Выбрать главу

Tak myśląc Adam wracał do domu. Do domu, w którym dzisiaj, kwadrans po północy, został wybrany do dwudziestki…

W PRÓŻNI NIE SŁYCHAĆ TWEGO KRZYKU

Wstęp jest taki

Lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte i osiemdziesiąte dwudziestego wieku były erą paliw chemicznych. Te ostatnie odegrały w kosmonautyce olbrzymią rolę, pokazując, że człowiek może polecieć w kosmos, dosiągnąć Księżyca i innych planet naszego Układu Słonecznego. Jednak tym samym ujawniły swoją największą słabość: dysproporcję między masą a uzyskaną energią.

Istnieje w kosmonautyce parametr zwany impulsem jednostkowym, będący wartością siły ciągu przypadającej na zużywaną w jednostce czasu masę paliwa. Już Ciołkowski wykazał, że ma on zasadnicze znaczenie przy lotach kosmicznych. Aby silnik był w stanie nadać ciału prędkość podświetlną, a tylko taka może zapewnić ludzkości dalszą ekspansję, powinien on mieć impuls rzędu 107. Niestety – nawet najbardziej wypieszczone silniki chemiczne, pracujące na wolnych rodnikach, nie były w stanie wyciągnąć ponad 1400. Korzystając z nich człowiek nie mógłby się nigdy oderwać od Słońca i ruszyć ku gwiazdom.

Połowa lat dziewięćdziesiątych przyniosła dawno oczekiwane silniki jonowe, plazmowe i fotonowe. Dwa pierwsze nie dawały jednak impulsu większego niż 104, a na dokładkę silnik jonowy miał śmiesznie małą siłę ciągu, rzędu jednego Newtona. Co do silnika fotonowego, osiągającego wymagane 3-107, zdyskredytowały go dwie wielkie katastrofy. Pierwsza w 1998 roku nad Wielkim Kanionem Marsa i następna rok później, która całkowicie zniszczyła wokół-ziemską stację orbitalną „Tos". Kiedy wydawało się, że nic nie uratuje kosmonautyki przed stagnacją i długimi latami dreptania w miejscu, wybuchła przysłowiowa bomba. Silnik grawitacyjny i nadchodząca wraz z nim mechanika grawitacyjna. Zafascynowany świat z dnia na dzień dowiadywał się o jej coraz to nowych osiągnięciach. Badania prowadzone dotąd w najgłębszej tajemnicy ujrzały światło dzienne, intrygując swoimi możliwościami. W 2003 roku japoński fizyk Yamo i węgierski matematyk Hol wspólnym wysiłkiem stworzyli teorię skoku. Jej owocem miała być możliwość podróży w naszym wszechświecie na dowolną odległość. Obiekt wykonujący skok, na dobrą sprawę nie naruszałby granicznej prędkości światła, gdyż swojego przemieszczenia dokonywałby momentalnie i nie było jakiejkolwiek chwili, o której można by było powiedzieć, że znajduje się on pomiędzy miejscem startu i celem. Mógł się znajdować tylko tam, bądź tu, nigdy gdzie indziej.

W 2008 roku dokonano pierwszego udanego eksperymentu, a dwadzieścia lat później Ziemia posiadała już trzydzieści takich jednostek. Trzeba wam wiedzieć o jednym: do każdego skoku potrzebna jest olbrzymia ilość energii. Taka, że początkowo wydawało się, iż nie znajdzie się żadne źródło, które jej dostarczy. Ale wtedy ponownie pomogła grawitacja. Posługując się techniką pól krępujących, skonstruowano w 2015 roku coś w rodzaju „czarnej dziury”. Był to niewielki obszar czasoprzestrzeni wielkości piłki plażowej. Mając prawie idealnie nieprzepuszczalny horyzont zdarzeń, pochłaniał wszystkie rodzaje promieniowania, ze stratami poniżej jednego promila. Nie posiadający masy własnej był łatwy do zainstalowania w statkach i miał niesamowite zdolności akumulowania. energii. Okres ładowania tego akumulatora był uzależniony od natężenia promieniowania elektromagnetycznego w miejscu, gdzie się znajdował. Niestety – prawa przyrody powodowały, iż przy każdym skoku rozładowywał się całkowicie, bez względu na to ile energii posiadał. To sprawiało, że przed powrotem należało jej zapas uzupełnić, co nie będzie bez znaczenia dla tej opowieści.

