się z telefonistką – to samo. Dobrze słyszała swoich rozmówców, lecz oni nie słyszeli jej.
Chwyciwszy jedną butelkę dożylnej glukozy w lewą rękę i trzymając nad głową drugą, Cassi pobiegła na uginających się nogach do gabinetu Thomasa.
Ku jej przerażeniu tu również telefon nie był czynny. Słyszała głos z drugiej strony uporczywie powtarzający "halo", ale jej nikt nie słyszał. Wybuchnęła głośnym szlochem, rzuciła słuchawkę na aparat i wzięła ponownie do ręki butelkę z glukozą.
Czuła jak narasta w niej uczucie paniki. Uważając, by nie upaść, zeszła na dół, chcąc spróbować zadzwonić z aparatów telefonicznych w salonie i w kuchni – wszystko na próżno.