zumiałem co miał na myśli jeden z moich ulubionych autorów opisując antypatycznego typa.
– Co! Może chcemy nawiać? – spytał z nadzieją w głosie.
Słysząc stuk otwieranych u góry drzwi, uśmiechnąłem się szeroko.
– Jak najbardziej. Właśnie teraz.
– Ci inteligenci zawsze mają fajne gadki – zarechotał kontent.
Zdziwiłem się jakim cudem do tej pory nie zauważyłem, że jego palce opierają się o szczelinę ramy okiennej, tuż przy zawiasach. Jeszcze ciekawszy był fakt, że on to również odkrył, ale moment później od mnie. Wolną ręką z całej siły szarpnąłem do siebie okno, przy trzaskująć mu końce palców. Jego ryk zagłuszył stukot butów o parapet. Już spadając zdążyłem dostrzec krew, która trysnęła spod paznokci na szybę. Mimo że było ciemno, dokładnie wiedziałem na czym wyląduję. Tydzień temu solidnie zrugałem dozorcę, że jeszcze nie uprzątnął tej hałdy piasku przy ścianie naszego domu. Teraz, gdy zaryłem się w nim po kolana, gotów byłem dozorcę nazywać dobroczyńcą. Powalony siłą upadku przeturlałem się na bok i prawie na czworakach przebiegłem do kępy krzaków rosnących przy płocie. Gdy spojrzałem za siebie, ujrzałem dwie ciemne sylwetki na tle okna, z którego salwowałem się ucieczką. Moment i okno było puste. Pogoń ruszyła. Element zaskoczenia został wykorzystany, teraz liczyła się tylko szybkość i szczęście.
– Boże! Jak najszybciej na policję, bo ja mam już dość tej przygody – pomyślałem, przykładając twarz do prętów płotu.
Ulica była cicha. Odbiłem się i przewinąłem nad ogrodzeniem. Obok następnego bloku stał wóz bez włączonych świateł postojowych. To mogło sugerować, że facet, którego sylwetkę wi-działem przez tylną szybę, zatrzymał się tylko na chwilę. Podbiegłem kilka kroków, i niby przypadkiem schyliłem się do buta, aby zobaczyć jego twarz. Spojrzał obojętnie i dalej ćmił papierosa. Z tyłu jeszcze nikogo nie było widać. Drzwiczki otworzyłem może odrobinę za gwałtownie, Facet obrócił zaintrygowany głowę.
– Czy mógłby mnie pan zawieść na policję? – starałem się uspokoić oddech. – Proszę się nie obawiać, a dla mnie to bardzo ważne.
Wyszczerzył zęby.
– Ależ naturalnie – mówiąc przekręcił kluczyk.- Proszę siadać.
Większość wozów amerykańskich ma automatyczną skrzynkę biegów, ale zdarzają się wyjatki.
Przy automacie wystarczy tylko przesunąć rączkę i już się jedzie. Zaś przy wozach europejskich trzeba zdrowo się namachać drążkiem. Dlatego, obrócony do tyłu, nie zwracałem uwagi na osobliwe gmeranie faceta gdzieś przy podłodze wozu. A szkoda. Może w innym wypadku nie dałbym sobie wepchnąć w pachwinę lufy czegoś diabelnie dużego.
– Proszę się nie ruszać – gdy mówił, z tyłu słychać było odgłos szybkich kroków. – Już dość narobił pan kłopotów.
Za nami trzasnęły drzwiczki.
– Ten skurwys… – głos boksera, jakże teraz żywy, nagle umilkł.
– Sam pan przyszedł. To ładnie, bardzo ładnie – jego zdolności do zmiany usposobienia były iście kameleonowe.
Odrętwiały siedziałem nie odwracając nawet głowy. Kompletne fiasko! Dopiero teraz uświadomiłem sobie grozę mego położenia i zacząłem się bać. Blondyn przywołany gwizdem, jęcząc wgramolił się na tylne siedzenie.
– Ty skurwielu – jęczał liżąc zgniecione palce – ja ci jeszcze pokażę.
– Zamknij się, Kent – uciął bezosobowo bokser. – Jesteś idiotą i masz za swoje. Jęczenie zagłuszył silnik. Ruszyliśmy.
– Gdzie strzykawka? – spytał kierowcy bokser.
Gdy mu ją podawał, położyłem drżącą rękę na klamce.
– Jeśli będziesz chciał mi wbić, to wyskoczę w biegu – krzyknąłem, ale sądząc z reakcji boksera mogłem sobie oszczędzić energii.
– Drzwi są zablokowane, a poza tym zdążę cię ogłuszyć i dopiero wtedy wstrzyknę środek – jakże wspaniale rzeczowy był ten głos.
