Выбрать главу

– Uwaga! Wyjątek od procedury – spłynął na nich donośny tym razem głos komputera.

Jeszcze nie dowierzając obracali twarze da monitora. Nigdy im się nie zdarzyło słyszeć powyższych słów na własne uszy.

– Zostanie teraz podany komunikat.

Spoglądali na siebie nie mając pojęcia co się dzieje. Tom podszedł do głównego pulpitu, ale od zablokowania komputera powstrzymał go męski głos.

– „W momencie, kiedy komputer odtworzy ten zapis będziecie się znajdować w mgławicy gwiezdnej NGC 6992. Osobą, która to sprawiła jestem ja, Ross Splinter, główny programista waszego komputera. Dzięki swojej funkcji udało mi się zmienić procedurę skoku i przygotować niniejszy komunikat. Wszystko to zrobiłem dlatego, iż mój brat Ernest zginął razem z całą XXVIII wyprawą w tym miejscu, gdzie się obecnie znajdujecie. Oficjalnie władze uznały, że popełniono błąd przy wyborze koordynant punktu docelowego, w wyniku czego ich statek miał przenieść się do wnętrza gwiazdy i ulec zniszczeniu. Bzdura! Sprawdziłem procedurę XXVIII wyprawy i jestem pewien, że znaleźli się w otwartej próżni. Niestety, nikt mi nie uwierzył i nie zdecydowano się na wysłanie wyprawy ratunkowej. Ja zaś przejrzałem plany lotów Stowarzyszenia i stwierdziłem, że najbliższą wyprawę w tę część wszechświata planuje się dopiero za dwadzieścia lat – głos lekko zadrgał.

– Rozumiecie? Dlatego, was tu przeniosłem. Chcę, abyście sami się przekonali, co się stało z tamtą wyprawą i moim bratem. Może jeszcze zdążycie. Jeśli nie wrócicie w ciągu tygodnia, zawiadomię o swoim występku władze i wtedy z pewnością wyślą wyprawę ratunkową. Koniec zapisu. Dalej postępowanie zgodnie z procedurą” – ostatnie słowa należały już do automatu.

– Położenie przestrzenne, analiza wariant B – powiedział Tom podjeżdżając do pulpitu.

– Odszukaj dane skoku XXVIII wyprawy i porównaj z własnymi danymi. Ustal zgodność.

Zagłębił twarz w okularze. Chroniąc oczy od światła pomieszczenia, lepiej widział szczegóły. Kiedy pracował, pozostała trójka rozsiadła się w fotelach, rozgryzając sytuację. Sami nie zdawali sobie sprawy, że byli ludźmi lubiącymi w samotności rozważać postawione problemy. Takich w kosmosie było najwięcej; inteligentnych samotników.

Roger starał się sobie przypomnieć, jak wyglądał Splinter. Ale twarz programisty nie mogła się zestalić w konkretny portret. Pamiętał tylko, że miał katar i wszędzie wpychał swoje chusteczki higieniczne. Wydmuchiwał w nie nos, zwijał je w kulkę i wciskał w każdy kąt. To Roger pamiętał dobrze, ale nic więcej. Jan obserwował Karla, który nawet chyba o tym wiedział i z przekory kreślił coś obojętnie po kartce. Raptem znieruchomiał z oczyma utkwionymi w świstku,

– Cholera – zaklął i spojrzał na tamtych.

– Masz coś? – spytał zaintrygowany Roger.

– Patrzcie, co mi się napisało – pokazał im kartkę, gdy podeszli bliżej. – Naprawdę nigdy nie zdarzyło mi się coś podobnego.

– „Zginę pierwszy" – przeczytał Jan. Popatrzyli na Karla z wyrzutem, a Robert popukał się w czoło.

– Głupi dowcip – dodał i wrócił na swoje miejsce.

Karl pewnie by się buntował, gdyby nie usłyszeli dowódcy. Miał twarz śmiertelnie poważną.

– Facet mówił prawdę – pokazał monitor ścienny.

– Zgodność parametrów skoku wyprawy XXVIII i XXXII jest stuprocentowa. Jan aż zagwizdał z wrażenia.

– Co wy na to? – spytał Roger. Tom przeczesał dłonią włosy i przysiad na pulpicie.

– W odległości jednostki astronomicznej znajduje się gwiazda typu widmowego F1, posiada jedną planetę w odległości trzech czwartych jednostki astronomicznej. Jest to duży glob. głównie wodór, amoniak, ślady metanu i pary wodnej. Średnia gęstość trochę większa niż dla wody. Wokół planety krąży satelita. Średnica około 500 kilometrów. Ma zadziwiająco dużą gęstość i co jeszcze ciekawsze – rzadką atmosferę. Komputer! Zbliżenie panoramiczne satelity – rozkazał.

Automat służalczo szybko wypełnił rozkaz, zapełniając ekran tłem gwiazd, wśród których wisiała sylwetka satelity. Atmosfera, jaką posiadał, nadawała mu lekko zielonej poświaty; nieprzyjemnej, a w każdym razie obcej dla ludzkiego oka. Chwilę patrzyli na jego powierzchnię. jedynie Roger coś sprawdzał na odczytach. Czekać nie musiał długo, gdyż przystawka już wypluwała wydruk. Spojrzeli z ciekawością.

