– To jest twoja ostatnia szansa – zawołała Cassi, ciągle usiłując wmówić w siebie, że ma do czynienia po prostu z chorym człowiekiem. Nie stać ją było jednak na współczucie – czuła tylko wstręt.
– Milcz! – wrzasnął Thomas. Oczy mu wyszły z orbit, a twarz spurpurowiała z wściekłości. – Jestem – do diabła! – najlepszym chirurgiem serca w tym kraju i na pewno nie pozwolę, by mną pomiatał byle psychiatra.
Cassi zdawała sobie sprawę z ogromu narcyzmu nagromadzonego w Thomasie. Wiedziała też, że nic dobrego nie wolno jej oczekiwać od człowieka, który już dwukrotnie usiłował pozbawić ją życia. Dostrzegła przed sobą zbliżający się zjazd w kierunku Somerville. Musiała coś zrobić. Mimo dużej szybkości, z jaką pędził samochód, chwyciła za kierownicę i skręciła gwałtownie w prawo. Miała nadzieję, że uda się jej go zatrzymać na poboczu autostrady.
Cios otwartą dłonią trafił w głowę Cassi, cios, który ją odrzucił. Puściła kierownicę, żeby zasłonić się rękami przed następnym uderzeniem. Tymczasem Thomas ostro skręcił kierownicą w lewo. Samochód zarzucił, a gdy Thomas z kolei obrócił kierownicą w prawo, wpadł w poślizg i z całą siłą uderzył w wysoki betonowy krawężnik autostrady. Brzęk tłuczonego szkła i trzask metalu o beton słychać było z daleka.
Rozdział XV
Gdzieś z oddali do świadomości Cassandry dotarło głośno wymawiane jej imię. Próbowała odezwać się, ale na próżno. Z największym wysiłkiem otwarła oczy. Jak z gęstej mgły wyłoniła się przed nią twarz Joan Widiker.
Cassi zamrugała oczami. Przed sobą zobaczyła plątaninę rurek podłączonych do zawieszonych nad nią butli. Z lewej strony dochodziło nieustanne "bi-i-ip" monitora. Gdy nabrała do płuc powietrza, przeszył ją ból.
– Nic nie mów – odezwała się Joan. – Wyjdziesz z tego, choć może teraz nie czujesz się najlepiej.
– Co się stało? – z trudnością wydusiła z siebie Cassi.
– Miałaś wypadek samochodowy – odparła Joan odgarniając włosy z jej czoła. – Staraj się nic nie mówić.
Niby wspomnienie koszmarnego snu, odżyły w pamięci Cassi chwile, które przeżyła podczas dramatycznej jazdy z Thomasem. Pamiętała swoją wściekłość i moment, gdy chwyciła za kierownicę, a także zadane jej przez Thomasa uderzenie. Nad wszystkim, co się działo potem, w jej pamięci zapadła kurtyna. Wszystko pogrążyło się w ciemności.
– Co się dzieje z Thomasem? – zapytała czując narastający lęk.
– Jest także ranny – odparła Joan, nakazując jednocześnie, by leżała spokojnie.
Cassi zrozumiała nagle, że Thomas nie żyje.
– Nie zapiął pasa bezpieczeństwa – powiedziała Joan. Cassi zapytała z wahaniem: – Nie żyje?
Joan skinęła głową potakująco.
Głowa Cassi opadła na bok, a po jej twarzy popłynęły łzy. Jednocześnie jednak powróciło wspomnienie tamtej dramatycznej rozmowy z Thomasem. Pomyślała także o Robercie i innych. Kurczowo chwyciwszy rękę Joan, rzekła: – Myślę, że go kochałam, ale niech Bogu będą dzięki…
Epilog
(Sześć miesięcy później)
Po zakończeniu tylko jednej tego dnia operacji doktor Ballantine udał się do pokoju chirurgów. Operacja nie poszła mu łatwo: chyba już najwyższy czas, żeby zejść ze sceny. Ale stary doktor lubił operować. Po każdej pomyślnie zakończonej operacji przeżywał pewien rodzaj euforii.
Siedząc nad filiżanką gorącej kawy, poczuł nagle dłoń ma swoim ramieniu. Odwrócił się: przed nim stał uśmiechnięty George Sherman.
– Nigdy nie zgadniesz, z kim wczoraj jadłem kolację – zagadnął go. Ballantine spojrzał uważnie na zmęczoną twarz George'a. Od śmierci Thomasa wszyscy chirurdzy na oddziale byli przepracowani, ale najbardziej chyba George. W nowej sytuacji jakby spoważniał i choć zawsze miał dla wszystkich uśmiech, częściej obecnie bywał zamyślony. W tej chwili jednak patrzył na Ballantine'a ze swoim dawnym szelmowskim uśmiechem.
– Z kim to więc wczoraj zjadłeś kolację? – zapytał Ballantine.
– Z Cassandrą Kingsley.
Brwi Ballantine'a uniosły się, wyrażając najwyższe zainteresowanie. – To bardzo pięknie. Na jakim etapie znajduje się ten jednostronny romans?