Podałem ramię. Z zadziwiającą wprawą wbił igłę wprost w arterię. Blondyn z tyłu zdążył jeszcze bluznąć.
Jednym z najdurniejszych przesądów jest ten, że każdy sen wywołany narkotykiem, jest pełen majaczeń. Bzdura! Środek, który mi zaaplikowano sprawił, że omdlenie przyszło błyskawicznie, abym potem równie szybko odzyskałem świadomość. Leżałem na czymś w rodzaju kozetki. Była twarda jak suchary dietetyczne. Kolor, który dominował po otwarciu oczu był bielą. Pomieszczenie zaś wyglądało na wnętrze szpitala czy jakiejś innej instytucji zajmującej się chwalebną czynnością przedłużania bądź skracania życia ludzkiego. Rozejrzałem się wokół i nie zauważyłem czyjejkolwiek obecności. Mrużąc oczy od jasnego światła uniosłem się na łokciu. Faktycznie, miałem rację, że poza mną nikogo tu nie ma. Dowcip był w tym, że mnie było dwóch. Zbyt dobrze znałem swoją twarz, aby wątpić, że człowiek leżący obok na leżance jest mną. Ostrożnie opuściłem nogi na podłogę, co przypomniało mi, że patrząc na drzwi nie należy wchodzić w stojący na podłodze nocnik. Uwolniłem się od tego naczynia i rozprostowując kości stwierdziłem, że jestem w dobrej kondycji. Oszołomienie minęło bez śladu, a narkotyk, działając ubocznie, wyzwolił mnie z uczucia lęku. Znów byłem gotów dokonywać bohaterskich czynów, a moje przeżycia ponownie zaczęły wydawać się tylko scenami z filmu, w którym akurat gram główną rolę.
Strzygąc uszami zrobiłem krok do mojego sobowtóra. Żył! Upewnił mnie o tym łaskoczący ucho oddech. Zmierzyłem puls. Zgodnie z przewidywaniami był zwolniony. Gwoli ścisłości dodam, że obydwaj byliśmy ubrani w identyczne, płócienne pidżamy. Szmer, który dobiegł z korytarza wywołał reakcję, będącą podstawą do nadania mi przydomka faceta najszybciej kładącego się na leżance. Weszły dwie osoby. Kiedy stanęły przy drzwiach, zmrużyłem oczy do maksimum. Mężczyzna był średniego wzrostu. Jego nonszalancki sposób noszenia broni wskazywał na nowicjusza. Dziewczyna była niska, szczupła i cały czas szczypała faceta w ramię.
– Masz ich – powiedział ten z triumfem godnym Wilhelma Zdobywcy.
Dziewczyna na moment przestała go szczypać i przyjrzała się naszym twarzom z bliska. Gdy pochyliła się nad moją, stwierdziłem, że jej język jest irytujący.
– Który z nich jest robotem? – chciała wiedzieć.
Słysząc to, o mało nie spadłem na podłogę.
– Mówiłem ci, durna kobieto… – zaczął facet, ale przerwał pokwikując, gdyż dziewczyna ponownie go uszczypnęła. – Mówiłem ci, że to nie jest robot, tylko samoprogramujące się urządzenie z praktycznie nieograniczoną możliwością adaptacji – sądząc z tonacji, sam nie wiedział, co mówił, jednak palcem wyraźnie wskazywał na mego sobowtóra.
W napięciu chłonąłem jego słowa.
– Jajogłowi zbudowali to urządzenie i aby się przekonać ile jest warte, postanowili jako program dać mu pamięć i cechy osobowe przeciętnego osobnika.
– Ja ci dam przeciętnego, kanalio – pomyślałem w duchu.
Facet nie miał okazji tego słyszeć, więc kontynuował:
– Potem zbudowali imitację człowieka i zamiast mózgu wepchali mu to urządzenie. Twierdzili, że jeśli zamienią człowieka na robota, to ten nie będzie miał nawet „zielonego pojęcia", że jest automatem, gdyż będzie miał pamięć tego człowieka. Fajny numer. No nie?!
Dziewczyna uszczypnęła go ponownie, tym razem w ucho.
– Następnie chcieli obserwować tego robota i patrzeć, czy będzie się zachowywać normalnie. To jest tak samo, jak dotąd zachowywał się człowiek, którego miał udawać. Gdyby tak było, to mogliby twierdzić, ze skonstruowali idealnego robota, który dorównał swemu twórcy. Goryle z dołu mówiły mi, że w mieszkaniu tego gościa zamontowano całą aparaturę podsłuchową. Najpierw za jej pomocą mogli dokładnie sprawdzić, jak zachowuje się prawdziwy facet, a później upewnić się, czy robot robi to samo.