Początek jej jest taki

W 2038 roku wysłano XXXII wyprawę rekonesansową do gromady kulistej M3, leżącej w gwiazdozbiorze Psów Gończych. W skład załogi wchodzili: dowódca w funkcji nawigatora Tom Skatton, dwadzieścia siedem lat lotów, odznaczenie za uratowanie piątej stacji wenusjańskiej i dwie złote gwiazdy; technik-łącznościowiec Jan Stasiak, były członek załogi „Spirali". W czasie katastrofy nad Arktyką jako jeden z pięciu uratował się z ponad dwustuosobowej załogi. Odznaczony złotą gwiazdą. Drugi pilot Karl Homes, dwanaście lat służby w „Kosmonii" i geofizyk Roger Bose, piąty rok służby w kosmosie.

Załoga była ceniona przez Zarząd i wiele się spodziewano po jej badaniach. Mieli na nie, zgodnie z programem, miesiąc czasu. Ale już piętnaście godzin od wejścia w skok dyżurny kosmodromu Tycho ze zdziwieniem stwierdził obecność jakiegoś statku w sektorze powrotów; dziesięć tysięcy kilometrów od powierzchni Księżyca, Była to „Noc", statek XXXII wyprawy rekonesansowej. Jednostki holownicze podprowadziły go do trzeciej stacji księżycowej. Z Ziemi przybyło dwóch wiceprezesów Stowarzyszenia, aby osobiście nadzorować procedurę awaryjną. Próby kontaktu radiowego nie przyniosły efektu, mimo iż wizualnie statek był nienaruszony. Po zaciśnięciu kołnierza hermetycznego, specjalny oddział szperaczy otworzył luk i rozciął właz wewnętrzny za pomocą mikroanihilatora.

Wewnątrz wszystkie urządzenia pracowały normalnie. Zapis komputera wskazywał, że statek dokonał skoku i jest obecnie na pozycji wyczekującej. Jednym co mąciło spokój, były niesamowicie okaleczone zwłoki nawigatora i geofizyka, znalezione w komorze ciśnień; zaś za rozprutymi drzwiami sterówki znaleziono nieprzytomnego technika w stanie agonalnym. Czwartego członka załogi Karla Homesa nie odnaleziono mimo przeszukania całego statku. Później, przy dokładniejszym zbadaniu komputera, okazało się, że ma on zmienioną procedurę skoku. W efekcie tego statek zamiast znaleźć się w Psach Gończych, był w zupełnie innej części wszechświata. W mgławicy NGC 6992, znajdującej się w gwiazdozbiorze Łabędzie.

Przypomniano sobie wówczas, że zaginęła tam dwa lata wcześniej XXVIII wyprawa rekonensansowa. Dość szybko skojarzono, że główny programista „Nocy" miał w niej brata i któż inny jak nie on, mógł zamienić programy. Niestety, w chwili aresztowania siły porządkowe, nie spodziewające się oporu, zaniedbały środków ostrożności i podejrzany Ross Splinter popełnił samobójstwo skacząc z okna swojego mieszkania. W takiej sytuacji ostatnią nadzieją pozostał Jan Stasiak. Mimo wielu starań nie udało się przywrócić mu świadomości, ale w trakcie badań znaleziono w żołądku technika płytkę chryzotową. Jest to drobiazg wielkości paznokcia, na którym można zarejestrować wielogodzinne przemówienie. Zgodnie z przypuszczeniami była nagrana i po odtworzeniu otrzymano ponad półgodzinną relację, która, co tu dużo mówić, jeszcze bardziej zagmatwała sprawę.

Na jej podstawie została sporządzona poniższa wersja wypadków.

Światełka kontrolne mrugały w sennym rytmie procedury skoku. Tom przechylił głowę, sprawdzając pole rozwijające, które dostarcza energii. Wszystkie odczyty były prawidłowe. Jan, jak zwykle, gdy się denerwował czuł drapanie w gardle. Przełknął ślinę zirytowany tym irracjonalnym lękiem. Dwaj pozostali leżeli spokojnie z założonymi rękoma. W zegarze przesuwał się już tylko rząd sekund.

– … 10, 9…

– Do startu, gotowi… – usłyszeli cichy szept Rogera.

Zachichotali z uznaniem.

– … 1, 0! – błysnął monitor.

– Procedura skoku zakończona – rozległ się miękki głos.

Momentalnie wypełnili ciszę swoimi głosami. Podnosili leżanki, nadając im kształt foteli. Z trzaskiem chowały się pasy, unosiły podgłówki.