– Przy tym natężeniu pola możemy naładować akumulator w ciągu dziesięciu godzin. Naturalnie bliższe podejście do Słońca skróciłoby ten okres o kilkanaście minut.

Tom podłubał pisakiem w uchu, a potem wyjął go i z uwagą obejrzał końcówkę.

– Naturalnie wracamy jak tylko będzie można. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy spróbowali stwierdzić, co się stało z dwudziestą ósmą – zaproponował.

Karl wzruszył ramionami i wyłączył się z rozmowy, ponownie studiując swoją kartkę z wyrocznią.

– Jest jedno źródło pochodzenia sztucznego. Położenie: satelita – niespodziewanie odezwał się komputer.

Tom aż się poderwał.

– Komputer, w jakim celu podałeś tę informację? – spytał oblizując wargi.

– Była to odpowiedź na pytanie. Rozejrzeli się wokół, sprawdzając czy się nie pomylili.

– Co on, głupieje? – mruknął Jan. – Przecież nikt go o nic nie pytał.

– Komputer. Odtwórz pytanie – syknął Tom.

Moment zawieszenia i popłynął głos bez wątpienia należący do dowódcy.

– Komputer. Czy w pobliżu znajduje się jakieś źródło radiowe pochodzenia sztucznego?

Tomowi aż opadła szczęka. Inni mieli miny niewiele mądrzejsze.

– Ja nic takiego nie powiedziałem – wyszeptał.

Starając się ukryć zirytowanie, potrząsnął głową.

– Może zrobiłeś to bezwiednie – zasugerował cicho Jan. Roger machnął lekceważąco ręką.

– Przecież byśmy usłyszeli.

Dyskusja utknęła w miejscu, gdyż Tom podszedł do monitora i przyglądał się satelicie. Stał tak chwilę, twarz w twarz z jego powierzchnią.

– Dziwna okolica – powiedział. – Wolałbym już być na Ziemi.

Później włączyli pole na maksymalne pochłanianie energii i ruszyli ku obiektowi, na którym istniało źródło promieniowania radiowego, nadające bezustannie sygnał do złudzenia przypominający kod wywoławczy Stowarzyszenia Astronautycznego. Pięć godzin później weszli na parkingową, tuż nad miejscem, gdzie pracował nadajnik. Przekonani o jego ziemskim pochodzeniu, chcieli jak najszybciej zejść lądownikiem. Sądzili naiwnie, że każda minuta może być droga. Właśnie wtedy to się zaczęło.

Jan i Karlem wciągnęli już Skafandry i Roger sprawdzał uszczelniacze. Kiedy założyli hełmy, Jan szarpnął Rogera za rękaw.

– Co to jest, u licha? – spytał i mimo że głos był stłumiony, słychać było w nim lęk.

Jan wskazywał na fotel stojący przy pulpicie. Wydawało się, że widzą blady i zwiewny zarys ludzkiej postaci, zarys tak niewyraźny, że nie byli pewni swego wrażenia. Podbiegli bliżej. Naturalnie fotel był pusty, Roger położył dłoń na siedzeniu.

– Ciepłe, cholera – stwierdził. Tom chwycił go za ramię i wręcz odepchnął do tyłu. Przesunął dłonią po plastyku.

– Bzdura! – warknął. – Jest chłodne! Słyszeliście chyba o sugestii. Prawda?! Był zły jak nigdy.

– Czy to ty? – spytał Karl Rogera. Ten zrobił wielkie oczy.

– Co ja? – odparł.

– O co chodzi? – Tom był wściekły. – Co kombinujecie?

– No… ktoś uderzył mnie w ramię. Wyraźnie poczułem!

Tom czerwieniał po czubki włosów i widać było, że z trudem hamuje w ustach jakieś słowo.

– Założyć hełmy i do lądownika. Wykonać!

Karl jeszcze chciał się tłumaczyć, ale Jan chwycił go za rękę kładąc palec na ustach. Karl wzruszył ramionami i coś zamruczał do siebie.

Jasny korytarz zaprowadził ich do włazu, za którym tkwił grawilot. Przez okolone lampkami wejście przemknęli do środka. Wcisnęli się w fotele, zatrzask Karla chwycił dopiero za trzecim razem. Jan poczekał, aż się upora z opornym przedmiotem i wystukał na klawiszach procedurę startu. Zatańczyły światełka i po chwili kalkulator pokładowy zasygnalizował, iż przejął program lotu od komputera -matki. Sprawdzili łączność. Wszystko było w porządku, nawet głos Toma się uspokoił. Życzył im powodzenia. Podziękowali. Płynnie, bez przeciążeń wypłynęli z wnęki cumowniczej w ciemny kwadrat próżni. Słońce podobne było do ziemskiego, tylko trochę większe i jaśniejsze. Zasłaniała je, pozornie wielka tarcza globu, będącego tutejszym odpowiednikiem Jowisza. Wyraźnie było widać warstwową budowę atmosfery, przez którą snuły się długie warkocze dymu wybiegające z niższych warstw gazu. Ku północy planeta ciemniała ukazując jakby przybrużdżoną powierzchnię.