– Sądzę, że opór Cassi stopniowo słabnie – roześmiał się George. – Udało mi się ją namówić na wspólny wyjazd na Karaiby w styczniu. To będzie coś wspaniałego. Ona jest niezwykłą kobietą.
– Czy powróciła zupełnie do zdrowia? – pytał Ballantine.
– Całkowicie. Wszystko pozrastało się tak jak trzeba. Bardzo szybko wróciła do pracy. I cieszy się bardzo dobrą renomą na Clarkson 2. Jak mi powiedział jeden z tamtejszych lekarzy, ma wszystkie zadatki na to, żeby awansować na szefa stażystów.
– Czy Cassi wspomina kiedykolwiek Thomasa, czy mówi coś o nim? – już bardziej poważnym tonem dopytywał się Ballantine.
– Niekiedy mam wrażenie, że o pewnych sprawach dotyczących Thomasa nikt oprócz niej nie ma nawet pojęcia. Ona wciąż jeszcze nie wie, co ma z tym zrobić, ale chyba da temu wszystkiemu spokój – nie będzie do tego wracać.
Doktor Ballantine westchnął z ulgą. – Dałby Bóg, żeby tak było. Kiedy z nią ostatnio na ten temat rozmawiałem, usiłowałem ją przekonać, że podawanie historii Thomasa do publicznej wiadomości może przynieść więcej szkody niż pożytku. Ale nie byłem pewien, czy udało mi się ją przekonać.
– Cassi nie chciałaby przede wszystkim w czymkolwiek zaszkodzić dobrej sławie szpitala. Uważa, że rozgrzebywanie sprawy niczemu nie służy. Ludzie tacy jak Thomas są w stanie niszczyć samych siebie i swoich pacjentów tylko z powodu biernej postawy swoich kolegów.
– Słusznie. Jeśli chodzi o mnie, to nawiązałem kontakt z instytutem zajmującym się stosowaniem narkotyków i zażądałem, aby aktualizowali listy lekarzy uprawnionych do zakupu narkotyków, skreślając lekarzy już nie żyjących. To pozwoli uniknąć wielu nadużyć.
– To niezła myśl – stwierdził George. – Jak oni się do tego ustosunkowali?
Ballantine wzruszył ramionami. – Nie wiem.
– W związku ze sprawą Thomasa najbardziej niepokoi mnie to, że zawsze wyglądał jak człowiek zupełnie normalny. A przecież musiał brać wiele pigułek. Zastanawiam się, jak do tego doszło. Sam czasami biorę valium.
– Ja również – rzekł Ballantine. – Ale nie co dzień, jak to najwidoczniej robił Thomas.
– Oczywiście że nie – przytaknął George. – Wiesz, nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego on nie chciał się pogodzić z faktem, że wszyscy inni lekarze przechodzili na zatrudnienie w pełnym wymiarze godzin. Być może pigułki stępiły jego poczucie rzeczywistości. Po ostatnim przyjęciu u ciebie członkowie zarządu dali mu wolną rękę – za wszelką cenę chcieli go mieć w szpitalu, gotowi więc byli zaakceptować uprawianie przez niego niezależnej praktyki.
– Był bardzo dobrym chirurgiem, ale nie widział dalej niż koniec własnego nosa. Był typowym lekarzem ze znanej anegdoty – wiesz, mam na myśli tę anegdotę o lekarzu, który bawi się w Boga.
George milczał przez chwilę, myśląc, że każdy lekarz podejmuje decyzje wpływające na życie pacjentów. – A co z tą potrójną operacją zastawkową, o której wspominałeś w ubiegłym tygodniu? – zapytał George, kontynuując swój tok myślenia. – Co postanowiłeś zrobić w tej sprawie?
Ballantine pociągnął długi łyk kawy z filiżanki. – Nie mam zamiaru zajmować się tą sprawą. Kobieta ma kłopoty z nerkami, ma ponad sześćdziesiąt lat i jest na utrzymaniu opieki społecznej. Niektóre zastrzeżenia Thomasa wobec pacjentów, których operujemy dla celów dydaktycznych, nie były pozbawione sensu, i nawet nie życzę sobie, żeby komitet dowiedział się o tej chorej. Obawiam się, że gdyby ten przeklęty filozof usłyszał o niej, z pewnością nalegałby na operację.
George skinął głową potakująco, w głębi duszy był jednak przekonany, że każdy z lekarzy w pewnym stopniu odgrywa rolę Boga – podobnie myślała Cassi. Dlatego obiecał jej, że gdy tylko zostanie szefem chirurgii – a to obecnie było już przesądzone – wszystkie decyzje o operacjach będzie podejmował komitet, z filozofem włącznie.
George przeprosił Ballantine'a i udał się do przebieralni. Gdy przechodził obok aparatu telefonicznego, uprzytomnił sobie, że nie daje mu spokoju decyzja Ballantine'a o nieoperowaniu tej kobiety z wadą zastawki. Podniósł słuchawkę aparatu i poprosił telefonistkę o połączenie z Rodney'em Stoddardem.